Noe nam arki nie zbuduje, więc utoniemy z powodu gadulstwa. Nie jest możliwe by nawet powierzchownie prześledzić wszystko, co się mówi, pisze i ogląda. Aby to wszystko połknąć potrzeba nie doby a pięciu dób. Mamy więc przechlapane. Równocześnie idziemy na skróty. Zbawczy sms, internet to jak metro w zatłoczonym mieście, jak dowcip wobec nudziarza.
Niektórzy piszą jeszcze długie artykuły, przemawiają godzinami upajając się własnym głosem. Ale mało kto to czyta i tego słucha.
Casus - wybory. Władza zrobiła ludzi w jajo. PiS jak dziecko dał się przerobić. PSL rozdziawił mało inteligentną japę i nie wie teraz co z tym szczęściem zrobić. Ani chybi Piechociński kombinuje o prezydenturze. I ani chybi polegnie. Bo g. chłopu nie zegarek. Jeden już się na czasomierzach przejechał. Ale nauka zwykle idzie w las. A zielonego mamy dużo. Mniejsza o Piechocińskiego. Kto to - zapytajcie Kalinowskiego, a kto Kalinowski - niech powie Pawlak. Jednak liczyć na to za bardzo nie należy, bo to znany milczek przecie. Rozmowny był Lepper. I żal go bardzo. Czy na wyjaśnienie tej śmierci czekać będziemy tak samo długo jak na wyniki śledztwa w sprawie odważnego młodego dziennikarza - Ziętary? Tylko kilka osób walczyło o wyjaśnienie morderstwa reportera. Podobnie jest ze sprawą Papały, Olejnika, red. Szaniawskiego. Zbrodnie i zaniechanie dochodzenia. Zachachmęcona bezkarność i drwina zbrodniarza. O bezczelnej kpinie na międzynarodowym poziomie, czyli o smoleńskim śledztwie, trudno w ogóle wspominać bez bezradnej złości i bólu.
Papka, którą nas karmią sprzedajne media, codzienne bredzenie ze starannym unikaniem informacji, na które ludzie czekają. Odbiorniki telewizyjne powinny być podzielone na pół. Z lewej strony kraśkowa zbitka ćwierć wiadomości, a z drugiej informacje czytane przez chwilowo wolnego Pawlickiego, czy odważnego Maślankiewicza. Z lewej wylewałoby się szambo, a z prawej zdrój wieści. Jeśli nawet w tym porównaniu przesadziłem to na pewno w sprawach najważniejszych wieści panuje wśród redagujących pseudoinformacyjne programy - tak jak w sztuce Bertolda Brechta - „strach i nędza trzeciej RP”.
Bredzić każdy może. Jeden trochę lepiej, a drugi gorzej. W małym niszowych redakcjach program przygotowuje kilka osób. W molochach - tłumy. Na dole są robotnicy słowa i obrazu. Ale potem, czym bliżej emisji, pętają się zupełnie zbędni ludzie. Kiedyś przysyłała ich do redakcji bezpieka. Wiadomo było kto zacz i nie należało z takim dyskutować. Powiedział zdjąć materiał - to i tak było. Czasem trafiał się ludzki koleś i przynajmniej łaskawie powiedział, że zdjął, bo i tak cenzura by nie puściła. Redaktor taki stał praktycznie na czele. Tak zwany naczelny też musiał go słuchać. Do dziś nazwiska dawnych super nadzorców można odnajdywać w redakcyjnych stopkach. Wystarczy np. poczytać sobie „Żołnierza wolności” z okresu wprowadzenia stanu wojennego, a potem inne szacowne dzienniki.
Reportaż stanowił okazję do kamuflażu, przemycenia choćby niewielkiego krytycznego obrazu. Zajmujący się tą formą byli więc na szczycie zawodowej drabiny. Ale przy każdym dziele mieli do wyboru ulegać i mieć pewność utrzymania się w pracy, czy też ryzykować jej utratę.
Dziś reportażyści mają łatwiej, bo pisać rzeczywiście prawie we wszystkich sprawach można swobodnie. To też czasem mniej muszą się wysilać i nie zawsze jest to z korzyścią dla dzieła. Ale niech jak najwięcej jeżdżą w Polskę i pokazują co naprawdę dzieje się za miedzą. Niech warszawka wie. Chociaż niestety efekty pokazywania jaka Polska jest naprawdę - niewiele dają. Decydenci - jak pokazują to ostatnie wybory - utrwalili się na pozycjach. Jeden z tych u władzy, ważny obywatel, Pan Szejnfeld zapowiada reformy… jak tylko Platforma dojdzie do władzy. Wydawać by się mogło, że tam już od siedmiu lat jest. A może chodzi o… dyktaturę. Kiedyś mówiono, iż jest takowa w wykonaniu ciemniaków. Dziś wydawać by się mogło, że oksfordczycy to wystarczająco wykształceni ludzie. Najwidoczniej nie pracują dla kraju w którym mieszkają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/224940-brednie-przemawiaja-godzinami-upajajac-sie-wlasnym-glosem-ale-malo-kto-tego-slucha