To charakterystyczne, że kolejny reportaż pani Annette Dittert z niemieckiej telewizji ARD, znowu z Różą Thun w jednej z głównych ról, stał się w Polsce powszechnym tematem żartów.
Skala zakłamania tego pożal się Boże „opisu” Polski wydaje się tak wielka, że jest to już broń użyteczna wyłącznie na Zachodzie. Tak zwane echo krajowe z każdym miesiącem maleje. I nawet media Michnika nie śmią tego powielać na rynek krajowy. Bo jest to rysowane tak prymitywną kreską, że powstaje karykatura.
Warto jednak przy tej okazji powiedzieć wyraźnie, że niemieccy dziennikarze nie są zainteresowani pokazaniem pełnej prawdy o sytuacji w naszej ojczyźnie, że choć sami mają usta pełne „standardów”, to w swojej pracy przypominają raczej wysłanników prasy sowieckiej na front walki o „wyzwolenie narodowo-demokratyczne” gdzieś na obrzeżach świata, aniżeli przedstawicieli europejskich mediów. Co gorsza, na podstawie osobistych doświadczeń mogę stwierdzić, że uprawiają także cenzurę.
Oto trzy ciekawe przypadki z ostatniego roku.
1. W ramach pracy nad nowym „reportażem” o Polsce pani Annette Dittert pojawiła się także w redakcji „Sieci”. Mimo wątpliwości wynikających z żenującej jakości odcinka pierwszego uznałem, że warto dać szansę niemieckiemu odbiorcy na poznanie innej perspektywy. Pani Dittert wylądowała w naszej firmie z trzema kamerami, światłami, dziesięcioma osobami z obsługi, scenografem itp. (widać, że nie jest to tania produkcja). Mogliśmy rozmawiać po angielsku, ale wybrała język polski. Kamery ruszyły!
Rozmawialiśmy - przy włączonych kamerach - przez półtorej godziny. O sądownictwie, gospodarce, opozycji, Unii Europejskiej. Tłumaczyłem dlaczego w 2015 roku Polacy, w mojej ocenie racjonalnie, postawili na zmianę i dlaczego mimo nawały medialnej trzymają się tamtej decyzji. Niemiecka dziennikarka koniecznie chciała mnie wciągnąć w dywagacje o tym, czy jej poprzedni film o pani Thun był „antypolski”, a ja uparcie i grzecznie tłumaczyłem, że był po prostu nieprawdziwy, zafałszowujący rzeczywistość.
Nie mam manii wielkości, więc się nie obrażam, ale jednak odnotowuję, że ani jedno zdanie z całej rozmowy w reportażu się nie znalazło. Widocznie nie pasowało.
2. Kilka miesięcy temu do mnie i do Jacka Karnowskiego zgłosił się dziennikarz prestiżowego niemieckiego pisma. Zaproponował poważny wywiad (nie element reportażu, ale właśnie wywiad) o sprawach polskich. Znowu - pomimo wątpliwości, dla dobra sprawy, zgodziliśmy się. Rozmowa trwała dwie godziny. Ale nic się nigdy nie ukazało, dziennikarz przepadł w jesiennej mgle.
3. Spotkałem i inną postawę. Pewien młody dziennikarz niemiecki zadzwonił do mnie rok temu i przeprosił, że pomimo długiej rozmowy nic z niej nie zamieścił w swoim artykule. Jak tłumaczył, musiał wysłać nową wersję, bo pierwszą mu cofnięto, argumentując iż chyba uległ niewłaściwym wpływom, że za bardzo wybrzmiewają racje w jego materiale „nacjonalistów polskich”. Poprawił zatem wydźwięk na właściwy.
I tak to się toczy. Mnie to nie dziwi - dotknąłem kiedyś osobiście metod jakimi niemiecki kapitał wpływa na przekaz medialny. Nie mam więc złudzeń. Wiem, że trzeba budować media polskie - nawet jeśli dziś są i długo będą biedniejsze niż niemieckie. Nie mam też wątpliwości, że wydawcy niemieccy są w całej Europie narzędziem politycznego wpływu, czasami politycznej przemocy.
Ale może te trzy przykłady (są i inne), kogoś otrzeźwią.
Co do pani Dittert - tak czy inaczej zapraszamy ponownie. Dla prawdy o Polsce zrobimy wszystko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/396327-niemieccy-dziennikarze-nie-sa-zainteresowani-prawdziwym-opisaniem-sytuacji-w-polsce-oto-trzy-sytuacje