Szkolna stołówka - ważna dla dzieci, coraz bardziej problematyczna dla szkół

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.zdjęcie ilustracyjne youtube.pl
Fot.zdjęcie ilustracyjne youtube.pl

Okazuje się, że tylko niewiele ponad połowa polskich podstawówek ma stołówkę, w gimnazjach jest jeszcze gorzej - niewiele ponad jedna trzecia tego typu placówek oferuje dzieciom ciepłe posiłki - wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego za ubiegły rok. O wiele więcej stołówek szkolnych jest w miastach (73 proc.) niż na wsiach (tylko 41 proc.). Z ciepłych posiłków w szkołach podstawowych korzysta jednak codziennie blisko połowa uczniów.

Rodzice zawsze chcą żeby ich dzieci jadły smacznie i zdrowo. W czasie, gdy maluchy rosną intensywnie i jednocześnie się uczą - regularne posiłki są wyjątkowo ważne. Coraz rzadziej się też zdarza, że dziecko natychmiast po lekcjach idzie na obiad do domu. Uczeń zostaje w świetlicy, więc obiad w szkole staje się także koniecznością.

W ostatnich latach szkolne posiłki stały się też biznesem. Zamiast stołówek i szkolnych kucharek pojawiły się firmy cateringowe. Nastawione na zysk zaczęły gotować szybko, tanio i jak jak wykazały kontrole często używały gorszych produktów i glutaminianu sodu.

Wysokość stawki żywieniowej w szkole zależy od gmin i organizacji pozarządowych. Najczęściej obiad dwudaniowy to wydatek rzędu 6-7 zł. Co dzieci dostają do jedzenia? Różnie.

Za dużo tłuszczu zwierzęcego, cukru i fosforu, a za mało kwasów omega 3, witamimy D, węglowodanów złożonych, błonnika, mleka i jego przetworów

—wynika z opracowania „Obiady szkolne” przygotowanego przez Instytut Żywności i Żywienia.

Dzieci nie zawsze chciały jeść posiłki, które dowożone były do szkoły. Parówki bywały zimne, podobnie zupy. A to już nie smakuje dobrze

— mówi Marian Pawlas, wójt gminy Suszec (woj. śląskie) która po 10 latach przerwy przywraca stołówkę i kuchnię w szkole. Cateringowe obiady, które zastąpiły te „stołówkowe”, nie sprawdziły się - informuje Dziennik Zachodni.

Jeśli w szkole jest stołówka, a posiłki są smaczne i chętnie jedzone przez uczniów pojawiają się inne problemy. To przede wszystkim czas i liczba dzieci. W szkołach pojawiły się 5- i 6-latki. Dzieci jedzą wolno, a czasem trzeba nawet im pomóc.

Jak w soczewce problem ten widać w jednej ze szkół na warszawskim Ursynowie.

Pierwsze obiady są wydawane już o 11.20, na ostatnie dzieci czekają aż do 14.30-15. W stołówce twierdzą, że dziecko ma 10 minut na zjedzenie obiadu, ale dla małych dzieci, to mało czasu. Przecież w szkole są pięciolatki, samo zejście do stołówki zajmuje im dużo czasu. Dzieci są permanentnie zestresowane. Mój syn wziął ze świetlicy zabawkę, ale pani mu odebrała. Bo ma się nie bawić, tylko szybko jeść

—mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Robert Wojciechowski, przewodniczący rady rodziców w Szkole Podstawowej nr 340 przy ul. Lokajskiego na Ursynowie.

Szkoły nie są w stanie pomieścić powiększającej się liczby dzieci, więc ciężko żeby zjedzenie posiłku nie było problemem.

Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, w których nauczyciele chcący zadbać o swoją klasę „ścigają się” na korytarzach. By zająć lepsze miejsce w kolejce do stołówki, wyprowadzają dzieci tuż przed końcem lekcji

—opowiada mama jednego z uczniów.

Problem zjadania obiadów na wyścigi, w tłoku, stresie i na czas jest coraz powszechniejszy. Borykają się z nim przede wszystkim duże szkoły, zwłaszcza te,  w których jest dużo młodszych roczników.

Szkoda, że o tak prozaicznej rzeczy jak jedzenie posiłków nikt nie pomyślał przed reformą. Przecież wiadomo, że sześciolatki nie jedzą tak szybko, jak starsze dzieci.

ann/dziennikzachodni.pl/wyborcza.pl/edziecko.pl

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych