Nawet stare demokracje jak Wielka Brytania – które mają monitoring i kontrolę mediów wpisane w system – dorobiły się takich dodatkowych instytucji jak OFCOM / The Office of Communications/. A przecież prasa i media elektroniczne są tam upominane przez parlament, organizacje pozarządowe, jednostkowych obywateli oraz, tak, same media. Przypomnijmy, że skandal hakerski w imperium prasowym Ruperta Murdocha został ujawniony i nagłośniony przez „Guardiana”, a Jonathan Ross i Russell Brand, bohaterowie „fuck culture affair” wymieceni z BBC Radio 2 przez falę protestów słuchaczy tego programu. A za zamknięciem murdochowskiego „News of the World” oraz pozbyciem się Rossa i Branda głosowały i lewicowo-liberalny „Guardian” i konserwatywny „Daily Telegraph”, bo chodziło tu o oczyszczenie całego systemu.
Jeśli w państwie, gdzie obecne są instytucje uprawnione do monitoringu mediów, powołuje się dodatkowe jak OFCOM, to cóż dopiero w takim kraju jak Polska, gdzie porządek demokratyczny dopiero się rodzi, organizacje pozarządowe są jeszcze słabe, pluralizm mediów w stosunku 50 do 50, to odległa przyszłość, a obywatele nie bardzo zdają sobie sprawę, że są w stanie cokolwiek zmieniać. No i ta nikła wiedza o wspólnym dla społeczeństwa oraz władzy kodzie wartości – prawda jako jedyne kryterium oceny, uczciwość, odpowiedzialność, nadrzędność interesu społecznego, racji stanu - na podstawie którego można wpadki mediów oceniać i osądzać. Od 1945 roku w polskiej polityce oraz mediach żaden „kod etyczny” nie istniał, najpierw rugowany przez „etykę socjalistyczną/ ludową”, potem relatywizm moralny, a ostatnie 8 lat poczyniło w tej sferze prawdziwe spustoszenia. Mainstream przekonywał, że w mediach „nie ma jednej prawdy”, że „prawda jest relatywna”, i w dodatku mają na ten relatywizm patent. Z kolei dziennikarstwo niezależne zarzucało mainstreamowi manipulowanie opinią publiczną, deptanie standardów dziennikarskich, anty-egalitaryzm, wywoływanie niepokojów społecznych, nakręcanie spirali nienawiści i prowokowanie do przestępstwa. Słowem, to było dla polskich mediów bardzo niedobrych 8 lat. Wydaje się, że dziś, w sytuacji „po potopie”, podobna instytucja jak OFCOM – organ państwowy? obywatelski? mieszany? monitorujący nasz rynek medialny – może stać się artykułem potrzebnym od zaraz.
W Polsce mamy kilka instytucji, powołanych z myślą o monitoringu i kontroli rynku medialnego. Jednym z nich jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Ma ona jednak bardzo poważne wady, uniemożliwiające jej skuteczne pełnienie statutowych ról. Po pierwsze – członkowie KRRiTV wybierani są z partyjnego klucza – przez prezydentów oraz parlament - więc traktowana jest przez ugrupowania partyjne jako rodzaj „łupu politycznego”, co oczywiście dyskwalifikuje ją jako organ niezależny i społecznie użyteczny. A jej mocno niewystarczający budżet nie pozwala na stałe i konsekwentne monitorowanie wszystkich stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych, publicznych i komercyjnych oraz regularna kontrolę zgodności z Prawem Prasowym, Kodeksem Etyki Dziennikarskiej SDP, etc. Mamy także ośrodki uniwersyteckie, Instytut Badań Prasoznawczych UJ czy Instytut Dziennikarstwa UW, ale ich badania nie mają ani charakteru stałego, ani kompleksowego, brak stałej współpracy z instytucjami publicznymi czy agendami rządowymi, a więc ich praca nie może spełniać kryteriów Instytutu Mediów, o który nam tutaj chodzi.
Stąd konieczność powołania w Polsce – śladem Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i innych państwa demokratycznych – Instytutu Mediów – który by w sposób ponadpolityczny, kompleksowy i kompetentny monitorował i kontrolował nasz rynek, pilnowałby nie tylko ładu i porządku medialnego, a także standardów dziennikarskich, zawartych w Wielkiej Brytanii w „media code”, a u nas w bardzo podobnych paragrafach Kodeksu Etyki Dziennikarskiej. A więc na początek, co to takiego OFCOM? Office of Communications, to organizacja, powołana przez Office of Communications Act 2002, organ „government approved”, czyli „z inspiracji i akceptacji rządu”, nadzorujący i kontrolujący brytyjski rynek mediów i telekomunikacji. I w tym miejscu rozpoczynamy i kończymy zainteresowanie się tym drugim członem kompetencyjnym, czyli usługami i skargami telefonicznymi i pocztowymi. Statutowym obowiązkiem OFCOM-u jest reprezentowanie interesu obywateli poprzez promowanie konkurencji oraz ochronę społeczeństwa przed treściami szkodliwymi lub ofensywnymi. Główne pola aktywności wynikają z aktu założycielskiego z 2002 roku i przewidują: kształtowanie polityki i dalekosiężnej strategii rynku medialnego, badanie stanu mediów, ochronę odbiorców przed szkodliwymi działaniem mediów oraz osób fizycznych i prawnych przed nieuczciwym potraktowaniem w programach telewizyjnych i radiowych, odpowiadanie na skargi i zażalenia. Dbałość o przestrzeganie standardów jakości i przyzwoitości w mediach, o dobrą kondycję ekonomiczna mediów elektronicznych, z typową dla tej instytucji minimalną ingerencją regulatora oraz naciskiem na samokontrolę nadawcy. Jest finansowany z funduszów płynących z regulacji rynku mediów elektronicznych oraz granty od brytyjskiego rządu.
Utworzenie OFCOM zostało zaanonsowane w przemówieniu Elżbiety II w parlamencie w czerwcu 2001 roku. W rok póżniej instytucja została powołana do życia aktem założycielskim Office of Communication Act 2002, a w 2003 roku OFCOM przejął kompetencje pięciu istniejących przedtem urzędów i zaczął działać. Przestały zatem istnieć:
Broadcasting Standards Commission
Independent Television Commission
Office of Telecommunications
Radio Authority
I Radiocommunications Agency.
Dziś OFCOM ma potężne kompetencje i wypowiada się przy okazji każdego medialnego skandalu – co nie znaczy, że nie jest notorycznie krytykowany. Niedawno natknęłam się na artykuł pt. ”Czy to prawda, że OFCOM owszem, często szczeka, ale nigdy nie gryzie?”, a więc jest głośny, lecz mało skuteczny. Jednak wydaje się to – przynajmniej z polskiej perspektywy – zwykłym czepialstwem. Poczuła to na swojej skórze MTV, kiedy niedawno została ukarana 235 tys. funtów za program „zawierający bardzo ofensywny język oraz materiały”. W 2008 roku komercyjna ITV musiała zapłacić 5.675 mln funtów za zbyt często korzystanie w popularnych programach z drogich linii telefonicznych. BBC została ukarana 400 tys. funtów za „złamanie stałych zasad obowiązujących audycje konkursowe z udziałem publiczności” oraz kolejnych kilkaset tysięcy w związku z łamaniem standardów w wymienionej na początku „Ross – Brandgate”. Ostatnie badania opinii publicznej w Wielkiej Brytanii pokazały, że w ub. roku jeden na pięciu odbiorców znalazł w programach telewizyjnych coś ofensywnego. Najczęstszą przyczyną skarg jest ofensywny, wulgarny język, przemoc oraz seks. Ale także obraza uczuć religijnych – zwykle chodzi o protest brytyjskich chrześcijan przeciw nietolerancji religijnej liberalnej lewicy, do której „należy” BBC, post-komunistyczny Channel 4, ale także komercyjna ITV.
Już z tej perspektywy dokonań widać, jak daleka przed nami droga. Ale „każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku”, i dla nas tym pierwszym krokiem mogłoby być powołanie Instytutu medialnego, „polskiego OFCOM-u”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/281844-dlaczego-potrzebny-nam-jest-instytut-medialny