W niedzielę, 9 listopada, odbyła się od dawna planowana akcja protestacyjna w obronie koni z Morskiego Oka. Był to kolejny manifest ekologów w tym miejscu. Powodem pierwszego była śmierć Jukona, jednego z tamtejszych koni „na etacie”.
Oczywiście akcja nie obyła się bez przepychanek, szarpaniny, wyzwisk a nawet poważnie poszkodowanych. Poturbowana została między innymi prezes Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami Beata Czerska. Prawdopodobnie została uderzona schodami jednego z odjeżdżających wozów, przecinających kordon protestujących osób. Niezbędna była tu pomoc pogotowia ratunkowego. Obrażeń doznał również jeden z inspektorów OTOZ Animals, zostając pobity przez trzech mężczyzn. Rannego odwieziono do szpitala w Zakopanem. Ma połamaną szczękę z licznymi odłamkami.
Monika Bukowska na swoim profilu FB na bieżąco informowała społeczność o przebiegu akcji pisząc:
Jest masakra! Bicie, szarpanie, groźby, obelgi. Staranowały nas 2 wozy, jedna osoba skopana po głowie, cześć z nas wylądowała w rowach. Policja stała i nie reagowała.
Filmiki udostępnione przez ludzi biorących udział w proteście wyraźnie pokazują zaciętą wymianę zdań, nienawiść i zszokowane konie okładane batem.
Z kolei na profilu Klaudyny Spadalska czytamy:
Brutalne zachowanie fiakrów na drodze do Morskiego Oka doprowadziło do tragedii. Jeden z protestujących na trasie członków OTOZ Animals trafił do szpitala z połamaną twarzoczaszką.
Według światków fiakrzy celowo wpędzili w siedzących na asfalcie ludzi dwa wozy. Konie nie chciały iść, zapierały się, stawały dęba, co widać na dołączonych filmach. Fiakrzy ciągnęli je za ogłowie prosto w siedzących na drodze protestujących.
Blokada fasiongów, to był naszym zdaniem tak zwany stan wyższej konieczności – każdy obywatel w miarę swoich możliwości, powinien przeciwdziałać popełnianiu przestępstwa, co starali się zrobić protestujący
— piszą we wspólnym oświadczeniu Fundacja Viva, OTOZ Animals, Przystań Ocalenie, TTOZ, Fundacja Pegasus, Komitet Pomocy dla Zwierząt.
Nie byłoby tej walki gdyby górale zechcieli podjąć rzetelny dialog. Uparcie trwają w przekonaniu, iż zwierzęta ciągnące fasiągi, to najlepsze rozwiązanie turystyczne w regionie Morskiego Oka. Nie chcą zastąpić koni wózkami elektrycznymi. Pod uwagę brane są jedynie wozy hybrydowe, których testy przeprowadziła zewnętrzna firma, produkująca podobne na Sardynię. Sama też wyszła z inicjatywą testów i zwróciła się do starostwa tatrzańskiego (zarządcy drogi do Morskiego Oka) o zgodę.
Wóz hybrydowy sprawował się dobrze. Jedyny problem pojawił się na serpentynach powyżej leśniczówki Wanta. Silnik się przegrzał i wyłączył się na chwilę. Obserwowałem też uprzęż koni. Nie była napięta. Konie szły luźno
— mówił mediom Łukasz Janczy z TPN.
Jednak o jakiekolwiek zmiany trudno walczyć, gdy twardo przy swoim zdaniu stoi Andrzej Gąsienica Makowski, starosta tatrzański, który jest zarządcą drogi.
Było już wystarczająco dużo testów na tej trasie, włącznie z meleksami. Moim zdaniem wozy hybrydowe się sprawdziły i nie ma sensu robić kolejnych sprawdzianów, które tylko dezorganizowały ruch na tej drodze. Poza tym uważam, że powinny tam pozostać konie
— powiedział mediom starosta tatrzański.
Problem jednak pozostaje. Zdaniem protestujących konie ciągnące fasiągi są karygodnie przeciążane. Potwierdziły to badania przeprowadzone na Palenicy Białczańskiej, skąd wyruszają wozy do Morskiego Oka, wypełnione turystami.
Badania, zlecone przez organizacje pro-zwierzęce i Tatrzański Park Narodowy wykazały, że najlżejszy wóz z turystami powinien ważyć o 926 kilogramów mniej
— informuje na swoich stronach Kampania przeciwko transportowi i ubojowi koni.
Do tej pory tak naprawdę nikt nie wiedział, ile rzeczywiście ważą owe fasiągi, więc postanowiono to sprawdzić. Już pierwszy ze zważonych pojazdów ważył 798 kg, podczas gdy ich właściciele zapewniali, że waga z pewnością nie przekracza 540 kg.
Kolejny istotny argument przeciwko, to drastyczna prawda związana z ubojem tych zwierząt po odsłużeniu ciężkiej doli. Obecnie na drodze do Morskiego Oka pracuje kilkaset koni, które kończąc karierę przeważnie trafiają do rzeźni.
Przy średnio 50 koniach (dane z PZHK opracowane przez TTOnZ) trafiających rocznie do ubojni (bądź padających na trasie z przemęczenia) wszystkie konie, które pracują obecnie, czyli około 300, w ciągu 6 lat trafią do ubojni. Ale przeciętnie jeden koń wytrzymuje 2-3 sezony
— napisała na swojej stronie Fundacja Viva.
Ekolodzy wyraźnie zaznaczają, iż likwidacja transportu nie nastąpi z dnia na dzień, lecz proces będzie odbywał się sukcesywnie, co umożliwi wszystkim właściwe uporanie się z problemem, czyli transportem, nowym lokum dla koni i satysfakcją turystów.
Dziś na tej popularnej trasie ciężko pracuje około 300 koni. Niejeden padł z przemęczenia w trakcie drogi, co dokumentują zdjęcia w sieci udostępniane na stronach wielu fundacji i organizacji ekologicznych. I choć według przepisów Tatrzańskiego Parku Narodowego każdy koń powinien mieć paszport, wszczepiony chip i odpowiednie badania, a jednorazowo może zabrać 12 osób, to rzeczywistość jest daleka od ideału. Limit ten bowiem nie obejmuje chociażby dzieci i bagaży, milczy się też o masowej sprzedaży koni do rzeźni, zwłaszcza do Włoch, o ich ostatniej, dramatycznej podróży.
Dlatego nie można pozostać obojętnym na cierpienie, zwłaszcza te powodowane działalnością człowieka. Należy mieć nadzieję, że obie strony znajdą wspólne rozwiązanie, nie tyle satysfakcjonujące strony, co zwierzęta.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/221789-w-obronie-koni-z-morskiego-oka