Jak jest w rzeczywistości – wie o tym ścisła czołówka rządzących. Gdyby ktoś mnie zapytał - raczej wątpię. Zbyt długo trwały dyskusje, a pewnie głównie utarczki w tej sprawie, by sądzić, iż premier przedstawił swe propozycje i na tym stanęło. Już sam fakt niepojawienia się odwołanych ministrów w Pałacu Prezydenckim stał się pewnego rodzaju komentarzem zmian. Kilka osób z wysokiego piętra PiS stwierdziło, że prezydent Andrzej Duda miał pewien udział w odejściu ze stanowiska ministra Antoniego Macierewicza, lecz nikt nie odważył się stwierdzić, że był to udział decydujący. Można mieć oczywiście zastrzeżenia do jego sposobu sprawowania urzędu, lecz nikt nie potrafi skutecznie zaprzeczyć, że jest to wybitna postać w polskim życiu politycznym, imponująca swym doświadczeniem, wiedzą, odwagą i patriotyzmem każdemu, kto potrafi należycie ocenić owe cnoty. Takie indywidualności zawsze komuś wadzą, bo faktycznie współpraca z nimi do łatwych nie należy. Ale też tylko tacy potrafią nawet najtrudniejsze zadania doprowadzić do właściwego finału.
Zobaczymy jak spisze się nowy minister spraw zagranicznych, ale jakoś nie pamiętam jego udziału w dotychczasowej dyskusji publicznej na temat naszych wizji zagranicznych spraw. Pewnie miał inne do tej pory obowiązki, lecz czasem musi się wyskoczyć przed szereg, by obwieścić coś interesującego lub choćby tylko ocenić. Pomimo to, trzeba wierzyć w potencjał prof. Czaputowicza i intuicję premiera. Odejście prof. Szyszki jest bezwzględnie ukłonem w stronę Timmermansów, ale – coś mi się zdaje – minister będzie miał jeszcze szansę powrotu na urząd, a Timmermansy po następnych wyborach w Unii już nigdy.
Osobiście żal mi też minister Anny Streżyńskiej, gdyż z pewnością była też fachową indywidualnością, której pewnie nie bardzo dało się pogodzić z innym punktem widzenia kogoś innego.
Tak lub inaczej, bez względu na to, w jakim stopniu nowy gabinet jest autorskim dziełem premiera Mateusza Morawieckiego, będzie on w 100 procentach odpowiadał za jakość pracy rządu, jego wizerunek w kraju, jak i w świecie. Dla nas oczywiście najważniejszy jest widok na miejscu, bo jeśli chcielibyśmy by w Brukseli wychwalali nas pod niebiosa, to wystarczyłoby przekazać nasze sprawy w ręce Lewandowskiego, Boniego, Petru, Schetyny, Róży Thun, Rosatiego, Tuska i im podobnych. Oni oddaliby za swe brukselskie kariery pół Polski, a – gdyby było możliwe – dołożyliby jeszcze na dodatek kawałek Ukrainy. Na przykład Rosji. Nie, nie straszmy nimi ludzi. Mamy nowy rząd, a zestaw tych upiorów przypomina tylko sprzedajną zgniliznę. Ku przestrodze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/375702-czy-to-naprawde-rzad-autorski-mateusza-morawieckiego