Nie mamy do czynienia z nienormalnym klimatem, to wymysł mediów i upolitycznionych mędrców. Natomiast obserwując aktywność Słońca powinniśmy się spodziewać ochłodzenia klimatu, a nie ocieplenia
— tłumaczy dr Jerzy Kruszelnicki.
Od kilku lat nie możemy doczekać się śniegu już nie tylko na św. Mikołaja, ale nawet na święta Bożego Narodzenia. Za to sypie nieraz, jak np. w ubiegłych latach, w Święta Wielkanocne. Wszyscy mówią o wielkich anomaliach pogodowych. Czy faktycznie mamy do czynienia z „nienormalnym” klimatem? Otóż nie. To tylko żądne sensacji media wprowadzają opinię publiczną w błąd, opowiadając o anomaliach sugerując ponadto, że winna temu jest głównie działalność człowieka, jak choćby w przypadku tzw. ocieplenia klimatu. Pory roku nie są ściśle ustalone raz na zawsze, są ruchome, przesuwają się w czasie do przodu, potem znów się cofają. Te przesunięcia mogą sięgać nawet jednego miesiąca, według mojej obserwacji tak właśnie jest teraz. Oczywiście każdy z nas ma własne, subiektywne odczucie zimna i ciepła, ale obiektywnie rzecz biorąc, najłatwiej zmiany obserwować na przymrozkach i zmianie kolorów liści, bo one są odzwierciedleniem tego, co naprawdę dzieje się w przyrodzie. Roślinność reaguje jednoznacznie; tutaj nie oszukamy, nie wprowadzimy swoich teorii.
W Europie Środkowej w porównaniu z dekadami 1970. i 1980. później przychodzi lato, dłużej trwa ciepła jesień, później zaczyna się zima i później będzie wiosna. W zachodniej Europie, np. w Holandii czy w północnej Francji, jest trochę inaczej, bo tam na pory roku duży wpływ ma klimat atlantycki, który łagodzi, rozmywa różnice między porami roku. Jednak dalej od nas na wschód jest podobnie jak w Polsce, co widać choćby na przykładzie Moskwy; obserwujemy tam ostatnio dużo ciepła w jesieni. A kiedyś już we wrześniu były tam wyraźne przymrozki. Tak samo jest na Białorusi i na naszych Mazurach, gdzie w latach 1970. już na przełomie sierpnia i września liście klonów przebarwiały się na czerwono od pierwszych przymrozków.
Przykłady przesuwania się pór roku nie są nowym zjawiskiem, znamy je z historii, zwłaszcza z tej historii, która jest opisana. Najlepiej te przesunięcia oddają badania palinologiczne, czyli badania występujących w torfowiskach pyłków różnych rodzajów roślin, które zachowały się w różnych warstwach złoża torfowego. Wiemy, w jakich warunkach klimatycznych, przy jakich temperaturach i wilgotności występuje największe nagromadzenie np. pyłków brzozy, a kiedy wiązów i lip, które są bardziej ciepłolubne. Wykonuje się odwierty z torfowisk, gdzie zachowały się makroszczątki oraz pyłek roślin, np. drzew, by przeprowadzić badania i analizy ich układu w poszczególnych warstwach, odzwierciedlających przedziały czasowe (diagramy pyłkowe). Pyłki z dawnych wieków zachowały się do tej pory, widać je w przekroju. Są bardzo odporne na zniszczenie, mogą przetrwać nieuszkodzone dziesiątki tysięcy lat.
(…)
Takie badania są pożyteczne zarówno dla historyków, jak i badaczy klimatu. Dlatego niepoważne są opowieści niektórych upolitycznionych „znawców” o tym, że zmiany klimatu można oceniać po obecności atomów węgla w atmosferze, bo on przebywa tam maksymalnie tylko 5 lat. Jedyne, co można jeszcze historycznie zbadać, to przekroje lodowców na Grenlandii albo lodowców alpejskich; tam też ukażą się nam różne warstwy zlodowacenia, które specjaliści potrafią dokładnie analizować. Badania palinologiczne są najbardziej obiektywne. Każdy pyłek roślinny pod mikroskopem jest wyraźnie inny, z dokładnością w sensie systematyki do rodzaju. Ocenia się, z jakiego okresu pochodzi poszczególna warstwa torfowiska i jeśli np. znajdujemy dużo więcej pyłków z jesionów, to znaczy, że klimat na wiosnę był cieplejszy, bo jesiony cierpią od późnych przymrozków; a jeśli np. występuje więcej buka, to znaczy, że klimat był wilgotniejszy z łagodniejszymi zimami. Od tego, kiedy dana pora roku się zaczyna, zależy też wegetacja poszczególnych gatunków drzew. Wymagania ekologiczne poszczególnych rodzajów roślin europejskich ujęte są w tzw. wskaźnikowych liczbach wg Ellenberga, a dla Polski – Zarzyckiego.
Najcieplejszym okresem w epoce polodowcowej – Holocenie, był okres atlantycki, zwłaszcza jego schyłek, jakieś 5100-6000 lat temu, co stwierdzono właśnie na podstawie badań palinologicznych. Zwiększona w tym okresie ilość pyłku brzozy w niektórych miejscach nie świadczy o czasowym ochłodzeniu klimatu, ale o aktywności neolitycznych rolników, którzy po wyjałowieniu gleby porzucali swoje poletka, zarastające potem szybko lekkonasienną brzozą. Potem nastąpiło przejście do okresu subborealnego, gdzie można mówić o tąpnięciu klimatycznym, objawiającym się zanikaniem ciepłolubnych lasów dębowo-wiązowo-lipowych i pojawieniem się lasów z bukiem, jodłą, świerkiem i grabem.
W czasach nam bliższych również można stwierdzić, że pory roku wędrowały, na podstawie zapisów w księgach kościelnych. Zwłaszcza benedyktyni i cystersi prowadzili je dosyć dokładnie. Wiemy choćby, że w okolicach Tyńca w XI w., kiedy zostało ufundowane tam opactwo benedyktyńskie, uprawiano z powodzeniem winorośl, a np. w XV i XVI w. już się tam nie udawała, nie ma o niej wzmianek. Z zapisów wiemy ponadto, że w okresie tzw. optimum klimatycznego – trwało ono od VIII do XIII w. – jabłka dojrzewały bardzo wcześnie, nawet w czerwcu. Pierwsze symptomy załamania klimatu wystąpiły dokładnie w 1275 r., co z kolei wiemy z badań lodowców alpejskich. Między VIII a XIII w. klimat był zdecydowanie cieplejszy, wilgotniejszy i sprzyjał rozwojowi rolnictwa, wydłużony był okres wegetacji. Na naszych terenach i na terenie dzisiejszych Niemiec, za czasów Królestwa Niemieckiego, rozwinęło się gwałtownie rolnictwo, nastąpił duży przyrost ludności; w tym czasie powstało istniejące do dziś osadnictwo saskie w Siedmiogrodzie, spowodowane poszukiwaniem ziemi uprawnej. Miała też miejsce ekspansja na Grenlandię Normanów ze Skandynawii, którzy później wyrąbali lasy brzozowe, jedyne, jakie tam rosły. Teraz dopiero są one powoli odtwarzane, sadzone…
(…)
Wróćmy jednak do czasów nam bliższych. Między 1950 a 1975 r. nastąpiło ochłodzenie klimatu w Europie Środkowej. Wyhamowanie ochłodzenia miało miejsce ok. 1979 i 1980 r. Jeszcze na przełomie 1986 i 87 r. zdarzyła się bardzo ostra zima. Ale już od przełomu lat 1980. i 1990. znowu zaczęło być cieplej, choć co jakiś czas jakaś bardzo mroźna zima i tak się trafi. Na przykład w 1996 r. bardzo mroźny był luty i można powiedzieć – spóźniony. Później było coraz więcej zim łagodniejszych, z równoczesnym przesunięciem ciepła na okres jesienny, to znaczy do połowy października.
Wygląda na to, że śnieg na święta Bożego Narodzenia w najbliższych latach będziemy oglądać tylko na filmach. Może czasem zdarzy się, że spadnie na 25 grudnia, ale przez najbliższe 10, 15 lat zima będzie zaczynać się później. To są cykle, ale nie oznaczają one, że klimat zmienia nam się w ogóle. To są wahnięcia występujące co kilkanaście lat, które trzeba po prostu przyjąć jako normalność. Nie można z tego wysnuwać wniosku o stałej tendencji zmian klimatycznych. Wszystko wskazuje na to, obserwując aktywność Słońca, że niebawem raczej powinno następować ochłodzenie klimatu. Na przykład w Stanach Zjednoczonych, w ich wschodniej części, ataki zimy są ostatnio bardzo gwałtowne i temperatura spada nawet do minus 35 stopni, a w południowej Kanadzie – do minus 40 stopni. Na półkuli północnej ogólny bilans klimatyczny się wyrównuje. Amerykańskie czasopisma klimatyczne, powołując się na analizy z okresu ostatnich dziesięcioleci robione przez NASA, wykazują, że nie ma jakichś trwałych trendów zmiany klimatu na Ziemi. Te zmiany są powodowane przede wszystkim albo przez prądy morskie, albo przez aktywność Słońca. W naszym klimacie zawsze występują pewne wahnięcia i musi tak być, bo klimat z natury rzeczy jest dynamiczny.
Dr Jerzy Kruszelnicki
Cały artykuł wraz z dokładną analiza badań i aktualnego klimatu ukazał się w obecnym wydaniu miesięcznika „Wpis” (nr 1/2016).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/280723-badania-polskiego-biologa-pokazuja-pory-roku-sa-ruchome-i-przesuwaja-sie-nawet-o-miesiac