Dziś brakuje publicystyki postulatywnej. Jej miejsce zabiera "bieżączka"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Każdy kraj ma swoją publicystykę, wywodzącą się z własnych tradycji dziennikarskich – nawet jej formy są nieco inne.

Np. w Polsce dopiero kilka lat temu pojawił nowy gatunek, dziennikarstwo śledcze, który w Wielkiej Brytanii istnieje od 1763, kiedy to dzielny wydawca John Wilkes opublikował w swoim „The North Briton” informację o przekrętach w Westminsterze, wraz ze znamiennym, do dziś aktualnym hasłem, „wolność słowa jest wyznacznikiem wolności obywateli”.

Tak więc i o publicystyce można powiedzieć - „co kraj, to obyczaj”. Np. brytyjska zawiera znacznie więcej referencji do świata, bo dziennikarze więcej podróżują niż polscy. Nie bez znaczenia było tu oczywiście Imperium Brytyjskie, kiedy Rudyard Kipling był naczelnym gazety w Lahore, Kim Philby wysłannikiem Observera na Bliski Wschód, a Paul Bowles na stałe mieszkał w Tangerze. Anglicy do dziś są włóczykijami. I cecha kolejna – nawet w bardzo poważnych artykułach znaleźć można sporo poczucia humoru, pełnego dystansu, ironii i sarkazmu. Brytyjczycy generalnie bardzo sobie cenią poczucie humoru, zawsze i wszędzie, nawet w wystąpieniach parlamentarnych oraz dziennikarstwie. Nasza najlepsza nawet publicystyka bywa „lokalna” – a szkoda, bo nic tak dobrze nie robi tekstowi jak studia porównawcze, bez względu na to czy piszemy o służbach specjalnych czy o kulturze. Osadzają je w różnorodności świata, ukazują proporcje, przedzierają przez warstwę tzw. powszechnej wiedzy, pokazując to co ukryte. Oczywiście, są naukowcy – dziennikarze jak Marek J. Chodakiewicz i Zdzisław Krasnodębski, publicyści Piotr Zaremba i Piotr Semka, medioznawcy jak Marek Palczewski i Eryk Mistewicz, których wiedza daleko wykracza poza granice kraju. Ale to są wyjątki, a nie norma. No i polska publicystyka jest kompletnie wyprana z poczucia humoru, a zdarza się, że nabzdyczona i pompatyczna. Z kolei plusem nadwiślańskiej tradycji są częstsze niż nad Tamizą teksty przekrojowe, ujmujące zagadnienie „z lotu ptaka”. Nie oceniam, porównuję.

A teraz do sedna sprawy: i w Polsce i w Wielkiej Brytanii bardzo mi brak publicystyki postulatywnej, skierowanej w przyszłość. Takiej, która zdziera werniks z obrazu zdarzeń, aktywizuje myśli, otwiera jakieś ukryte furtki. Mamy całą masę „bieżączki”, komentarzy do tego, co już się zdarzyło – inaczej to samo wydarzenie widzą konserwatyści, a inaczej liberalna lewica, ale to jedyna różnica, która komentatorów dzieli. Rozmawiają, kłócą się, skaczą sobie do oczu – a pretensje mają wysoki współczynnik personalizacji – poczym opuszczają studia pokłóceni na dobre. Czy coś z tej wymiany zdań w Loży prasowej, Tak jest, dyskusji Trójki, radia Tok FM, Faktach po faktach wynika? Choćby jakiś inspiracja, zaczyn myśli czy akcji, potencjał do wykorzystania w przyszłości? I jaki jest społeczny żywot tych nawalanek? Wiadomo – żaden.

Aktualnie wszyscy dyskutują o Marszu w Obronie Demokracji, wycofania się biskupów z komitetu honorowego, o nieprawidłowościach w wykorzystaniu funduszów poselskich w „aferze madryckiej” i „sikorskiej”. Andrzej Morozowski żartuje z „wodzireja” Joachima Brudzińskiego, rozważa się czy „PiS podpala czy nie podpala Polski”, a Dominika Wielowieyska pyta podchwytliwie „czy to prawda, że Watykan przestał popierać PiS?” Takie dyskusje w mediach, gdzie pretensje leją się rzeką a sens kapie kroplami, to nie żadna publicystyka – którą mogłyby być – a jedynym postulatem bywa, aby gospodarz programu prowadził rozmowę zgodnie z zasadami sztuki dziennikarskiej. Co jest słuszne, ale nie wyczerpuje tematu. Bo publicystyka postulatywna jest inspirująca, stymulująca, i ma siłę sprawczą. Wypływa z nadziei i rudymentarnej potrzeby, żeby się czegoś dowiedzieć, a potem tę wiedzę zastosować, i if I am lucky, zmienić może coś na lepsze. Reszta – przepraszam – to tylko pochłaniająca czas i energię młócka słowna, której nie słucham ani nie oglądam, bo już wiem, że dostajemy limit czasu i energii, i trzeba nimi mądrze gospodarować.

W 2007 roku przeczytałam w Observerze tekst publicysty i myśliciela Willa Huttona pt. „Wielka Brytania potrzebuje nie tylko pieniędzy, ale i wizji moralnej”. I pamiętam go do dziś. Wiele lat temu w starym Wprost Bronisław Wildstein opublikował serię wywiadów z amerykańskimi politykami, które też pozostały w pamięci. Publicystyka Marka Chodakiewicza, Zdzisława Krasnodębskiego, Michała i Jacka Karnowskich, Piotra Zaremby czy Piotra Semki – inspirują, czasem wskazują jakąś ukrytą w labiryncie rzeczywistości prawdę, nieznany aspekt oczywistości. Jasne, najlepszym stymulatorem publicystyki postulatywnej jest „samo życie”, doświadczenia, nasze, innych – ale i lektury, i nie zawsze musi to być, choć może, Platon czy Edmund Burke. W każdym razie od publicystyki postulatywnej można stać się trochę mądrzejszym, trochę lepszym, powiększać swój potencjał, intelektualny, ludzki, od codziennej rąbanki w mediach – na pewno nie.

Przepraszam, że zakłócam spokój i dobre samopoczucie dziennikarskich celebrytów, biegających od studia do studia, aby spotkać ten sam garnitur kolegów, pokłócić się i przemieścić się do kolejnej stacji radiowej czy telewizyjnej. To dla dziennikarza, w sensie rzeczywistej realizacji zawodowej, cul-de-sac, droga do nikąd. Może czasem trzeba przewietrzyć mózg z oparów tej bieżączki? Jeśli oczywiście chce się coś za sobą pozostawić, jakiś tekst czy jego ludzkie, społecznie dobre skutki.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych