Niepokojące doniesienia z Brukseli. Unia Europejska szykuje przepisy, które mają być kołem ratunkowym dla niemieckich mediów, głównie dla koncernu założonego przez Springera. To nie dziwi. Szokuje, że Polska wspiera rozwiązania budowania niemieckiej przewagi medialnej.
W piątek bardzo ważny dzień dla kształtu rynku medialnego w Unii Europejskiej, ale i na wewnętrznym rynku polskim. W Brukseli odbędzie się posiedzenie Rady UE na poziomie zastępców ambasadorów podczas, którego najprawdopodobniej zawarty zostanie kompromis dot. rewizji dyrektywy o prawach autorskich.
Niemcy za wszelką cenę próbują przeprowadzić w Unii Europejskiej tzw. podatek od linków internetowych. Opisaliśmy tę sprawę w aktualnym wydaniu „Sieci”.:
Największym beneficjentem byłby oczywiście wielkie niemieckie korporacje medialne produkujące najwięcej treści internetowej – Axel Springer, czy Burda, królujący w prasie kobiecej. Generalnie tego typu potentatom zależy na tym, by użytkownicy nie korzystali z internetowych wyszukiwarek (lub korzystali z nich rzadziej) i od razu wynajdywali treści na portalach należących do nich. Mimo szumnych zapowiedzi, że nowe prawo ma chronić i wspierać twórców, to z samej treści dyrektywy wynika chęć wsparcia wydawców.
Konsekwencje? Dawałoby im to jeszcze większe wpływy reklamowe i zwiększało medialną przewagę nad niezależnymi inicjatywami, które nie mają nawet ułamka takich środków na promocje. Podobne rozwiązanie wprowadzono w Hiszpanii, gdzie największymi poszkodowanymi okazali się być właśnie właściciele małych i niezależnych wydawnictw.
Oczywiście za wszystkim kryją się pieniądze, bo czytelnictwo tradycyjnej prasy spada i Niemcy próbują ratować swoje koncerny, ale jest tu sprawa może jeszcze ważniejsza. Otóż wprowadzenie takiego prawa w konsekwencji oznaczałoby, np. w Polsce, przechylenie rynku medialnego w stronę lewicowo-liberalną i powrót do stanu debaty publicznej z lat 90-tych, gdzie media konserwatywne były rugowane ma margines. Wystarczy tu przypomnieć listy-instrukcje pana Dekana do podległych mu dziennikarzy Axel Springer.
Wolność i swoboda przepływu informacji w internecie pozwoliły w ostatnich latach zbudować choć częściową przeciwwagę dla liberalno-lewicowego obiegu, który trzymał w rękach główne telewizje, rozgłośnie radiowe, tygodniki i gazety. Bardzo ciekawe jest to, że próby ograniczeń przepływu informacji przychodzą z Zachodu, który sam siebie uważa za ostoję swobody i wolności. Najwyraźniej wolność i swoboda kończą się tam, gdzie zagrożone zostają finansowe interesy niemieckich koncernów medialnych.
Sam koncern Springera jest niesłychanie aktywny w lobbowaniu na rzecz korzystnych dla siebie przepisów. Trudno się dziwić. Chodzi o wielką władzę i pieniądze. Robi to również w Polsce poprzez współpracujące ze sobą instytucje, w których pierwsze skrzypce grają ludzie zasłużeni w betonowaniu układu mediów w III RP. To, że udaje im się przekonywać europosłów Platformy to akurat dziwi najmniej. Podchody i zabiegi o wsparcie niemieckiego interesu medialnego trwają też pod niektórych europosłów i polityków PiS-u. Krótkowzroczny pojedynczy interes jednego lub drugiego posła, mgławicowe obietnice lżejszego potraktowania przez niemieckie media nie powinien tu decydować.
Do tej pory Polska miała stanowisko przeciwne niemieckim pomysłom, które wspierały ich koncerny. Polski rząd był przeciw ograniczaniu debaty w internecie, przeciw ograniczaniu wolności słowa.
Dziś jednak dotarliśmy do informacji, że instrukcje szykowane w ministerstwie kultury są takie, by wspierać stanowisko Berlina na piątkowym posiedzeniu Rady UE. Chyba komuś brakuje refleksji by odpowiedzieć sobie na proste pytanie: Dlaczego wspieramy niemieckie koncerny medialne?
Mało doświadczyliśmy, do czego ich siła może być użyta?
KK, inf. własna
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/391705-niemcy-ida-po-jeszcze-wieksza-dominacje-w-mediach-a-polski-rzad-przyklaskuje