Wczoraj w nocy Tomasz Lis napisał na swoim twitterowym koncie: „Warzecha nie będzie powstrzymywał córki PEK przed wyjazdem z Polski. Ja nie powstrzymywałbym Warzechy, ale taki burak może rozkwitnąć tylko tu”.
Chciałbym, żeby było całkowicie jasne: ten tekst nie jest rodzajem żadnej skargi. Nie ma na celu zwrócenia uwagi szefostwa TVP, że płaci olbrzymie pieniądze człowiekowi, który najpierw robi program o internetowym hejcie, a potem pisze w internecie to, co pisze. Rozumiem doskonale, że w kierownictwie TVP panuje w tej chwili atmosfera jak w „Ptakach” Hitchcocka, kiedy bohaterowie barykadowali się w domu, czekając na rozdziobanie, więc żadne zwracanie uwagi nie będzie tu skuteczne. Jeżeli szefostwo TVP oznajmia, że debata przedwyborcza Ewy Kopacz z Beatą Szydło nie jest debatą przedwyborczą, to o czym my rozmawiamy?
Nie chciałbym także spowodować, żeby panu Lisowi ktoś narzucił jakiekolwiek ograniczenia w korzystaniu z Twittera. Przeciwnie: ja bym nawet bardzo nie chciał, żeby pan Lis przestał się produkować w mediach społecznościowych, ponieważ lektura jego elukubracji dostarcza mi wielkiej radości.
O co mi więc chodzi? To proste: kieruje mną troska o człowieka. Tego konkretnego człowieka. Tłit na mój temat pojawił się bowiem w serii innych, podobnych, co może wskazywać na bardzo ciężki stan psychiczny. I ja się panu Lisowi tak po ludzku wcale nie dziwię. Jego sytuacja przypomina sytuację człowieka, kroczącego wąskim tunelem naprzeciwko nadjeżdżającego pociągu. Można uciekać, ale pociąg i tak jest szybszy. Schować nie ma się gdzie. Już w oddali majaczą reflektory i biedny Lis wie, że pociąg rozwalcuje go na miazgę. Już prawie czuje, jak w jego ciało uderzają potężne bufory, ani trochę się nie uginając, a ostre krawędzie kół odcinają mu członki. Od tego dostaje pomieszania zmysłów, więc nawet nie próbuje się ratować. Rusza biegiem naprzód, wrzeszcząc jak opętany i gdzieś w głębi żywiąc nadzieję na wybawienie z opresji na zasadzie deus ex machina. A turkot kół na podkładach słychać coraz głośniej i wyraźniej…
Czy każdy potrafiłby się takim momencie zachować z wystarczającą godnością? Oczywiście, że nie - i to jest bardzo ludzkie. Ten i ów może nawet nie byłby w stanie opanować swoich fizjologicznych odruchów, niczym szwejkowy feldkurat Otto Katz na własnej kanapie po zbyt udanym wieczorze towarzyskim - i zdaje się, że z czymś takim mamy właśnie do czynienia. W tej sytuacji człowiekowi należy współczuć. Wyobraźcie sobie Państwo, jak się pan redaktor Lis musi męczyć. Jak straszne są jego wieczory, gdy stara się złagodzić Weltschmerz, przelewając swe frustracje do Internetu, a jeszcze straszniejsze poranki, gdy budzi się i stwierdza, że to wszystko nie było jednak tylko koszmarnym snem. Po paru miesiącach takiego życia można się stać wrakiem człowieka.
Czy w tej sytuacji trzymanie redaktora Lisa wciąż na wizji i wykorzystywanie jego zmęczonej, smutnej twarzy do zarabiania pieniędzy na reklamach nie jest jednak ze strony telewizji tak zwanej publicznej nadmiernym okrucieństwem? Czy nie podpada pod mobbing, a może nawet znęcanie się nad niepełnosprawnym?
Pozostawiam te kwestie do rozważenia P.T. Kierownictwu TVP oraz wam, Drodzy Czytelnicy. Pochylmy się z troską nad tym ciężkim, smutnym przypadkiem.
Polecamy „wSklepiku.pl”:„Jak radzić sobie z ludźmi, których nie da się znieść, i jak sprawić, aby zachowywali się dobrze mimo swoich wad”.
Klasyczny przewodnik, który pokaże ci, jak wydobyć to, co najlepsze, z najgorszych ludzkich wcieleń - uaktualniony o jeszcze więcej nieznośnych zachowań!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/268616-tragiczny-przypadek-tomasza-l-budzi-sie-i-stwierdza-ze-to-wszystko-nie-bylo-jednak-tylko-koszmarnym-snem