Tekst ukazał się w serwisie sdp.pl.
Najpierw odeszła “Nasza Polska”, a niedługo potem jej założycielka i redaktor naczelna, Maria Jedlińska – Adamus. Nestorka niezależnego dziennikarstwa, organizatorka życia politycznego i społecznego. Potrafiła skupić i zintegrować wokół siebie wiele różnych środowisk - byłych żołnierzy AK, polonijne z Ameryki, Australii, zachodniej Europy. Dziennikarstwo rozumiała jako służbę dla ojczyzny, kościoła, narodu, dla wspólnego dobra. Może być wzorcem dla nas wszystkich, zapełniających kolumny pism i portali, i próbujących zostawić ten świat trochę lepszy niż go zastaliśmy. Pani Maryli Adamus nie ma już pośród nas.
Przez 10 lat – tyle się znałyśmy – była dla mnie ważnym punktem odniesienia. W różnych sprawach – patriotyzmu, społecznego zaangażowania, oceny ludzi, siły charakteru i odwagi. Bo trzeba było mieć w sobie wiele siły i odwagi, żeby - w czasach ewidentnej postkomuny – w wieku lat 63 założyć konserwatywny, katolicki i w dodatku niezależny tygodnik „Nasza Polska”. I wytrwać na tej daleko wysuniętej placówce równe 20 lat. Mówi się „jakie życie, taka śmierć”, Pani Maryla zmarła „na posterunku”, jak Ordon na reducie, otoczona współpracownikami i zarazem przyjaciółmi.
Zmarła nagle, podczas prelekcji w Klubie Publicystyki Kulturalnej, kiedy opowiadała o dramatycznych losach swojego „drugiego dziecka”, „Naszej Polski”. Nagle, wpół słowa osunęła się – zdecydowała się stać, „ żeby wszyscy lepiej słyszeli” - i mimo zabiegów reanimacyjnych, zmarła. W krajobrazie przyjażni wielu ludzi pozostawiła puste miejsce, bo to nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. Są tacy, nieliczni, jednak są, i Pani Maryla do tego elitarnego grona należała. Spotkałyśmy się dziesięć lat temu, kiedy założyłam sprawę jednemu z ówczesnych senatorów PO, ex-członkowi organizacji niepodległościowej RUCH, który przejął monopol na informacje o grupie i wydawał sądy często gęsto mijając się z prawdą. „Nasza Polska” pilotowała proces, a potem Pani Maryla zamawiała u mnie materiały, o Wielkiej Brytanii, o Polsce. Kiedy telefonowałam z propozycją, mówiła: ”Pani Elżbieto, zapraszam do redakcji, musimy porozmawiać”. Najpierw myślałam, że to coś pilnego, co wymaga szybkiej interwencji. I rzeczywiście było. Bo rozmawiałyśmy o aktualnych polskich kłopotach, o skłóconym środowisku dziennikarskim, weteranach AK i WiN, którzy nie mogą doczekać się sprawiedliwości, i – jakże często - o trudnościach „Naszej Polski”, a to ze strony urzędu miasta, który kwestionował prawo do zajmowanego lokalu, to znów dystrybucji, która wciąż cięła wysokość sprzedawanego nakładu. Mimo wiecznych kłopotów, zawsze wychodziłam stamtąd oczyszczona i pokrzepiona. Redakcja Pani Maryli, to był taki obszar eksterytorialny, gdzie oddychało się Polską.
Nic dziwnego. Pani Maryla była córką jednego z bohaterów polskiego podziemia, wojennego i powojennego. Jej ojciec, Władysław Jedliński, pseudonim „Marta” był II z-cą szefa Oddziału Informacji IV Komendy Głównej WiN-u. A jednym z najważniejszych zdarzeń w jej życiu, było aresztowanie dziewięciorga członków rodziny – obok obojga rodziców, siostry Wiesi, babci, ciotecznej babki, ciotecznego brata Wacława, wuja Jerzego – i to wszystko, co wtedy przeżyła jako 14-latka, określiło całe Jej przyszłe życie. To właśnie z domu wyniosła wartości, wzorce osobowe i modele postępowania, które towarzyszyły Jej do końca. Nie bez znaczenia było też tych kilkanaście miesięcy, które spędziła pod więzieniem, gdzie siedzieli wszyscy Jej najbliżsi, próbując dowiedzieć się czy żyją, przesłać im paczkę czy list. Takich rzeczy się nie zapomina, one rzeźbią nas na całe życie. W swojej książce „Bohaterowie i kaci”, którą szczęśliwie zdążyła opublikować, tak pisała: ”Jako dziecko przyszło mi żyć w aurze indywidualnego i zbiorowego nieszczęścia. Przez wiele lat … i muszę dodać, że w pewnym sensie i w pewnym stopniu, ten koszmarny sen trwa nadal…” Można więc sobie wyobrazić, czym był dla Niej propagandowy mit założycielski Okrągłego Stołu, prawda o Lechu Wałęsie, którą znała od Anny Walentynowicz, i która każdy przyjazd do Warszawy rozpoczynała od wizyty w „Naszej Polsce”. W redakcji panował także kult Zołnierzy Wyklętych, byli na stałe obecni na łamach tygodnika, w przeciwieństwie do innych pism, które długo i zgodnie na ten temat milczały. Swoją książkę „Bohaterowie i kaci” zadedykowała oczywiście „Bezimiennym bohaterom, walczącym o Wolną Polskę”.
Nic dziwnego, że z „Naszą Polską” od początku były problemy. O ile inne tytuły potrzebowały na rejestrację tytułu dwa tygodnie, oni czekali sześć miesięcy. Najpierw sędzinie przeszkadzały „porady prawne”, zamieszczone w programie tygodnika. Pytała „ po co to wszystko?” Więc porady prawne zostały wykreślone - co nie znaczy, że ich potem w redakcji nie udzielano . Następnie sędzinie przeszkadzał podtytuł „tygodnik społeczno – katolicki”. „Tyle teraz tych katolickich tytułów” – wydziwiała. „To niech będzie społeczno – polityczny” – zdecydowała szybko Pani Maryla. Ale to nie był koniec problemów, bo zaraz potem pani sędzina zapytała: „Nasza Polska”? Co to właściwie znaczy? ”A gdybym napisała >Wasza Polska<, to pani sędzina zarejestrowałaby takie pismo<? Obrażona sędzina bez słowa wyszła z pokoju. Po sześciu miesiącach Pani Adamus dotarła do przewodniczącego sądu, który bardzo się zdziwił ta obstrukcją, zatelefonował do piętrzącej trudności podwładnej, i w ciągu dwóch tygodni „Nasza Polska” była wreszcie zarejestrowana.
Wiele czasu minęło, aż tygodnik wzmocnił się i ugruntował na rynku medialnym na tyle, żeby mógł się samofinansować. Nie bez pomocy ze strony Pani Maryli. Otrzymała jakieś odszkodowanie, jak mówiła „za Ojca”, i wszystko zainwestowała w swoją ukochaną „Naszą Polskę”. Wyprzedała co cenniejsze rzeczy i także zainwestowała. To był cały „kapitał założycielski”, bo grono entuzjastów tygodnika szerokie, ale ubogie i niejednokrotnie samo potrzebowało wsparcia. A kiedy już „Nasza Polska” wyszła na prostą, zaczęły się szykany, które trwały do końca, i które ostatecznie spowodowały zamknięcie pisma. I tak na początek redakcja otrzymała prawo do lokalu przy ul. Gałczyńskiego, z którego wyrzucił ich ówczesny prezydent Warszawy, Marcin Swięcicki. Potem kolejna siedziba przy Foksal 15, skąd po kilku latach znowu ją usunięto. Na koniec – propozycja lokalu przy Dobrej 5, gdzie mimo kolejnych roszczeń i szykan, dotrwała do swego jubileuszu 20-lecia.
Skąd te wszystkie przykrości i szykany? „Nasza Polska”, jak jej Naczelna, od początku była odważna i nie wahała się ujawniać afer prominentnych polityków postkomuny. Złodziejską prywatyzację majątku narodowego, niszczenie polskiego przemysłu i rolnictwa, brak lustracji i dekomunizacji, arogancję i szaleństwa Brukseli, coraz głębszą zależność polskiej gospodarki i mediów od Niemiec, słowem patologie III Rzeczpospolitej. To nie mogło się oczywiście podobać. Tak więc – prócz regularnego nękania - w ciągu pierwszych 6 lat redakcja przeżyła trzy włamania, wszystko wskazywało na służby specjalne. Bo jak wytłumaczyć włamania, kiedy nie zginęły pieniądze ani drogi sprzęt fotograficzny ni filmowy, tylko komputery i dokumentacja? „To była rozpacz!” – wspominała Pani Maryla. – Za każdym razem trzeba było zaczynać od nowa!” Wierni czytelnicy „Naszej Polski” i środowiska skupione dookoła tygodnika, zawsze były jej wielkim wsparciem. „Kochana Pani! – pisali. – Proszę się nie załamywać, my pomożemy, gazeta musi istnieć”. I istniała. Do czasu. Bo na koniec, na skutek ciągłych represji, podwyższania czynszu przez władze miasta i jednoczesnego obniżania nakładu, w grudniu 2015 roku „Nasza Polska” przestała się ukazywać.
To był dla Pani Redaktor Adamus, dla redakcji i tysięcy wiernych czytelników tygodnika wielki cios. „ Ironia losu – jak pisał w swoim artykule Jerzy Biernacki – polega na tym, że gdy ideały zaczęły się urzeczywistniać, „Nasza Polska”, która walczyła o nie tak żarliwie i pięknie, przestała istnieć”. Kto zawinił – wiemy, ale kto przespał sprawę, nie pomógł w potrzebie, machnął ręką, nie zależało mu, nie zdążył, możemy się tylko domyślać. Bo gdyby taka pomoc nadeszła, wszyscy na nią czekaliśmy, być nie doszłoby do zamknięcia pisma? Potrafimy dzielnie walczyć z przeciwnikami, ale nie zawsze wspierać w potrzebie sojuszników i przyjaciół.
Redaktor Maria Jedlińska – Adamus była symbolem, uosobieniem dramatów polskiego losu swojego pokolenia. Jego patriotyzmu, siły i niezłomności. Zło zawsze nazywała złem, bez względu na okoliczności i konsekwencje. Cześć Jej pamięci!
Najnowsza publikacja prof. Andrzeja Nowaka! „Historia i Polityka”.
Niezbędna lektura dla każdego, kto choć trochę myśli patriotycznie i prezentuje postawę obywatelską! Książka do kupienia „wSklepiku.pl”. Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/295793-pani-maria-jedlinska-adamus-czyli-polskie-losy