Nadal nie ustają echa ujawnionego w zeszłym tygodniu listu prezesa koncernu Riniger Axel Springer Media skierowanego do polskich dziennikarzy pracujących w podległych mu mediach. Tekst ten będący de facto zbiorem poleceń służbowych ujawnił ogromny problem trawiący polskie dziennikarstwo i spowodował falę komentarzy odwołujących się do wolności mediów nad Wisłą. W nowym numerze tygodnika „wSieci” czytamy m.in. o tym jak daleko posunęła się ingerencja zagranicznych podmiotów w serwowany Polakom przekaz medialny.
Wojciech Biedroń w artykule „Redaktorzy pod nadzorem” ujawnia relacje Petera Priora – niemieckiego „doradcy” – z polską redakcja „Faktu”, które polegały na regularnym pomaganiu dziennikarzom w „rozwijaniu warsztatu dziennikarskiego”.
Wielu z nas było zażenowanych. Szczególnie niektórzy wydawcy, którzy wizytę Priora i jego uwagi traktowali jak połajanki i instrukcje. To była ingerencja w naszą pracę. I ten ton! – słyszymy w relacji z jednego ze spotkań z „cenionym” doradcą, jak nazywali Priora przedstawiciele wydającego „Fakt” koncernu Ringier Axel Springer Polska
— pisze Wojciech Biedroń.
W rzeczywistości „konsultacje” Priora w dzienniku miały charakter stricte polityczny, był on swego rodzaju nadzorcą ideologicznym „Faktu”, który nie mówił nawet po polsku.
Artykuły przygotowywane przez dziennikarzy były najpierw tłumaczone przez sekretarkę, a potem przesyłane mu mailem. Prior czytał i pouczał dziennikarzy, jeśli ci napisali artykuły krytyczne wobec rządu PO, Donalda Tuska czy Lecha Wałęsy. Ale atakował też za to, że zbyt życzliwie piszą o nowo wybranym prezydencie Andrzeju Dudzie
— ujawnia tygodnik „wSieci”.
W historię o rzekomym „doradztwie warsztatowym” tym trudniej uwierzyć wiedząc, że Prior nie miał z dziennikarstwem praktycznie nic wspólnego:
Upokarzające dla dziennikarzy było też to, że pouczani są przez osobę bez udokumentowanych kwalifikacji. Prior, oprócz tego, że przed wieloma laty miał skończyć studia dziennikarskie, nie mógł się bowiem pochwalić większym dorobkiem. W Internecie nie można się natknąć na jego publikacje ani artykuły. Dziennikarze, z którymi rozmawialiśmy, byli zdumieni banałami, jakie opowiadał Prior.
Obok historii ideologicznego nadzorcy z Niemiec w jednym z największych polskich dzienników, w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci” znajdujemy także wnikliwą analizę tekstu, który spowodował całe to zamieszanie. Bronisław Wildstein w swoim artykule zatytułowanym „Europejski patron i krajowi lokaje” tłumaczy na czym polega „wyjątkowość” listu Marka Dekana i dlaczego jest on tak oburzający:
Mamy więc do czynienia ze złamaniem kilku podstawowych zasad, do których oficjalnie odwołuje się UE, w tym RASM. Nie istnieją wolne media i niezależni dziennikarze, którym właściciel poleca, co mają pisać. Demokracja kończy się, kiedy obywatele pozbawieni są bezstronnej informacji, tak jak kończy się – wraz z wolnością – kiedy dopuszczalny jest tylko jeden światopogląd narzucany przez najsilniejszych. List Dekana demonstruje więc realność, która zaprzecza oficjalnej doktrynie. Robi to z ostentacją, która wymaga zastanowienia.
Publicysta w swoim tekście trafnie punktuje hipokryzję w przekazie płynącym z liberalnych mediów i unaocznia czytelnikowi skalę patologii z jaką mamy do czynienia:
Sprawa ta demonstruje, że obok Europy wielu prędkości, która przy całej retoryce równości funkcjonuje cały czas, istnieją różne standardy dla różnych krajów. Coś, co nie byłoby możliwe w Niemczech czy Szwajcarii, okazuje się właściwe dla Polski. Czy trzeba bardziej oczywistego dowodu na neokolonialny stosunek, jaki wobec dawnych krajów komunistycznych prezentują nasi „partnerzy” z Zachodu?
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nadal nie ustają echa ujawnionego w zeszłym tygodniu listu prezesa koncernu Riniger Axel Springer Media skierowanego do polskich dziennikarzy pracujących w podległych mu mediach. Tekst ten będący de facto zbiorem poleceń służbowych ujawnił ogromny problem trawiący polskie dziennikarstwo i spowodował falę komentarzy odwołujących się do wolności mediów nad Wisłą. W nowym numerze tygodnika „wSieci” czytamy m.in. o tym jak daleko posunęła się ingerencja zagranicznych podmiotów w serwowany Polakom przekaz medialny.
Wojciech Biedroń w artykule „Redaktorzy pod nadzorem” ujawnia relacje Petera Priora – niemieckiego „doradcy” – z polską redakcja „Faktu”, które polegały na regularnym pomaganiu dziennikarzom w „rozwijaniu warsztatu dziennikarskiego”.
Wielu z nas było zażenowanych. Szczególnie niektórzy wydawcy, którzy wizytę Priora i jego uwagi traktowali jak połajanki i instrukcje. To była ingerencja w naszą pracę. I ten ton! – słyszymy w relacji z jednego ze spotkań z „cenionym” doradcą, jak nazywali Priora przedstawiciele wydającego „Fakt” koncernu Ringier Axel Springer Polska
— pisze Wojciech Biedroń.
W rzeczywistości „konsultacje” Priora w dzienniku miały charakter stricte polityczny, był on swego rodzaju nadzorcą ideologicznym „Faktu”, który nie mówił nawet po polsku.
Artykuły przygotowywane przez dziennikarzy były najpierw tłumaczone przez sekretarkę, a potem przesyłane mu mailem. Prior czytał i pouczał dziennikarzy, jeśli ci napisali artykuły krytyczne wobec rządu PO, Donalda Tuska czy Lecha Wałęsy. Ale atakował też za to, że zbyt życzliwie piszą o nowo wybranym prezydencie Andrzeju Dudzie
— ujawnia tygodnik „wSieci”.
W historię o rzekomym „doradztwie warsztatowym” tym trudniej uwierzyć wiedząc, że Prior nie miał z dziennikarstwem praktycznie nic wspólnego:
Upokarzające dla dziennikarzy było też to, że pouczani są przez osobę bez udokumentowanych kwalifikacji. Prior, oprócz tego, że przed wieloma laty miał skończyć studia dziennikarskie, nie mógł się bowiem pochwalić większym dorobkiem. W Internecie nie można się natknąć na jego publikacje ani artykuły. Dziennikarze, z którymi rozmawialiśmy, byli zdumieni banałami, jakie opowiadał Prior.
Obok historii ideologicznego nadzorcy z Niemiec w jednym z największych polskich dzienników, w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci” znajdujemy także wnikliwą analizę tekstu, który spowodował całe to zamieszanie. Bronisław Wildstein w swoim artykule zatytułowanym „Europejski patron i krajowi lokaje” tłumaczy na czym polega „wyjątkowość” listu Marka Dekana i dlaczego jest on tak oburzający:
Mamy więc do czynienia ze złamaniem kilku podstawowych zasad, do których oficjalnie odwołuje się UE, w tym RASM. Nie istnieją wolne media i niezależni dziennikarze, którym właściciel poleca, co mają pisać. Demokracja kończy się, kiedy obywatele pozbawieni są bezstronnej informacji, tak jak kończy się – wraz z wolnością – kiedy dopuszczalny jest tylko jeden światopogląd narzucany przez najsilniejszych. List Dekana demonstruje więc realność, która zaprzecza oficjalnej doktrynie. Robi to z ostentacją, która wymaga zastanowienia.
Publicysta w swoim tekście trafnie punktuje hipokryzję w przekazie płynącym z liberalnych mediów i unaocznia czytelnikowi skalę patologii z jaką mamy do czynienia:
Sprawa ta demonstruje, że obok Europy wielu prędkości, która przy całej retoryce równości funkcjonuje cały czas, istnieją różne standardy dla różnych krajów. Coś, co nie byłoby możliwe w Niemczech czy Szwajcarii, okazuje się właściwe dla Polski. Czy trzeba bardziej oczywistego dowodu na neokolonialny stosunek, jaki wobec dawnych krajów komunistycznych prezentują nasi „partnerzy” z Zachodu?
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/333154-redaktorzy-pod-nadzorem-w-tygodniku-wsieci-o-nadzorcy-ideologicznym-ktory-nie-mowil-nawet-po-polsku