Zrób sobie naszyjnik

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. www.natalia-kinda.blogspot.pl
fot. www.natalia-kinda.blogspot.pl

Wszystkie robią biżuterię – z żywicy, mosiądzu, modeliny czy srebra. Sylwia Całus, Natalia Kinda, Aniela Kukla, Anna Końciak. Handmade to pasja, na ktorej można zarobić. Reklama przez Facebook albo bloga to w dzisiejszych czasach konieczność. W ten sposób można zaistnieć i dotrzeć do klientów. Dlatego każda z dziewczyn ma swoją stronę, bloga albo choćby profil na FB.

Zastygnięte dmuchawce

Sylwia w żywicy potrafi zatopić w zasadzie wszystko. Od miniaturowych liści klonu, przez mech, po dmuchawce mleczy! Te ostatnie robią prawdziwą furorę. Zawieszki Sylwii Całus sprzedają się w Rosji, Australii, Ameryce czy Japonii. Bo kiedy Sylwia zaczynała w 2004 r., Polska nie była jeszcze gotowa na jej biżuterię. Dlatego najpierw, przez portal Etsy.pl, swoje wyroby sprzedawała za granicę. Dzisiaj wystawia też na targach, ostatnio nawet na Tygodniu Mody w Łodzi.

I choć Sylwia Całus Jewellery obecnie jest już marką, sama Sylwia dopiero w wieku 26 lat zainteresowała się tworzeniem biżuterii. Zresztą zupełnie przypadkiem. W 2004 r. po wyjeździe do Londynu poznała dziewczynę, ktora robiła biżuterię. – Pomyślałam wtedy, jakie to łatwe!

Kiedy kolejny raz pojechała do Wielkiej Brytanii, tym razem na targi, odkryła materiał, w którym się zakochała, żywicę.

To były małe koraliki. Zachwyciło mnie to tworzywo fajnie załamujące światło – wyznaje.

Kiedy nie mogła już dłużej godzić pracy kuratora społecznego z produkcją biżuterii, postanowiła założyć własną firmę. Od zawsze chciała wytwarzać coś własnymi rękami – jej dziadek był stolarzem, mama miała zakład dziewiarski.

Ja nie umiałam wystarczająco ładnie rysować, więc wybrałam studia, na których mogłam się wykazać – najpierw stosunki międzynarodowe, potem politykę społeczną.

Dostała dofinansowanie, wynajęła pracownię kilka minut od domu na warszawskiej Białołęce. Pracownia Sylwii, bardziej niż miejsce powstawania delikatnej biżuterii, przypomina warsztat stolarski. Pełno w niej rożnych maszyn, takich jak szlifierki, obrabiarki czy polerki. Na blatach stoją pojemniczki ze świeżo zatopionym w żywicy mchem. Regały wypełniają przezroczyste pojemniki – jedne z korą, inne z mchem, jeszcze inne z kamieniami. Dmuchawce trzyma oddzielnie – w pojemnikach po jajkach, których w jej pracowni jest pełno. Na parapetach stoją zasuszone kwiaty w wazonach. Nad wynalezieniem techniki pozwalającej na zatapianie dmuchawców w żywicy Sylwia pracowała dwa lata. Zrobienie jednego naszyjnika z takich dmuchawców jest bardzo czasochłonne. Można je zbierać tylko latem, kwiaty trzeba ścinać bardzo delikatnie. Potem Sylwia układa je po jednym na każdym z siedzeń samochodu. Takich pasażerów stara się dowieźć bezpiecznie do pracowni. Z 30 dmuchawców wychodzi zaledwie kilka ozdób.

Dopóki taka kula z zatopionym dmuchawcem nie zostanie wyszlifowana i wypolerowana, tak naprawdę nie wiem, czy jest OK.

Dziś w pracowni z suszonkami spędza większość życia. Stara się też znajdować czas na wypady z mężem i córką do sklepu czy do kina i obowiązkowo na spacery w poszukiwaniu nowych materiałów. Największą przyjemność sprawia jej właśnie sam proces zbierania i przygotowywania kwiatów, szyszek czy kory drzew.

To mój świat w skali mikro. Zamykam w żywicy te pachnące jeszcze kwiaty, jakbym zamykała chwile.

Apetyczne zawieszki

Aniela Kukla ma dopiero 20 lat, ale już od pięciu projektuje, a od roku sprzedaje biżuterię. To, co tworzy z modeliny, przybiera naprawdę niezwykłe kształty. Jej miniaturowe imitacje ciasteczek z bitą śmietaną, babeczek i ciast są tak realistyczne, że patrząc na nie, ma się ochotę je zjeść. Praca Anieli to czysta przyjemność – za inspirację służą jej prawdziwe, najlepiej jeszcze pachnące ciasta, mieniące się polewy i rozpływająca się w ustach czekolada. Swoich projektów Aniela nigdy nie przenosi na kartkę papieru.

Maluję je w wyobraźni. W projektowaniu najważniejszy jest odpowiedni dobór kształtów i kolorów.

Smakowita biżuteria powstaje w zorganizowanym w pokoju Anieli niewielkim warsztacie. Zawieszki wykonywane są w całości ręcznie, bez użycia gotowych foremek.

Wypiekam je w specjalnie przeznaczonym do tego małym piekarniku, potem werniksuję i dobieram dodatki: łańcuszki, koraliki czy kokardki. Zabawa z modeliną jest prosta, ale żeby zająć się tym profesjonalnie, potrzeba specjalnych narzędzi i materiałów. A z tym można wyczarować z niej wszystko, jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia.

**Biżuterię Anieli pod nazwą Słodkie Błyskotki można kupić w kilku sklepach internetowych. Obowiązkowo jest też blog, na którym młoda artystka chwali się fotografiami swoich nowych projektów.

Liczba odwiedzin mojego bloga niedługo sięgnie 27 tys. odsłon, strona na FB liczy już ponad 800 fanów – mówi z dumą. Kukla zamierza pójść na studia artystyczne, na razie kończy liceum plastyczne w Tarnowie. Ale już teraz nie wyobraża sobie życia bez lepienia z modeliny.

O nowych projektach myślę tuż przed zaśnięciem i zaraz po przebudzeniu. A kiedy jestem w sklepie spożywczym, koniecznie odwiedzam dział ze słodyczami. Inspiracje są wszędzie!

Niczym surowa architektura

Dla Natalii Kindy mieszkającej w Gdańsku, która stworzyła markę Naki, największą inspiracją jest architektura. Nasza bohaterka kilka razy próbowała wyjechać, ale zawsze wracała. Może ze względu na stocznię, jej unikatową aurę, surowość i industrializm?

Bliskie są mi takie brudne, przemysłowe klimaty. Lubię betonowe osiedla, miejską siatkę urbanistyczną. Podobnie jest z biżuterią, która w pewien sposób oddziałuje na człowieka – tłumaczy.

To wyjaśnia dobór materiału – ozdoby tworzone przez Naki są wykonane z metali, przede wszystkim z mosiądzu, miedzi i alpaki. Czasami chropowate, jakby lekko porysowane, surowe w formie – pierścionki, kolczyki, naszyjniki i broszki o geometrycznych kształtach. Te ostatnie, Naki wraz z projektantką Kamilą Dzieżyc promuje poprzez projekt „Masz Fajną Broszkę”.

Ta forma kojarzy się z czymś staromodnym i „babcinym”, a jest przecież taka fajna!

Natalia projektowania biżuterii uczyła się na uczelni. Chociaż najpierw studiowała historię sztuki. Eksperymentowanie z materiałami i technikami zaczynała cztery lata temu. Najpierw sięgnęła po żywicę i tworzywa sztuczne, z czasem jednak dojrzała do złotnictwa.

Obecnie staram się łączyć tradycyjne złotnictwo z nowymi technikami i niekonwencjonalnymi materiałami.

Na co dzień Natalia pracuje jako projektantka odzieży – tego także uczyła się na studiach.

Do tej pory nie zdecydowałam, z którą z tych dziedzin chcę związać przyszłość – przyznaje. – Na razie to biżuterię traktuję dorywczo, przede wszystkim ze względu na pracę na etacie – dodaje.

W firmie odzieżowej Natalia jest codziennie od 8 do 16, popołudnia spędza w warsztacie jubilerskim. Sama dysponuje niewielką pracownią, w której zgromadziła najpotrzebniejsze narzędzia – palnik, polerkę, dremel czy rygle. W przyszłości chciałaby także zaopatrzyć się w maszyny złotnicze. Swoją biżuterię Naki promuje przede wszystkim na blogu. Ma też fanpage na FB, sprzedaje przez sklepy internetowe. Dobrą okazją są także targi biżuteryjne, a zaproszeń od organizatorów dostaje coraz więcej.

Pasja skręcania

Ania Końciak dopiero zaczyna. To, czym się zajmuje, nazywa się wrappingiem, czyli zawijaniem srebrnego drutu. Pierwszą biżuterię zaczęła robić już kilka lat temu, ale na początku były to proste rzeczy – łączyła rożne kamyczki, zaczepiała na zawieszki. Wrapping odkryła zaledwie rok temu. Technika od razu ją oczarowała.

Polega na tym, że jeden grubszy drucik, tzw. bazę, owija się drugim, cieńszym i miękkim, tworząc elementy wzoru – wyjaśnia.

Kursy były bardzo drogie, więc postanowiła uczyć się sama. Kupiła „worek” srebra i zaczęła zwijać.

Oglądałam sploty na zdjęciach znalezionych w sieci i w podobny sposób próbowałam łączyć druciki. Teraz mam tyle pomysłów, że nie nadążam z ich realizacją – wyznaje.

Czasem pracuje tak długo, aż poczuje, że żołądek skręca jej się z głodu, a nogi kompletnie drętwieją.

Zupełnie tracę poczucie czasu. Praca nad jednym kompletem kolczyków może zająć nawet 8 godzin.

Ania srebrem oplata rożne kamienie – agaty, jadeity, ametysty. Jej ulubione to labradoryty.

Ma już podstawowe narzędzia – pilniki, szczypce, palnik. Lutowania i obróbki srebra uczy się prywatnie w warsztacie Rafała Michno. Ale wszystko to po godzinach. Na co dzień pracuje bowiem jako analityk sprzedażowy w dużej firmie w Warszawie. Z wykształcenia jest żywieniowcem, skończyła SGGW. Nigdy nie pracowała w zawodzie.

Chciałam zdawać na konserwację na ASP, miałam już nawet gotową teczkę, ale okazało się, że na egzaminie będzie język angielski, a ja z tego zawsze byłam nogą.

Postanowiła, że znajdzie pracę, będzie intensywnie uczyć się języka i spróbuje za rok.

Ale rodzice nalegali, żebym chociaż spróbowała złożyć papiery na inne studia. Dostałam się – opowiada.

Studiowała zaocznie, w tygodniu pracowała. Czegoś ciągle jej brakowało. Od dziecka interesowała się fotografią.

Już jako brzdąc przesiadywałam z tatą w ciemni – wspomina.

Postanowiła spróbować swoich sił jako fotograf, ale z czasem powtarzalna praca „dla kogoś” sprawiła, że pasja się wypaliła, a fotografia stała się rzemiosłem. Wtedy Ania znalazła pracę, którą wykonuje do dziś. W międzyczasie tańczyła tango, robiła na drutach, rzeźbiła z plasteliny. Taniec pochłonął ją najsilniej. Po kilku latach nabawiła się jednak kontuzji.

Nie ma tego złego – mówi dziś. – Gdybym nie zwolniła z tańcem, nigdy nie zaczęłabym zwijać.

Na razie prace Ani można obejrzeć tylko na Facebooku, ale przymierza się do sprzedaży w internetowych galeriach sztuki. Boi się tylko trochę, że będzie jak z fotografią – jeśli zajmie się robieniem biżuterii zawodowo, zabije pasję. Ale patrząc na jej zapał, trudno to sobie wyobrazić.Tekst ukazał się w tygodniku "Sieci", nr 14 (18), 8-14 kwietnia 2013 r.

Anna Maziuk

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych