Po katastrofie smoleńskiej Polska stała się z dnia na dzień polem wojny propagandowej. Najbardziej zacięte potyczki i bitwy o prawdę i uczciwe śledztwo toczono, nie na łamach tradycyjnych mediów, lecz na stronach portali internetowych. Media mainstreamu rezonowały bowiem w owym czasie propagandą dochodzącą z Rosji Putina, którą można było odkłamać tylko w sieci www. Jednocześnie internet okazał się obszarem działania trolli, którzy za cel stawiali sobie dezinformację. Od tamtych czasów dzielą nas lata świetlne…
Techniki manipulacji opinią publiczną przy użyciu mediów społecznościowych poszły daleko do przodu wraz z rozwojem technologii, a staromodną propagandę zastąpiły fakenews-y. Dziś, o istnieniu cyber armii wie już niemal każdy internauta, a treści zamieszczane na forach tak poważanych instytucji jak The Economist, Wall Street Journal, czy Financial Time, natężeniem emocji i skalą destrukcji przypominają co żywo przestrzeń medialną portali internetowych z roku 2010 w Polsce. Szczególnie, gdy artykuły dotykają tematów „szczególnie czułych” jak daesz, imigranci, czy Rosja Putina.
Własne doświadczenia
Jako wieloletni bloger wiem co mówię, bo mam złe doświadczenia z trollami - od obelżywych epitetów po bezpośrednie groźby. Całkiem nieźle znam z obserwacji ich techniki działania. Oczywiście, reakcję trolla wywołuje przede wszystkim temat notki. Posłużę się przykładem artykułu z lutego 2015 roku opublikowanym na portalu wPolityce.pl pod tytułem „Ekonomiczna pętla dusi Rosję”. Jakież było moje zdumienie, gdy po wrzuceniu późnym wieczorem notatki na stronę internetową, z rana przeczytałem zamieszczone pod nią komentarze. Przysłowie - uderz w stół, a nożyce się odezwą - pasowało jak ulał. Co więcej, gotów byłem postawić dolary przeciw orzechom, że żaden wpis pod artykułem nie pochodził od przypadkowego internauty… z Polski. Świadczą o tym nie tylko rusycyzmy, ale też specyficzna narracja, która zamyka dyskusję. Bo kto chciałby wchodzić w to bagienko? Zostałem też pouczony łamaną polszczyzną do czego mogłaby posłużyć tytułowa pętla…
Studium przypadku dopełnia artykuł z listopada tego samego roku pod tytułem „Bilans otwarcia: Rosja Putina w recesji i na dopingu - bez chleba i igrzysk” (https://wpolityce.pl/swiat/271474-bilans-otwarcia-rosja-putina-w-recesji-i-na-dopingu-bez-chleba-i-igrzysk). Rozgorzała pod nim prawdziwa potyczka. Po kilku rzeczowych wpisach internautów, następuje kontrofensywa trolli. Tym razem walą prosto z mostu – cyrylicą i to przez kilka kolejnych dni… Nie bez znaczenia jest oczywiście nazwisko i pozycja współautora – Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i fakt, że każdy z przytoczonych artykułów poprzedziła konferencja prasowa w Sejmie RP.
Przesadzam. Otóż, nie. Temat konferencji i artykułu pod tytułem „Nowe sankcje ekonomiczne przeciw Kremlowi - w interesie Polski” z sierpnia 2014 roku okazał się zbyt poważny dla liniowych żołnierzy i „spontanicznych” reakcji w internecie, a komentarzem „zaszczycił” nas „czynnik oficjalny”. Głos zabrał wiceprzewodniczący rosyjskiej Dumy, czego nie omieszkały udokumentować światowe agencje informacyjne. Co go rozwścieczyło, bo nie przebierał w słowach? Propozycja wyrugowania rubla z globalnego obiegu pieniądza poprzez wykluczenia rosyjskich instytucji finansowych z międzynarodowego systemu transferów finansowych, zwanego w skrócie SWIFT. Kwestia staje się przedmiotem prawdziwej bitwy, która trwa (już bez naszego udziału) przez wiele miesięcy w międzynarodowej przestrzeni medialnej od internetu po WSJ i FT. Kwestię podjęto także podczas wystąpień w Parlamencie Europejskim. Według ówczesnej propagandy dobiegającej niczym werbel z Kremla, wyrzucenie z systemu SWIFT byłoby równoznaczne z aktem wypowiedzenia wojny konwencjonalnej….
Bliźniacze scenariusze pisane przez totalną opozycję
Narastanie podziałów w polskim społeczeństwie i na scenie politycznej można prześledzić do początków III RP. Jednak dopiero tragiczne skutki katastrofy smoleńskiej unaoczniły boleśnie jak dalece mogą rozejść się drogi i cele poszczególnych grup społecznych, zawodowych i partii. Po prezydenckich i parlamentarnych wyborach w 2015 roku w wyniku, których do władzy doszedł obóz zjednoczonej prawicy, na scenie politycznej mamy do czynienia z nowym zjawiskiem. Na przeciw rządu i wybranego w drodze wyborów powszechnych prezydenta staje gotowa na wszystko totalna opozycja.
Co zaskakuje, z podobnym wyzwaniami mierzą się dojrzałe demokracje. Donald Trump po sukcesie w wyborach prezydenckich musi przezwyciężyć równie silny opór, a demonstracje na ulicach Waszyngtonu do złudzenia przypominały poczynania KOD w Warszawie. Te same hasła i symbole. Podobne bezkrytyczne wsparcie ze strony mediów mainstreamu, a także narzucona tożsama oś konfliktu. Z jednej strony polityka multikulti, poprawność polityczna i milczące przyzwolenie na radykalizm islamski, z drugiej strony patriotyzm, rodzina, religia przeciwstawione sobie wzajemnie powodują i za oceanem eskalację napięć i gorący sporu ideologiczny.
W Polsce totalna opozycja posuwa się o wiele dalej. Odwołuje się do sił zewnętrznych donosząc bez wstydu na własny kraj na forum Unii Europejskiej. Boi się rozliczenia afer korupcyjnych, ujawnienia kolejnych nadużyć i odpowiedzialności za opłakany stan państwa. Sukces ekonomiczny rządu Beaty Szydło, wprowadzone programy społeczne i wzrost poparcia Prawa i Sprawiedliwości potęgują strach. Paradoksalnie, opozycja nie może liczyć na prawo łaski dla świętego spokoju mimo wzrostu dobrobytu obywateli, bo skala ujawnionych nadużyć, strat finansowych budżetu i korupcji w szeregach partii PO i PSL daleko przerasta normy obowiązujące w cywilizowanym świecie.
Podgrzewane spory ideologiczne przenoszą się w coraz większym stopniu do internetu i cyberprzestrzeni, których zasięg i siła oddziaływania rośnie wraz z rozwojem technologii i narastającą polaryzacją w stosunkach międzynarodowych. Rodzą się pytania, na ile zwielokrotnione możliwości w telekomunikacji, manipulacje medialne oparte o fakenews-y, powielane automatycznie wpisy na portalach społecznościowych i groźby bezpośrednich ataków hakerskich tworzą zagrożenia dla bezpieczeństwa, suwerenności i stabilności ekonomicznej, zarówno w Polsce i USA, jak i w Wielkiej Brytanii oraz krajach starej Unii. Wiarygodnych odpowiedzi należy szukać w internecie i cyberprzestrzeni.
Dzień w serwisie informacyjnym Bloomberg
Wita nas złowieszczy podtytuł: „Floryda w oczekiwaniu na huragan Irma, w Meksyku trzęsienie ziemi, dolar słabnie, a amerykańscy konsumenci ofiarą ataku hakerskiego”. Po czym następuje telegraficzny skrót.
„Dzień po informacji, że Rosja wydała na Facebooku 100 tysięcy dolarów, aby wzmóc kontrowersje wokół wyborów prezydenckich, dowiadujemy się o ataku hakerskim na firmę Equifax w wyniku, którego do internetu w niepowołane ręce wyciekają dane 147 milionów obywateli. Te dwa wydarzenia zestawione razem wskazują na jak olbrzymie niebezpieczeństwa wystawione jest współczesne społeczeństwo w epoce cyfrowej. W przypadku Facebooka zasięg płatnych ogłoszeń za rosyjskie pieniądze wydaje się ograniczony, lecz sam sposób i kierunek podjętych działań wskazują jak ważną rolę pełnią platformy przekazu informacji we współczesnym arsenale wojny. Jeśli chodzi o Equifax, to na skutki ataku przyjdzie nam poczekać. Niemniej, ten jeden wyciek z pojedyńczej amerykańskiej firmy wskazuje na olbrzymią skalę zagrożeń. Rozwiązaniem może być zdecentralizowany internet, gdzie dane personalne nie wędrują tą samą ścieżką do wspólnych baz danych. Taki projekt wydaje się niezwykle skomplikowany, a zarazem wielce kosztownym, jednak może okazać się jedynym skutecznym rozwiązaniem, jeśli podobne wycieki mają się powtórzyć w przyszłości”
— konkluduje Bloomberg.
Intuicja, życiowe doświadczenie i wiedza podpowiadają, że trwa uparta, cicha wojna o umysły ludzkie, a cele pozostają od wieków te same, niezależnie od rozwoju technologii. Rzeczywiste i realne zagrożeń należy upatrywać nie w mitycznych hakerach, którzy budzą strach, a właśnie w ideologii posuwanej przez armie trolli godzącej w konserwatywne wartości ukształtowane przez tysiąclecia w duchu religii, wiary, rodziny oraz cywilizacji zachodniej wyrastającej z korzeni tradycji i kultury chrześcijańskiej. Jako obywatel oczekuję przede wszystkim pracy, stabilności ekonomicznej i poczucia bezpieczeństwa. Z tej perspektywy postrzegam zalety i wady instytucji UE w dwóch pierwszych obszarach. W trzecim najważniejszym wierzę w gwarancje bezpieczeństwa w ramach NATO pod warunkiem dobrych dwustronnych stosunków Polski z USA.
Artykuł 5 w cyberprzestrzeni
Podczas szczytu w Warszawie w lipcu 2016 roku uzupełniono zapis słynnego artykułu 5 regulującego wzajemne obowiązki państw członkowskich w ramach Paktu Północnoatlantyckiego. Od tego momentu zobowiązania sojusznicze dotyczą nie tylko konwencjonalnego ataku z powietrza, ziemi czy na morzu, ale również agresji w przestrzeni wirtualnej.
Do tak daleko posuniętych rozstrzygnięć doprowadziły konkretne wydarzenia – między innymi cyberagresja na Estonię w 2007 roku. Niezidentyfikowani hakerzy blokują dostęp do serwerów instytucji państwa i systemu bankowego, a rząd Estonii apeluje do sojuszników z NATO o aktywowanie Artykułu 5, bowiem sprokurowany paraliż państwa mógł poprzedzać atak militarny. W 2014 roku Rosja dokonuje aneksji Krymu i wywołuje konflikt w Donbasie. Ukraina, kolejna po Gruzji ofiara imperialnej polityki Rosji Putina, staje przed nie lada wyzwaniem, a do powszechnego słownika trafia nowo pojęcie - wojna hybrydowa. I tym razem dochodzi do ataków nieznanych hakerów między innymi na infrastrukturę energetyczną i system bankowy.
Z kolei premier Łotwy na dwa tygodnie przed rozpoczęciem manewrów wojskowych Zapad 2017 na Białorusi, w których biorą udział jednostki wojsk rosyjskich, przestrzega, że agresja w cyberprzestrzeni może doprowadzić do ofiar ludzkich. W państwach członkowskich NATO, powstają regularne oddziały cyberobrony, a najlepsi specjaliści z sektora cywilnego są kuszeni, by wstępować do formowanych oddziałów rezerwy. Tymczasem w USA, dowództwo obrony cyberprzestrzeni podniesiono do najwyższego możliwej rangi włączając do zjednoczonego dowództwie sił zbrojnych.
Cyberhigiena nieodzowna zarówno w domu jak i biznesie
Jako cywil przestrzegam przede wszystkim zasad osobistej… cyber higieny, bowiem eksperci przekonają, że czynnik ludzki na polu walki i w biznesie odgrywa zawsze kluczową rolę. Elementarna zdolność odróżniania prawdy od fałszu, zdrowy rozsądek i uczciwość skutecznie ochronią nas w sytuacjach większości zagrożeń. Nie wolno poddać pokusie odwetu sprowokowanej przez agresją ze strony internetowego trolla. Najlepiej w takich sytuacjach mówiąc w przenośni… umyć ręce.
Oczywiście, w pracy obowiązują określone wewnętrzne procedury bezpieczeństwa. Jakże banalnie brzmi takie stwierdzenie, jednak codzienna praktyka i rzeczywistość wskazują, że pracownik, jeśli już popełni błąd, najczęściej stara się go ukryć, unikając za wszelką cenę potencjalnych konsekwencji ze strony pracodawcy. Nic bardziej zgubnego na dłuższą metę. Szczególnie, gdy na co dzień mamy do czynienia z infrastrukturą krytyczną w sektorach strategicznych jak energetyka, telekomunikacja, sieci przesyłowe czy ochrona zdrowia.
Rynek cyberbezpieczeństwa będzie rósł w najbliższych latach w postępie geometrycznym. Dotąd dominują na nim firmy z Izraela, Wielkiej Brytanii i USA. Czemu i Polska nie miałaby upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu w sytuacji, gdy wymagania ze strony UE i NATO obligują nas do inwestycji w cyberobronność. Z całą pewnością posiadamy zasoby ludzkie i wiedzę, by stworzyć prężnie działający rynek produktów hi-tech z przeznaczeniem dla armii i biznesu. Odpowiednie ustawodawstwo, ulgi podatkowe oraz inicjatywy badawcze pilnie oczekiwane!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/357807-polska-poligonem-dla-armii-trolli-i-atakow-hakerskich-w-cyber-przestrzeni