Powrót Człowieka Demolki, czyli blady strach w „Rzepie"? Hej, kto szlachta, za Kmicicem, hajda na... Hajdarowicza!

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Nie, to niemożliwe. Niemożliwe, by ceniony publicysta Dominik Zdort, z którym raz się zgadzam, raz nie, a i czytam dość rzadko, by nie nabijać kabzy Człowiekowi Demolce o nazwisku Hajdarowicz Grzegorz (właściciel „Rzeczpospolitej” oraz serwetek o nazwie „Uważam Rze”) – niemożliwe, by ów ultrakonserwatywny dziennikarz popełnił komentarz pod wpływem bieżących wydarzeń wewnątrzredakcyjnych, związanych ze skandalem pod kryptonimem „Sowa i Przyjaciel” (nie mylić z aferą taśmową).

Przypomnijmy – ksiądz Kazimierz Sowa, znany propagator bojkotu koloratki, ojciec biznesmen pełną gębą, oddany towarzysz PO, stracił nerwy po lekturze tekstu zamieszczonego w „Rzeczpospolitej”, a poświęconego jego nieskromnej osobie, autorstwa Tomasza Krzyżaka. A jak już te nerwy stracił, to nie namyślając się zbyt długo (to zresztą cecha wspólna wielu publicznych wystąpień ks. Sowy), napisał (zamiast po prostu zadzwonić!) do właściciela „Rzepy”, co myśli o takim dziennikarzu, który przed publikacją tekstu o nim nie pozwoli mu skomentować całości, nie dając na domiar złego możliwości, by się swoich dawnych opinii wyprzeć czy przekłamać je po raz wtóry.

Hajdarowicz jak to Hajdarowicz, król piaskownicy, w której od dawna nikt się nie chce bawić, we własnej redakcji wyszydzany, wyśmiewany i lżony za plecami, odpisał coś w równie kulturalnym stylu, co zawsze. Że rzeczywiście żenada, że ma nadzieję, że autor odejdzie, najlepiej do „Wróbla” (Tomasz Wróblewski – pierwszy naczelny „Rzepy” po wyrzuceniu Pawła Lisickiego, dziś naczelny „Wprost”), bo „Wróbel” takich szuka. Coś tam jeszcze bąknął pod grzywą o bliżej nieokreślonym koncernie medialnym z dwoma tygodnikami (ludzie mówią, że to o nas chodzi i o nasze „w Sieci” oraz „ABC”), potem próbował zadrwić – on, facet, który zapowiadał odbudowę „Przekroju”, a go zarżnął, który zgubił za śmietnikiem najpoczytniejszy tygodnik w Polsce; który nie ma tyle klasy, by nie robić z siebie chłopca na posyłki telekapelana partii rządzącej, no więc on właśnie próbował zadrwić z wysokości sprzedaży „w Sieci”, największego prawicowo-konserwatywnego tygodnika na rynku. Jaja jak lemingi.

Wróćmy do tekstu Zdorta w „Rzepie”. Krytykuje on, i to bardzo ostro, wczorajszą propozycję prezydenta Andrzeja Dudy. Pisze tak np.:

To decyzja niepokojąca. Przede wszystkim dlatego, że – jak zwracają uwagę eksperci z prof. Andrzejem Zollem na czele – według konstytucji referendum może rozstrzygać tylko o sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa. A zarówno kwestie, które przedstawił obywatelom pod rozwagę Komorowski, jak i pytania, które w „swoim” referendum chce postawić Duda, na pewno nie należą do najistotniejszych dla naszej państwowości.

Nie ma tu zgody, bo i być nie może. O ile całkowicie bzdurnym jest pytanie Komorowskiego, czy urząd ma rozstrzygać spory na korzyść podatnika, o tyle pytanie o wiek emerytalny i termin pójścia do szkoły przez dzieci, są sprawami absolutnie fundamentalnymi. Dla ekonomii, dla kształtu ustroju (bardziej socjalny czy mniej), wreszcie dla społecznych więzi i dla polskiej rodziny, o której prawa Zdort dobija się u tej władzy od lat. O ile czymś niezwykłym jest rozpisywanie referendum w sprawie JOW-ów bez cienia choćby kampanii informacyjnej, tylko dlatego, że muzyk m.in. je postulujący otrzymał 20 procent głosów, to nie jest niczym niezwykłym rozpisywanie referendum zgodnie z postulatem kilku milionów osób. A choćby i miliona.   Ale Zdort kombinuje inaczej. Jakoś pod górę. I to stromą, skoro już w pierwszej decyzji Dudy widzi… styl Komorowskiego.

Podobnie zachowuje się dziś Andrzej Duda. Jego pierwsza decyzja jest w partyjnym interesie PiS. Nie dość, że prezydent zgłasza projekt referendum z pytaniami napisanymi w gabinetach Prawa i Sprawiedliwości, to w dodatku ogłasza jego termin na dzień wyborów parlamentarnych.

Niezwykłe, że autor nie dostrzega różnicy między oboma referendami – pierwszym, ogłoszonym naprędce, by udobruchać część elektoratu, i drugim – będącym obietnicą wyborczą złożoną przez głowę państwa.

Przyda się ktoś, kto władzy zacznie patrzyć na ręce, będzie wetował niemądre ustawy i przywoływał rządzących do porządku. To wszystko jednak mógłby Duda czynić, nie angażując się od pierwszych dni w tak jednoznaczny sposób po stronie swojej dawnej partii

— pisze Dominik Zdort.  

Drogi Dominiku, „patrzeć władzy na ręce”, jak wiesz, powinien także dziennikarz czy dziennik. Podobnie, jak i „przywoływać rządzących do porządku”. W decyzji Andrzeja Dudy, by drugie referendum przeprowadzić mniejszym kosztem niż to pierwsze (na które wpływu nie ma już żadnego), trudno dostrzec wzmacnianie PiS, o ile, oczywiście, nie ma się stuprocentowej pewności, że to ta partia niesiona społecznym dopingiem wygra październikowe wybory. Ale przecież Ty pewności tej nie masz, jeśli rolę nowego prezydenta chcesz sprowadzić do „patrzenia władzy na ręce”…

Ktoś nieżyczliwy mógłby pomyśleć, że po liście księdza Sowy Grzegorz Hajdarowicz wściekł się, że w salonie przechlapane, więc zapowiedział jakieś totalne w „Rzepie” czystki, a tekst Zdorta ma go trochę udobruchać. Gdyby tak było, choć pewnie nie jest, napisałbym: więcej odwagi, panowie, dłużej klasztora niż przeora.   Z ostatniej chwili: na propozycję prezydenta Dudy odpowiedziała premier Kopacz. Jest bardzo niezadowolona i proponuje rozszerzyć listę pytań. Dlaczego nie zgłosiła tego prezydentowi Komorowskiemu? Może jej także, jak Zdortowi, już dziś obaj się mylą? To zresztą nic strasznego. Słyszałem o facecie, któremu gazety pomyliły się z kartoflami, więc je zakopał do ziemi. No, ale to był straszny burak.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych