Dziennikarz - w tym reportażysta - chcący by czytelnik jego tekstu zareagował nań tak, jak on by chciał, ma do swojej dyspozycji naprawdę ładnych kilka technik. Użycie większości z nich jest i efektywne, i najczęściej zwykły czytelnik w ogóle ich nie dostrzeże. A gdyby nawet dostrzegł, to używającego ich dziennikarza nie potępi. No bo nie potrafi, nie dysponuje koniecznym aparatem pojęciowym.
Inaczej jest wyłącznie z najprymitywniejszymi sposobami wywierania wpływu poprzez tekst - czyli z ordynarnym kłamaniem. Którego to kłamania odmianą jest pomijanie kluczowych dla zrozumienia opisywanego tematu faktów. A przecież można, nie kłamiąc prostacko, nie odpowiadające piszącemu fakty odpowiednio zinterpretować - poprzez osadzenie w odpowiednio skonstruowanym kontekście. Poprzez pomniejszenie ich znaczenia. Elementarz zawodu, po prostu.
Ktoś, kto dopuszcza się prymitywnego kłamstwa, w tym kłamstwa przez pominięcie, wystawia sam sobie kompromitujące świadectwo. Kompromitujące w sensie intelektualnym. Albo dowodzące skrajnego już fanatyzmu. A najczęściej obu tych przypadłości jednocześnie.
Nie wiem, który z tych wariantów dotyczy p. Ali Qandil, która w „Polityce” opublikowała reportaż z blokowanej od lat przez Izrael i Egipt strefy Gazy. Opisuje ponury los swoich bohaterek, czyli zamieszkałych tam, zamężnych za miejscowymi Arabami Polek i ich rodzin. Los podobny do losu większości innych mieszkańców Strefy, czyli zły na granicy tragedii. Na trzech stronach tygodnika gromadzi wiele dramatycznych opisów katastrofy humanitarnej, będącej efektem blokady, oraz izraelskich bombardowań.
Tylko pewnego elementu sytuacji w tym krwistym reportażu brak. Zupełnie i całkowicie. Zapewne przypadkiem, bo to zapewne według p. Qandil elemencik kompletnie nieistotny. Godny wyłącznie, właśnie, pominięcia. Również i dlatego, że choć tak dalece nieistotny, to przytoczony mógłby w oczach nieprzygotowanego czytelnika zakłócić odbiór gazańskiej sytuacji, sugerowany wypieszczonym wywodem dziennikarki.
Ten nieistotny elemencik to przyczyna, dla której Izrael Gazę blokuje. Czyli dokonywane ze Strefy ataki na terytorium państwa żydowskiego. Przede wszystkim rakietowe. Te ataki to bardzo konsekwentna linia rządzących w Gazie islamistów.
I nie tylko to zresztą. Ala Qandil wzmiankuje nawiasowo, że Strefa blokowana jest nie tylko przez Izrael. Również przez Egipt. Dlaczego bratnie, arabskie i muzułmańskie państwo poczuło się zmuszone do takiego potraktowania swoich arabskich i muzułmańskich braci? Nad tym p.Qandil w tekście w ogóle się nie zastanawia. Nic dziwnego, musiałoby to prowadzić czytelnika w niebezpieczne z jej punktu widzenia rejony.
Istnienia tych rejonów autorka skądinąd nie potrafi do końca zamaskować. Charakterystyczny pod tym względem jest np. epizod, kiedy to jednej z opisywanych gazańskich Polek „taksówkarz powiedział, żeby ostatnie sto metrów do apteki przeszła pieszo, bo on boi się bombardowań i nie podjedzie pod same drzwi”. Ktoś, kto nic nie wie o sytuacji w Strefie i praktykach obu walczących tam stron prześlizgnie się nad tą smutną anegdotą i nie zrozumie, o co w niej tak naprawdę chodzi. Ale ktoś kto cokolwiek wie, odnajdzie tu znajome elementy sytuacji. Otóż Izraelczycy, wymierzając uderzenia odwetowe za terrorystyczne ataki, starają się raczej czynić to punktowo - uderzać dokładnie w miejsca, wykorzystywane przez bojowników Hamasu dla konstruowania i odpalania rakiet. Zaś hamasowcy, wiedząc o tym, świadomie i celowo wykorzystują jako żywe tarcze miejsca, pełne zwykłych ludzi, najchętniej ewidentnych cywili. Tam budują swoje bunkry, tam umieszczają stanowiska startowe rakiet. Kiedy o tym wiemy, lepiej rozumiemy pozornie dziwne zachowanie gazańskiego taksówkarza, dobrze jak widać wiedzącego, co dzieje się gdzieś tuż obok będącej celem zamówionego kursu apteki… Zdającego sobie sprawę, że nawet tylko o sto metrów od niej (Izraelczycy starają się bombardować prezyzyjnie), będzie znacznie bezpieczniejszy, niż przy samym zajmowanym przez aptekę budynku…
Ale po co czytelnikowi ta wiedza, zdaje się sądzić p.Qandil.
A mogła przecież inaczej. Nie kłamać przez pominięcie, tylko osadzić zbrodnie Hamasu w kontekście, który przecież da się prawie dowolnie ukształtować. Nie przemilczeć ich całkowicie, tylko zasugerować, że w porównaniu z syjonistycznymi to kaszka z masłem.
Trudno, widać po prostu nie umie.
Ale że w redakcji „Polityki” nikt doświadczony nie potrafił pochylić się nad tekstem młodej koleżanki…? Wyciągnąć do niej pomocną dłoń?
No tego to, przyznam szczerze, naprawdę nie rozumiem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/373820-manipulowanie-to-tez-sztuka-tez-trzeba-umiec