Tę niezwykłą historię opowiedział mi parę dni temu pewien znajomy, który osobiście w niej uczestniczył. Wydała mi się na tyle interesująca, że postanowiłam „sprzedać ją” w postaci anegdoty szerszemu gronu odbiorców.
**
Wsiadłem do autobusu, a zaraz za mną grupa paru hałaśliwych chłopaków. Zrobili sztuczny tłum i ostro przepychali się na tył pojazdu. Nagle jeden z pasażerów z przodu zorientował się, że został okradziony i natychmiast domyślił się kto był sprawcą tego faktu. Powiadomił kierowcę, ten wezwał policję, a że autobus właśnie wyruszył z przystanku w pobliżu lotniska, postanowił poczekać na funkcjonariuszy, którzy dojadą z istniejącego tam komisariatu na kolejnym przystanku.
Autobus pełen pasażerów, z których prawie każdy miał skonfigurowany przylot samolotu z odjazdem pociągu, a cała reszta gdzieś się spieszyła mocno, był podminowany całą sytuacją. Część obecnych pilnowała młodocianych złodziei, cześć rozpatrywała możliwe warianty ich ukarania.
Minuty mijały, a oczekiwani policjanci wciąż się nie pojawiali. Kiedy zdenerwowanie pasażerów i ich gorące dyskusje, co należy dalej zrobić, zaczęły osiągać punkt krytyczny, z przodu autobusu podniósł się około czterdziestoletni mężczyzna na lekkim „gazie”:
Kochani, nie denerwujmy się, wkrótce święta, musimy się zjednoczyć. Poczujmy bliskość. Czy tam z tyłu mnie słychać? Zaśpiewajmy kolędę. Jaką Państwo znacie?
I w tym momencie zaczął śpiewać „Przybieżeli do Betlejem”. Jednak jego stan był na tyle niestabilny, że tekst raz rozbrzmiewał, raz cichł, a czasem przybierał nieoczekiwane zmiany typu „przybieżeli we czterech”. Mimo to, znaleźli się pasażerowie, którzy podjęli śpiew i już po chwili w autobusie powstał wcale niezły chórek. Niestety, w drugim końcu autobusu siedział jakiś bardzo nerwowy pan. On to zaczął budować koalicję przeciw zjednoczeniu się we wspólnym śpiewie. W chór głosów wdarł się rozkaz:
Zamknij się Pan. Człowiek się denerwuje, a ten tu mordę drze.
Kiedy żona oponenta usiłowała go powstrzymać w wypowiadaniu własnego zdania i przepychaniu się w kierunku samozwańczego dyrygenta chóru, aby - jak to określił - mu „przyłożyć”, zachęcający do wspólnego śpiewu mężczyzna zaczął nawoływać do pojednania.
Proszę niech się Pan nie denerwuje. A Pani, jak Pani ma na imię? -
zwrócił się do żony nerwusa
Pani Mario, przecież musimy sobie pomagać. Mickiewicz to był wieszcz, on też chciał żeby Polacy się zjednoczyli i też nie miał łatwo. Ja jestem jak Mickiewicz, też mnie nie rozumieją.
Ale zaśpiewajmy, bądźmy razem w ten świąteczny czas. ŚPIEWAJMY
Dzisiaj w Betlejem...
**
Mijały kolejne minuty. Mój znajomy obserwował głównie pewną Chinkę, która wsiadła na przystanku przy lotnisku, a teraz z wyrazem ogromnego zdumienia i napięcia na twarzy przyglądała się sytuacji zaistniałej w środku transportu. A to patrzyła na wzywającego do śpiewu podchmielonego czterdziestolatka, a to na podejmujących śpiew pasażerów, a to na złodziei skupionych w końcu pojazdu i rzucających plugawe słowa, to znowu na żądnego bójki starszego pana i powstrzymującą go żonę. Jej oczy robiły się coraz większe i większe. Może myślała, że to jakiś świąteczny happening? A to tymczasem był polski, świąteczny autobus.
Policja - mająca zaledwie parę kilometrów od punktu, w którym stacjonowała do punktu, w którym stał oczekujący na nią autobus - dotarła po około dwudziestu minutach, zabrała złodziei i okradzionego, a świąteczny autobus ,w którym emocje powoli zaczęły opadać, ruszył swoja trasą.
Oto Polska w soczewce – pomyślałam usłyszawszy tę historię.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/90644-wesoly-polski-autobus