Powiało Bareją: poliamoria

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube/"Nie ma róży bez ognia"/S.Bareja
Fot. YouTube/"Nie ma róży bez ognia"/S.Bareja

„Newsweek Polska” Tomasza Lisa odkrył poliamorię, czyli zadawanie się z sobą kilku osób różnej płci naraz na płaszczyźnie miłosno-seksulanej. Wszystko to ponoć za zgodą i z aprobatą zainteresowanych, co ma ich czynić pionierami związków nowej generacji. Wolnych od zazdrości, zgodnych i najpełniej się rozwijających.

Owa poliamoria ma być także wielkim osiągnięciem feministek, wyzwalając kobiety gnębione w monozwiązkach. Wszystkie te dyrdymały zostały okraszone stosownymi głosami seksuologów, psychologów i innych pseudoekspertów.

Poliamoria wygląda na łopatologiczne uzasadnienie niewierności i nieodpowiedzialności tych, którzy myślą tylko o sobie i własnych przyjemnościach, głównie seksualnych. Jest to zatem uzasadnienie niewierności i seksualnej rozwiązłości, przy kompletnym ignorowaniu kwestii rodzicielstwa i ewentualnych skutków wychowywania dzieci w takiej poliamorycznej kompanii (komunie). Złośliwie można by powiedzieć, że to tylko nowe nazwanie swingingu, czyli seksu grupowego, w który angażują się pary i osoby samotne. W koncepcji poliamorii do tej formy zbiorowego puszczalstwa dobudowano tylko ideologię wyzwolenia od jakichś drobnomieszczańskich ograniczeń. A w gruncie rzeczy chodzi o czysty hedonizm.

W sprawie poliamorii ani kreujący się na postępowy tygodnik niczego nie odkrywa, ani nie jest to jakieś nowe zjawisko. To po prostu nowa forma poligynandrii. Występowała z różnym nasileniem w dziejach ludzkości, szczególnie w społeczeństwach pasterskich. Najczęściej w formie poligynii, czyli związków mężczyzny z wieloma kobietami, co do dziś jest często praktykowane w islamie. Nad poligynią jako prawem dla wybranych w III Rzeszy Hitlera usilnie pracował Heinrich Himmler, wielki jej zwolennik.

Nad poliamorią w wersji „Newsweeka” nie warto się specjalnie pochylać, bo nie chodzi o żadne interesujące zjawisko, tylko o wciśnięcie ludziom przed wakacjami kitu, żeby nie mieli wyrzutów po urlopowym skoku w bok, bo przecież są tylko trendy i nowocześni. Zamiast więc odwoływać się do przeszłości i pseudouczonych argumentów, wystarczyło sięgnąć do Stanisława Barei, bo także to zjawisko reżyser świetnych komedii wnikliwie zbadał i pokazał. Wystarczy obejrzeć film „Nie ma róży bez ognia”, gdzie w mieszkaniu państwa Filikiewiczów (Halina Kowalska i Jacek Fedorowicz) przewalają się różne Jurki Dąbczaki (Jerzy Dobrowolski), Lusie (Stanisława Celińska) z narzeczonymi Zenkami (Stanisław Tym) czy prostytutki Zuzie (Nika Sołubianka).

Mieszkający pod Filikiewiczami Bogusław Poganek (Henryk Kluba) patrząc na to towarzystwo dochodzi do wniosku (skądinąd niesłusznego), że ma do czynienia z poliamorystami, czyli amatorami zbiorowego baraszkowania, więc w stosownym stroju i z butelką na zachętę zgłasza swój akces do tego pięciokąta. I potem wielokrotnie przypomina, że czeka tylko na znak, czyli na przykład stukanie w podłogę, żeby zjawić się na imprezce.

Stanisław Bareja antycypował poliamoryczne wypociny „Newsweeka Polska” z prawie czterdziestoletnim zapasem (1974), tyle że bez pseudonaukowego wysilenia i bełkotu. Po prostu nazwał rzeczy po imieniu, czyli pokazał, że są ludzie chcący się zabawić w wieloosobowej konfiguracji i nie dorabiają do tego żadnej głupawej ideologii. I to jest chyba uczciwsze, bo ku...two jest tu czystej wody, a nie opatulone eufemistycznymi bzdurami.

Stanisław Janecki

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych