Tygodnik "Polityka" tak bardzo pragnie uderzyć w Macierewicza, że ośmiesza polską armię, eksponując jej żałosny stan po 8 latach rządów PO

Fot. PAP/Maciej Kulczyński
Fot. PAP/Maciej Kulczyński

Tygodnik „Polityka” zdobył „newsa”. W notatce pt. „Konsternacja w wojsku, czyli Antoni Macierewicz samolot zamawia”, czytamy:

Minister obrony narodowej próbował wymusić lot do Brukseli transportową casą. Wojskowi odmówili. Takiego sporu w MON nie było od dawna.

News” brzmi dramatycznie. Akcja rozwija się:

Pierwszy raz telefon w Siłach Powietrznych zadzwonił 16 listopada po godz. 22. Odbierający go wyższy oficer z trudem przyjmował do wiadomości polecenie, które w wojsku uznawane jest za przyczynę wielu nieszczęść. Minister obrony narodowej chciał samolotu. I to już, czyli na rano.

Antoni Macierewicz właśnie objął resort po Tomaszu Siemoniaku. I zdecydował, że nazajutrz weźmie udział w unijnym spotkaniu ministrów obrony narodowej. Czas był gorący - tuż po zamachach w Paryżu, więc osobisty udział szefa MON w ważnym wydarzeniu politycznym wydaje się godny pochwały. Podobnie jak prośba o samolot. Ale nie dla „Polityki”:

Wojskowi spekulują, że minister lecąc wojskową, a nie cywilną maszyną, chciał zapewnić sobie mocne wejście w Brukseli (to była pierwsza podróż zagraniczna członka nowego rządu).

Miał to być lot jedną z 16 użytkowanych przez nasze siły powietrzne nowoczesnych cas. Jednak lotnicy wojskowi nie są przygotowani do odbywania lotów cywilnych na tak długie dystanse, planowanych z tak niewielkim wyprzedzeniem.

Zwróćmy uwagę na powyższe zdanie: według „Polityki” „długi dystans” to lot do Brukseli, a „niewielkie wyprzedzenie” to ok. 10 godzin!

Oficerowie odmawiali nagięcia procedur, jednak minister nie ustępował. (…) W końcu sprawę wziął na siebie pewien generał. Miał powiedzieć Antoniemu Macierewiczowi, że „on się pod tym nie podpisze”. Dodał, że „dowodzenie przez telefon zakończyło się katastrofą Iskry pod Otwockiem”…

Zdaniem „Polityki”, „Macierewicz w końcu ustąpił i skorzystał z embraera”. Postkomunistyczny tygodnik martwi się teraz, „czy generał, który powiedział ministrowi „nie”, obroni siebie i swoich podwładnych”.

My z kolei naprawdę martwimy się o stan polskiej armii. Bo „sensacyjna” notatka „Polityki” powiedziała nam coś ważnego: oto Wojsko Polskie nie jest w stanie zapewnić transportu swojemu ministrowi nawet na niewielkie odległości, nawet z 10-godzinnym wyprzedzeniem! Jaki więc musi być stan naszej armii, skoro nie jest w stanie zrealizować tak banalnego, wydawałoby się, polecenia?

Poniżej dla porównania ta sama sprawa opisana przez Marka Pyzę i Marcina Wikło już 2 tygodnie temu na łamach tygodnika „wSieci”:

To miało być kluczowe spotkanie dotyczące bezpieczeństwa w Europie po zamachach w Paryżu. Przed dwoma tygodniami w stolicy Belgii mieli się zjawić ministrowie obrony państw NATO. Zaproszenie przyszło kilkanaście godzin przed szczytem. Okazało się jednak, że to za mało czasu, aby wojsko zdołało zorganizować samolot i załogę, które bezpiecznie przewiozłyby polskiego ministra na spotkanie w innej części Europy.

Dopiero po tym, jak jeden z wiceministrów zaproponował, że… polska delegacja pojedzie samochodem, samolot się znalazł, choć nie w armii, tylko w  PLL LOT — jeden z dwóch czarterowanych rządowi embraerów. Ten z pozoru drobny przypadek doskonale obrazuje „mobilność” polskiej armii, jej skostniałość nawet na tak podstawowych poziomach. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby w obliczu realnego konfliktu zbrojnego zaszła potrzeba np. ewakuowania z Warszawy prezydenta lub rządu. I co wtedy? Armia też powie, że  „się nie da”?

Pat

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.