Fragmenty artykułu, który ukazał się w numerze 6/2018 tygodnika „Sieci”
Prezes TVP Jacek Kurski miał nosa. „Korona królów” to pomysł trafiony, bo łączy atrakcyjną dla wielu konwencję telenoweli z przedsięwzięciem typowo misyjnym, obliczonym na przybliżenie Polakom ich własnej przeszłości. Truizmem jest już twierdzenie, że mało kto dziś uczy się historii z opracowań naukowych, a wielu zna ją głównie z kina i telewizji. Dlaczego więc w edukacji społeczeństwa mamy nie korzystać z narzędzi kultury masowej?
Epokę wybrano świetnie: budowa zrębów silnego państwa, skomplikowane stosunki polsko-litewskie, konflikt z Krzyżakami i relacje z innymi sąsiadami same w sobie są wielowątkowe i ciekawe. Również osoba Kazimierza III Wielkiego, jego dokonania polityczne i bogate życie osobiste są interesującym punktem wyjścia do napisania barwnego i dynamicznego scenariusza. Wszystko może tu być trochę bajkowe – król, rycerze, stroje i obyczaje – i odmienne od innych epok, znanych chociażby z wybitnego serialu „Królowa Bona” czy licznych ekranizacji dzieł Henryka Sienkiewicza.
Ale jeszcze przed premierą serialu można było się domyślać, że „Koronę królów” zaleje rytualna fala ataków części dziennikarzy i prywatnych mediów. Wdeptywanie w ziemię wszystkiego, co robią TVP i Jacek Kurski, jest od dwóch lat normalnym (choć nie wiem, czy uczciwym) elementem walki z konkurencją. Oczekiwałem, że i tym razem przywalenie TVP stanie się punktem honoru establishmentu III RP, bo jednym za to płacą, a dla innych będzie to szansa na zaistnienie. Było jasne, że każda krytyczna (niekoniecznie mądra) uwaga spotka się z wielokrotnym echem w zaprzyjaźnionych mediach.
No i poleciało: tandeta, żenada, błędy historyczne i w ogóle wszystko nie tak. Jednym z głośniejszych uderzeń i zarazem typowym wykwitem tej kampanii był internetowy felieton Karoliny Korwin-Piotrowskiej pod obrazowym tytułem „Rozmodlona kruchta”. No cóż, osobie czytającej czasem książki nie trzeba tłumaczyć, że w średniowieczu wiara głęboko przenikała życie prywatne i publiczne, była też ważnym atrybutem władzy i obszarem uprawiania wielkiej polityki. Zresztą, uwaga autorki była nieuzasadniona, bo sprawa religii w serialu nie przytłacza. Nadto obok niej funkcjonują wątki ekscesów damsko-męskich króla Kazimierza i królowej Anny z jej pogańską rodziną i otoczeniem.
Oprócz rzekomego nadmiaru kruchty Korwin-Piotrowska krytykuje prawie wszystko. Niby rozumie ograniczenia czasowe i budżetowe, a mimo to wszystko jest nie tak z choreografią, strojami, scenariuszem, aktorstwem, a nawet ustawieniem kamery. To, jej zdaniem, nie ma nic wspólnego z dobrym polskim filmem historycznym, którego daje przykłady: „Gniazdo” (1974), „Krzyżaków” (1960) i serial „Przyłbice i kaptury” (1986).
(…)
Oczywiście autorzy serialu powinni unikać wpadek, starać się dbać o wierność realiom i zwracać uwagę na szczegóły. Nie można zapominać, że papryka jest „trochę węgierska”, ale w krętą podróż z Ameryki do Polski wyruszy ona dopiero w epoce wielkich odkryć geograficznych. Ale generalnie serial niesie w sobie trudny do przecenienia ładunek ciekawych informacji o polskiej historii: wielkiej polityce, obyczajach, kulturze, życiu codziennym i królów, i rzemieślników czy choćby patologiach (przestępczość) początków kazimierzowskiej epoki. Ale prawda, to produkt bez poważniejszych aspiracji przeznaczony dla masowego odbiorcy. Ludzie to chętnie oglądają i dobrze. Generalnie nie jest źle, całość może się podobać i coś z tego w głowach na pewno zostanie. Sam słyszałem, jak w metrze jakiś ojciec został zapytany przez syna (chyba gimnazjalistę): „Dlaczego we wczorajszym odcinku serialu króla Łokietka ktoś nazwał nie królem Polski, tylko królem Krakowa?”. Pomogłem ojcu i wspólnie daliśmy jakoś radę.
(…)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/380929-prezes-tvp-jacek-kurski-mial-nosa-korona-krolow-to-pomysl-trafiony