Edukacyjne bezdroża MEN. Zamiast celów jest chaos i propaganda

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Jak wiedzą zaangażowani, wychowanie dziecka nie jest sprawą prostą. Czasami jako rodzice stajemy przed wyzwaniami, które prowokują do poszukiwania pomocy. Przy takiej okazji natknęliśmy się na książkę amerykańskiego wychowawcy Jamesa B. Stentona pt. „Father, the Family Protector”.

Stenton omawia między innymi wpływ szkoły (w końcu to tam nasze dziecko spędza dużą część dnia) i różnice między dobrą a złą szkołą. Jak rozpoznać tę dobrą? Podobno podstawowa zasada to ta, że w złej szkole mówi się o procesie kształcenia, a w dobrej o celu do jakiego dążymy. A gdyby tę zasadę potraktować szerzej i odnieść do całego systemu edukacji? Rodzice od dłuższego czasu karmieni są przez kolejnych ministrów rozważaniami i tłumaczeniami o tym, jaka ta edukacja naszych dzieci jest skomplikowana. Tak naprawdę jedyne co przebija z tych wypowiedzi, to brak jakiejkolwiek wizji wychowawczej i niewolnicze wprowadzanie europejskich norm wbrew opinii rodziców i badaniom naukowców. Dla naszych dzieci oznacza to obniżenie poziomu nauczania, coraz młodsze dzieci w szkole i zamianę szkół ogólnokształcących na profilowane. Dodatkowo Ministerstwo nie panuje nad tym, co się dzieje w placówkach szkolnych, a szkoły i nauczyciele są zasypywani często sprzecznymi wymaganiami.

Jedną z bardziej kontrowersyjnych decyzji ostatniego roku była zapowiedź i przygotowanie bezpłatnego podręcznika, który bezpłatny nie jest. Na szkoły został zrzucony dodatkowo obowiązek dopilnowania, by mógł służyć przez kolejne lata, nie dziwi więc ostrożność w niektórych placówkach i przechowywanie go w szkolnych bibliotekach.

Podobnie jest z nowoczesnym dostępem rodziców do dziennika. W wielu szkołach funkcjonuje już dziennik elektroniczny. Rodzice na początku roku szkolnego są proszeni o uiszczenie opłaty za korzystanie z niego. Podobno bezprawnie.

Resort edukacji zapowiadał walkę z powszechnym namawianiem opiekunów do wnoszenia różnych opłat, na przykład za dostęp do elektronicznego dziennika. Orężem w tej walce miało być nowe rozporządzenie wskazujące, że udostępnianie informacji o uczniach z e-dziennika jest bezpłatne. Przepis okazał się bublem prawnym. Dzięki nieudolności urzędników firmy dostarczające usługę mogły to rozporządzenie zinterpretować w ten sposób, że rodzice mają bezpłatny dostęp, ale … na terenie szkoły. Jeśli chcesz bezpłatnie i nowocześnie zajrzeć do e-dziennika wybierz się do szkoły! Minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska

informuje: w tym roku szkolnym resort nie rozwiąże już tego problemu. Tu zapewne możemy liczyć na słowność. Kolejny absurd to zmniejszenie ilości godzin historii w szkołach ponadgimnazjalnych. Od niedawna  w niektórych klasach pojawił się przedmiot o nazwie historia i społeczeństwo. Ale nie dajmy się zwieść, to nie samo.

Dlaczego? Wystarczy nieco zagłębić się w proponowany program tego przedmiotu. Został on podzielony na dziewięć części, z których nauczyciel wybiera TYLKO cztery: Europa i świat; język, komunikacja i media; kobieta i mężczyzna, rodzina; nauka; swojskość i obcość; gospodarka; rządzący i rządzeni; wojna i wojskowość; ojczysty panteon i ojczyste spory.

Uczeń będzie uczyć się historii gruntowniej, w sposób bardziej pogłębiony

— czytamy na stronie MEN.

W świetle faktów ta ministerialna propaganda jest nic nie warta. Będziemy mieli coraz więcej skandali w stylu: „polskie obozy śmierci” i już nikt nie będzie na to reagował. Historia uczy również analitycznego myślenia. W czym ten przedmiot jest gorszy od matematyki? Czy nie możemy kształcić ludzi, którzy oprócz systemu zero-jedynkowego i trygonometrii poznają również rotmistrza Witolda Pileckiego i dowiedzą się, jaki wpływ na odzyskanie niepodległości miał Roman Dmowski?

Kłamstw i absurdów polskiej szkoły jest więcej, sensu w tym za grosz. Ciągle słyszymy o świetnym przygotowaniu szkół na przyjęcie 6-latków czy o zachwycie rodziców, którzy mogą swoje pociechy zaprowadzić rok wcześniej do szkoły. Szkoda tylko, że badania i statystyki tego nie potwierdzają. A jak do rzeczywistości mają się hasła” Bezpieczna szkoła” przy jednoczesnym przyzwoleniu na seksedukację naszych dzieci.? Ja tam bezpieczna się nie czuję i drżę o moje dziecko. Opór społeczny zdecydowanie rośnie. Tylko szkoda, że urzędnicy i posłowie po tych bezdrożach chaotycznie ciągają nasze dzieci i nauczycieli. Jak powiedział Mark Twain: „Od kiedy straciliśmy cel z oczu, musieliśmy podwoić wysiłki”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych