Zamiast fajerwerków i szampana - cisza i skupienie. Rozwija się moda na "antysylwestra"

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
Fot.zdjęcie ilustracyjne freeimages.com
Fot.zdjęcie ilustracyjne freeimages.com

Coraz więcej ludzi podejmuje decyzję o przywitaniu Nowego Roku w nietypowy sposób. Zamiast hucznej zabawy wybierają noc w ciszy klasztornych murów.

Co sprawia, że rezygnują z fajerwerków, szampana i tańców?

Sylwester w klasztorze stał się w pewien sposób prestiżowym wydarzeniem

—mówi o. Jan Paweł Konobrodzki, benedyktyn z Tyńca.

„Antysylwester” w klasztorze na przekór zwyczajowi hucznej zabawy, spędzony w ciszy murów klasztornego opactwa – to propozycja dla tych, którzy szukają nietypowej oferty sylwestrowej: ciszy, modlitwy i kontemplacji.

Pomysł świętowania Nowego Roku w odosobnieniu cieszy się coraz większym zainteresowaniem - wolnych miejsc u benedyktynów w Tyńcu zabrakło już kilka miesięcy przed sylwestrem.

Zauważamy coraz większe zainteresowanie taką formą spędzenia sylwestra, czyli w ciszy, medytacji, z dala od codziennego zgiełku i spraw

—powiedział o. Jan Paweł Konobrodzki, benedyktyn z Tyńca.

Tynieccy mnisi umożliwiają uczestnikom udział m.in. w Mszy św. o północy, wspólne kolędowanie, możliwość spotkania z zakonnikami, ale nie narzucają sztywnego programu.

O. Jan Paweł Konobrodzki opowiadał, że miejsca w tynieckim klasztorze zajęte są już kilka miesięcy przed sylwestrem.

Bywa i tak, że ludzie wyjeżdżając od nas, już zza klasztornej bramy dzwonią i rezerwują miejsce na przyszły rok. W tym roku na „antysylwestra” przyjechało 80 osób, wśród nich młodzi ludzie tuż po studiach, trochę starsi, także rodziny z dziećmi. Ludzie mają dość przymuszania do zabawy w ramach savoir vivre’u, nie chcą brać udziału w koniecznych spotkaniach, bo tak wypada, tak trzeba. Sylwester w klasztorze stał się też w pewien sposób prestiżowym wydarzeniem

—dodał.

Benedyktyni z myślą o przyjezdnych wyremontowali tzw. Wielką Ruinę, czyli dawną klasztorną bibliotekę i w niej urządzili Dom Gości z widokiem na Wisłę. Pokoje przygotowane są ascetycznie, są w nich łazienki, jest dostęp do internetu, ale nie ma telewizora. Zamiast numerów pokoje noszą imiona mnichów i mniszek związanych z zakonem np. pokój Anzelma.

Pomysł przywitania nowego roku w takiej formie pojawił się spontanicznie w 2008 roku. Wówczas benedyktyni zaprosili chętnych do opactwa, aby na przekór zwyczajowi hucznej zabawy spędzić ten szczególny dzień w atmosferze ciszy i wewnętrznego skupienia. Zostało to wyjątkowo dobrze przyjęte i wiele osób zdecydowało się na taką formę powitania Nowego Roku. W 2009 roku już wszystkie pokoje były zajęte, podobnie w kolejnych latach.

Poza ofertą benedyktynów, sylwestra w ciszy można spędzić m.in. u pallotynów na Karczówce.

Tam w ubiegłym roku wybrał się pieśniarz i kompozytor Marcin Styczeń. Jak przyznaje, nigdy nie lubił dyktatury sylwestrowej zabawy. Od dawna nosił się z zamiarem spędzenia tego czasu w ciszy.

Wiedziałem, że benedyktyni w Lubiniu organizują takiego „antysylwestra”, ale tam bardzo trudno się dostać - próbowałem kilka razy. W końcu poznałem zakonnika, o. Wojciecha Drążka, który zainicjował u pallotynów na Karczówce Ruch Odnowy Kontemplacyjnej.

Na Karczówce problemów z miejscem nie było. Muzyk podkreśla niezwykłość czasu spędzonego w ciszy.

To jest naprawdę niesamowite doświadczenie. Rekolekcje trwały cztery dni i odbywały się w absolutnej ciszy, aż do północy 31 grudnia. Na ogół ludzie odliczają sekundy do nowego roku, a my w ten nowy rok wchodziliśmy w milczeniu. Dopiero po Eucharystii mogliśmy ze sobą rozmawiać i dzielić się tym, co przeżyliśmy.

I choć w klasztorze na Karczówce słychać było fajerwerki, uczestnikom rekolekcji nie przeszkodziły one w medytacji. Marcin Styczeń wyjaśnia, że cisza to rzeczywistość bardziej wewnętrzna niż zewnętrzna.

Pamiętam słowa o. Drążka, który powiedział, że cisza to nie jest rzeczywistość, w której nie ma dźwięków, ale wewnętrzna przestrzeń, w której wybrzmieć może każdy dźwięk.

Ta cisza, zdaniem muzyka, uczy głębszych relacji.

Przyjeżdżając na rekolekcje nic o sobie nie wiedzieliśmy, czym się zajmujemy, skąd pochodzimy. O wiele ważniejszy był kontakt niewerbalny, spojrzenie, bycie razem w ciszy. Nie wchodziliśmy w relacje typowo werbalne ale będąc razem stworzyliśmy wspólnotę, która zawiązała się na zupełnie innym poziomie

—wspomina Marcin Styczeń.

Muzyk nowy rok w ciszy rozpoczął po raz pierwszy, i jak przyznaje, dało mu to dużo energii.

Zazwyczaj ludzie w nowy rok odchorowują sylwestra, a po kilku dniach medytacji ma się niesamowitą trzeźwość umysłu, naładowane akumulatory i radość - to były owoce tego spotkania. Jeśli ktoś szuka spokoju, wyciszenia, głębokiego kontaktu ze sobą i z Bogiem, to na pewno takie spotkanie może być niezwykle ożywcze.

ann/KAI

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych