O kulisach powstawania edukacji seksualnej wymyślonej przez środowisko pedofilów, o władzy ślepej na deprawację, promowaniu w szkołach homoseksualizmu i skutkach wprowadzania „nowoczesności” do Polski, czyli według czyich standardów będziemy musieli żyć, mówi Magdalena Trojanowska, współinicjatorka akcji „Stop seksualizacji naszych dzieci.
Dużo ostatnio mówi się o rozszerzeniu w polskich szkołach podstawy programowej o obowiązkową edukację seksualną. Dotyczący tej sprawy projekt ustawy ma podobno już we wrześniu trafić do Sejmu. Dotąd odbywały się dobrowolne lekcje WDŻR i była to edukacja „typu A”. Czym różni się obecna edukacja od tej obecnie proponowanej - permisywnej, czyli „typu B”?
Edukacja seksualna typu A i typu B to pojęcia, jakimi określane są w Stanach Zjednoczonych przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne (APA) dwa typy prowadzonej w szkołach edukacji seksualnej. Typ A - Abstinence-only sex education - to edukacja, której zadaniem jest wychowanie ku miłości i odpowiedzialności małżeńskiej. Według niej zalecane jest zachowanie wstrzemięźliwości seksualnej aż do zawarcia małżeństwa. Edukacja ta oczywiście zawiera elementy biologii i wyjaśnia naturalne prawa sterujące płodnością, jednak kwestie antykoncepcji są w niej traktowane uzupełniająco. Taką edukację wprowadzono do polskich szkół w 1998 roku, wtedy, gdy Sejm przegłosował nową ustawę zakazującą aborcji. Jej wprowadzenie natychmiast skutkowało poprawą statystyk w kwestii współżycia podejmowanego przez nieletnich do 15. roku życia - odnotowano spadek z 30 do 21 procent. Oczywiście to przyczyniło się również do spadku ilości nastolatek, które zachodziły w ciążę. Był to proces całkowicie odwrotny niż w przypadku edukacji typu B, którą wprowadzono na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie wskaźnik natychmiast wzrósł o 34 procent. Edukacja typu B progresywna, Comprehensive sex education, którą proponuje nam w swoich standardach Światowa Organizacja Zdrowia (WHO - agenda ONZ), opiera się o zestaw praw seksualnych zaakceptowanych przez WHO w 2002 roku, czyli o nowoczesne założenie, że przyjemność seksualna jest elementem zdrowia fizycznego, psychicznego, a nawet duchowego. Jest źródłem szczęścia i dobrostanu, więc człowiek powinien cieszyć się nią bez ograniczeń od urodzenia aż do śmierci. Dlatego pierwszą określoną grupą wiekową dla edukacji, według tzw. europejskich Standardów WHO, są dzieci w wieku lat 0-4.
Oba typy edukacji prezentują całkowicie inne podejście do kwestii seksualności. Typ A promuje wstrzemięźliwość i wychowuje do odpowiedzialności, zaś Typ B jest swoistą instrukcją do uprawiania seksu.
W pierwszym przypadku seksualność pojedynczej osoby traktowana jest jako kapitał dwojga kochających się ludzi w domyśle zakładających rodzinę i przygotowywanych do odpowiedzialności za drugą osobę i dzieci. W drugim przypadku roszczeniową uwagę dzieci i młodzieży koncentruje się na ich wyindywidualizowanym ego. To centralne JA i tworzenie własnych wrażeń i ekspresji seksualnych. Nie ma mowy o odpowiedzialności. W standardach WHO zostaje ona zawężona wyłącznie do umowy i zgody na przedmiotowe użycie w seksualnym związku. W całej tej edukacji drugi człowiek jest co najwyżej przydatną w egoerotyce pomocą seksualną. Małżeństwo i rodzina to tylko jedna z marginalnych opcji seksualnego dobrostanu, za to promowane są różnorodne niestandardowe związki. Odpowiedzialność za niechciane ciąże przejmuje państwo stwarzając dostęp do aborcji. Jest oczywiste, że nie można oddawać się przyjemnościom seksualnym bez uniknięcia konsekwencji, jakimi są choroby typu STD (przenoszone drogą płciową) i w oderwaniu od prokreacji. Prawa seksualne WHO zawierają więc roszczenie wolnego dostępu kobiet do aborcji i antykoncepcji, a wraz z tymi praw do powszechnej edukacji seksualnej. Edukacja typu B musi przede wszystkim dostarczać wiedzy w tych dziedzinach, które ograniczą skutki wyzwolonych popędów.
Przyjęcie jakichkolwiek regulacji prawnych dopuszczających edukację seksualną typu B w Polsce jest przeciwne naszej Konstytucji i jest promowaniem przestępstwa. To wychowanie do stylu życia, którego nieodłącznym elementem jest przemysł antykoncepcyjny i aborcyjny. Edukacja typu B, która ok. 20 lat temu wyparła typ A, stała się powszechna w Ameryce. Jednak gdy w 2008 roku Amerykanami wstrząsnęły informacje o tym, że co czwarta nastolatka posiada chorobę przenoszoną drogą płciową, entuzjazm dla tego typu edukacji osłabł. Dzisiaj niektóre stany powróciły do edukacji typu A, a poparcie dla niej wśród rodziców wzrosło w Ameryce z 40% do 66% (Raport National Education Association). Rodzice uważają, że prezentowanie dzieciom drastycznych seksualnych treści pobudza je i jest przyczyną wczesnych inicjacji seksualnych.
Wspomniała Pani o standardach edukacji seksualnej przygotowanych przez WHO. To dość kontrowersyjna publikacja. Starczy przypomnieć, że dopuszcza naukę dla czterolatków o „masturbacji w kontekście radości i przyjemności z dotykania własnego ciała”, przekazywanie im wiedzy na temat „prawa do badania tożsamości płciowej” czy o różnych rodzajach związków i homoseksualizmie. Czy istnieje realna obawa, że Ministerstwo Edukacji zechce takie standardy zaproponować polskim przedszkolakom?
Tak. Ministerstwo będzie dążyło do wprowadzenia standardów WHO i coraz częściej jest to otwarcie formułowane, a wynika właśnie z tego, że obecny rząd z lekceważeniem dla wartości moralnych Polaków forsuje koncepcje światopoglądowe agend ONZ. Podejmuje również międzynarodowe zobowiązania do wdrażania tej edukacji. Sznurem na szyi będzie dla nas ratyfikacja Konwencji przemocowej, którą ja nazywam kolorową i totalitarną.
Zatem polskie przedszkolaki czekają obowiązkowe lekcje masturbacji?
Masturbacja jest zachowaniem autoerotycznym, według WHO prawem seksualnym człowieka. Informacja o tej przyjemności, która powinna być „fundamentem” seksualnego zdrowia, ma być przekazywana dziecku już w wieku niemowlęcym. Sygnalizuje to subtelnie matryca standardów 0-4. Kilka lat temu w Niemczech rodzicom udostępniono publikacje i broszury zachęcające do seksualnego rozbudzania niemowlęcia. A ponieważ standardy edukacji seksualnej WHO przygotowywane są przez niemieckie Federalne Biuro ds. Edukacji Zdrowotnej w Kolonii na podstawie wytycznych UNESCO (również agendy ONZ) dla wychowania seksualnego całej populacji świata oraz materiałów zebranych i przygotowywanych przez IPPF – nie należy spodziewać się u nas niczego innego. Grupy „Ponton” trafiające do szkół z edukacją seksualną realizują wyłącznie wytyczne ONZ dla edukacji seksualnej.
Masturbację dzieci, jako politycznie użyteczną (co jest osobnym wątkiem, któremu warto się przyjrzeć) wylansował Wilhelm Reich, lansowali ją wszyscy tzw. „ojcowie” i „matki” rewolucji seksualnej i ideologii gender.
Rzeczywistość jednak w nieubłagalny sposób koryguje fikcję. Masturbujące się dzieci mają problemy z koncentracją, nauką i popadają w niską samoocenę (Raport o seksualizacji dzieci APA). Dorośli, masturbujący się w dzieciństwie i wieku młodzieńczym, mają trudności w seksualnej relacji z małżonkiem, a zbyt rozbudzone seksualne apetyty są przyczyną powierzchownego i instrumentalnego traktowania partnera – nie służą tworzeniu głębokich więzi małżeńskich, a wręcz przyczyniają się do ich rozpadu (Badania Family Research Council).
Seksedukacja jako alternatywa dla klocków i lalek? Do czego to doprowadzi?
Według psychoanalitycznych faz rozwoju seksualnego dzieci do momentu dojrzewania są w fazie tzw. hormonalnej latencji. To oznacza, że poza zwykłą ciekawością, seksualna presja hormonów dopiero nadejdzie. Dzieci w tym okresie rozwijają wszechstronne umiejętności poznawcze i społeczne. Jeśli przekierujemy ich uwagę na seksualną rzeczywistość, do której nie są gotowe, skutki tego będą drastyczne zarówno dla psychiki dziecka, jak i jego biologicznego rozwoju. Dziecko straci naturalne zainteresowanie otaczającą go rzeczywistością, ponieważ cały jego świat zostanie wypełniony spektrum seksualnych przyjemności. Dziś w Wielkiej Brytanii są ogromne problemy z uzależnieniem dzieci od pornografii i wzrostem przemocy seksualnej w placówkach szkolnych. Podręczniki i materiały przygotowane do edukacji seksualnych przepełnione są pornograficznymi treściami. Jeden z amerykańskich rodziców tak opisywał film, na podstawie którego prowadzono tamtejsze lekcje. Dotyczył on rozwoju człowieka od przedszkola do 12 klasy.
Film trwał 20 minut i ukazywał szczegóły masturbacji. Pokazywał, jak robią to mężczyźni, a jak kobiety, dlaczego to robią i jakie miejsca ciała są najbardziej wrażliwe. W filmie występowali nastoletni aktorzy. (Kinsey, sex and Fraud, Huntington House, 1990).
Bardzo istotnym elementem nowych praw seksualnych jest prawo do równości seksualnej, czyli innymi słowy prawo do równości w dowolnej seksualnej ekspresji. Jak daleko ta ekspresja seksualna miałaby sięgać?
To odkrywa przed nami wspomniany podręcznik UNESCO, który jasno umiejscawia edukację seksualną w kontekście płci społeczno-kulturowej gender i formułuje sugestie, że kultury prymitywne mogłyby być równoprawnym obszarem występowania akceptowalnych seksualnych zachowań. Edukacja LGBTQ jest fundamentem intelektualnym edukacji permisywnej. Podręcznik UNESCO w otwarty sposób domaga się, aby lekcje edukacji seksualnej prowadzone były przez grupy gejów i lesbijek oraz transwestytów w ramach propagowania różnorodnych możliwości seksualnych. Gdy w latach 70-tych w Ameryce formułowano pierwsze cele dla edukacji seksualnej, to środowiska gejowskie wydały oświadczenie przytoczone przez FACT Report [1988]:
Żądamy (…) federalnego poparcia dla kursów edukacji seksualnej opracowywanych i prowadzonych przez gejów i lesbijki, przedstawiający homoseksualizm jak właściwy, zdrowy styl życia, będący prawdziwą alternatywą dla heteroseksualizmu”.
Jeśli powiążemy to z faktem, że autorami pierwszych podręczników edukacji seksualnej byli współpracownicy Alfreda Kinsey’a, to zrozumiemy, że tego rodzaju edukacja seksualna przygotowywana była nie w celu powstrzymania seksualizacji, ale w celu promowania alternatywnych seksualnych wzorców i niszczenia dotychczasowych tradycji. W tym kontekście ciekawy jest jeszcze inny fragment tego samego raportu informujący o tym, że kursy „objaśnienia wartości” zostały wprowadzone do szkół w całych Stanach Zjednoczonych i częściach Kanady przed wybuchem epidemii AIDS. Jak wiemy, AIDS rozprzestrzenia się głównie w środowisku homoseksualnym. Składając te dwie informacje można by postawić tezę, że wzrost zainteresowania praktykami homoseksualnymi, po wprowadzeniu hard-edukacji seksualnej do szkół, bezpośrednio przekłada się na wzrost zachorowań i epidemię AIDS w Ameryce.
Edukacja seksualna, zanim stała się poważnym zagrożeniem dla Polski, obiegła wiele krajów. Gdzie narodził się pomysł, że dzieci należy w taki sposób uświadamiać seksualnie?
Pomysł edukacji seksualnej prowadzonej na terenie szkół został wykuty w Ameryce w Instytucie Kinseya. Instytut ten powstał z pieniędzy bogatych bankierów Rockeffellerów, którzy na początku lat 90-tych równolegle powołali Instytut Badań Eugenicznych, prowadzili badania nad propagandą i sterowaniem populacją oraz sfinansowali badania nad pigułką antykoncepcyjną Margaret Sanger – założycielki organizacji dzisiaj znanej jako IPPF. Alfred Kinsey, biolog, prowadząc badania nad preferencjami seksualnymi Amerykanów, stwierdził, że 10 % społeczeństwa to homoseksualiści, a ponad 50% mężczyzn miało incydent homoseksualny w swoim życiu. Swoje „badania” Kinsey prowadził na wyselekcjonowanej grupie perwersjonistów seksualnych, z 5300 badanych 1200 to skazani za przestępstwa seksualne (często morderstwa na tym tle) więźniowie, inni to bywalcy knajp homoseksualnych, łaźni itp. Grupa ta nie odzwierciedlała rzeczywistego przekroju amerykańskiego społeczeństwa. Jednym z krytyków wiarygodności próby statystycznej Kinseya był Abraham Maslow. Autor znanej w psychologii i ekonomii teorii hierarchii potrzeb, nazwał je „statystycznymi bredniami”.
Czy to prawda, że pomysłodawca sam był człowiekiem mocno zdemoralizowanym i uzależnionym od pornografii?
Kinsey był pseudoseksuologiem, homoseksualistą i pedofilem. W swoich badaniach starał się udowodnić, że od poczęcia dziecko jest istotą seksualną. Dr Judith A. Reisman, prowadząc badania nad wpływem pornografii na przemoc wobec dzieci, odkryła, że Kinsey tworząc słynne raporty o zachowaniach seksualnych mężczyzn i kobiet, pozyskiwał dane między innymi dopuszczając się gwałtów na małych dzieciach, a nawet niemowlakach, które wchodziły w skład grupy badawczej. Gwałtów dokonywała przestępcza grupa homoseksualistów i pedofilów, jaką stanowili sam Kinsey i jego współpracownicy.
Jest ważne, żeby mieć stale w pamięci ten aspekt badań Kinseya, jakim jest użycie przemocy. A masturbowanie płaczących, krzyczących, mających konwulsje, mdlejących niemowląt i dzieci – w niektórych przypadkach dwadzieścia cztery godziny na dobę – to straszna przemoc
— pisze Judith Reisman (Kinsey, sex and Fraud, Huntington House, 1990).
Według Gershona Legmana, bibliografa działu erotyków w Instytucie Kinseya, badania miały wyłącznie cel propagandowy i chodziło w nich o zaakceptowanie homoseksualizmu i pewnych seksualnych zboczeń. Kinsey i jego współpracownicy nie godzili się na postawienie granic dla ekspresji seksualnych człowieka. Akceptowali pedofilię, zoofilię, kazirodztwo, a heteronormatywność postrzegali jako społeczną patologię.
Czy podręczniki do edukacji seksualnej zawierają te treści, które akceptował Kinsey?
Pierwsze podręczniki do edukacji seksualnej przygotowywał Wallder Pomeroy, najbliższy i najbardziej ceniony współpracownik Alfreda Kinseya. Po śmierci Kinseya to on objął stanowisko dyrektora Instytutu, a w 1964 roku był współzałożycielem i wicedyrektorem SIECUS (Sex Information and Education Council of the United States). To organizacja, która zajmowała się przygotowaniem edukacji seksualnej dla Ameryki, a dziś jest współtwórcą podręczników i programów ONZ. Organizację założyła dyrektor medyczna Planned Parenthood - Mary Calderone w 1964 roku, która również lansowała pogląd o seksualności niemowląt i dzieci oraz prawo dzieci do masturbacji, związków homoseksualnych, do tego była zwolenniczką pedofilii i nieograniczonej ekspresji seksualnej.
Wróćmy jeszcze do standardów WHO. Wiemy, że one dotyczą dzieci w każdym wieku, od urodzenia do końca edukacji. Zawierają dokładne wytyczne, kiedy, jak i jakie treści przekazywać dzieciom. Wybiegają poza rozwój tych dzieci i zbyt wcześnie angażują umysł dziecka w dziedzinie seksu. Promotorzy przekonują, że to służy uświadamianiu przed zagrożeniami. Przeciwnicy mówią wprost, że standardy napisane są pod lobby pedofilskie i homoseksualne. Mówią też o ataku na rodzinę.
Jak mówiłam, edukacja, którą promują standardy WHO i która ma trafić do Polski, nie jest jakimś novum. Jest ona prowadzona od wielu lat w takiej formie, a więc według zaleceń SIECUS i opracowań IPPF, które to organizacje są głównymi inicjatorami onzetowskich standardów UNESCO i WHO. Dziś więc nie musi nas nic zaskoczyć. Na temat edukacji typu B praktycznie wiemy już wszystko. Jednym z zarzutów wytoczonych standardom przez Mariusza Dzierżawskiego i komitet wnoszący o zaostrzenie ustawy przeciwko pedofilii jest ten, że przygotowują one dzieci na ofiary pedofilów. Amerykański seksuolog Dr Theo Standofort napisał w swojej pracy „The Sexual Aspects of Pedofile Relations”:
można oczekiwać, że gdy znikną bariery wzniesione wokół rodziny jako komórki społecznej, dzieci chętniej zaakceptują związki uczuciowe z dorosłymi innymi niż ich rodzice.
Każda linijka przeciętnego podręcznika do edukacji atakuje rodzinę, heteronormatywność i promuje niestandardowe związki. W matrycy dla 15-latków wręcz wprost określona jest intencja wyrwania dziecka ze środowiska rodzinnego. Dziecko ma posiąść „umiejętność radzenia sobie ze sprzecznymi normami osobistymi (interpersonalnymi), wartościami w rodzinie i społeczeństwie”. Zasada SIECUS edukacji seksualnej, sformułowana na konferencji w Upsali w 1980 roku poświęconej pedofilii, brzmi:
Racjonalne zrozumienie i zaakceptowanie szerokiego zakresu możliwych form aktywności seksualnej stanowi cel wychowania dla seksualności [SIECUS Report, styczeń 1980, s.15].
Permisywna edukacja seksualna jest powszechna od dawna w wielu europejskich krajach. Z danych statystycznych wynika, że nie wpłynęła na mniejszą ilość nastoletnich ciąż i aborcji czy też na zmniejszoną liczebność zachorowań wenerycznych. W takim razie dlaczego nasz Sejm w ogóle chce rozpatrywać sprawę obowiązkowych lekcji? Jaki sens ma wprowadzanie w placówkach edukacyjnych czegoś, co nie działa lub też przynosi zupełnie odwrotny skutek do zamierzonego?
To jest pytanie o standardy moralne naszych polityków, w pewnym sensie też oskarżenie o naszą obojętność, która pozwala tym ludziom pozostawać u władzy. Dlaczego dobro naszego kraju i jego obywateli nie leży w kwestii zainteresowania naszego rządu – mogę tylko stawiać tezy. Z pewnością nasze dzieci są tym najbardziej cennym narodowym dobrem, po które nasz rząd zapragnął sięgnąć. Jest to cała nasza narodowa tkanka, nasze dziedzictwo kulturowe i religijne, które zapragnięto zniweczyć. Nie wierzę, że aktualna minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska nie zdołała się zapoznać ze spektrum konsekwencji wynikających z prowadzenia edukacji typu B. Standardy WHO wytaczają wojnę wartościom chrześcijańskim. Dlaczego postanowiono w nowym świecie zniweczyć chrześcijański moralny ład? Wspomnę tylko, że ONZ dąży do obniżenia wieku obowiązku szkolnego dzieci, również z powodu planów poddania dzieci edukacji seksualnej w jak najwcześniejszym okresie ich rozwoju. Zalecenie to, jak widać, nasza pani minister i rząd realizują z całą gorliwością.
Wielu ekspertów zagranicznych przestrzega Polskę przed rozpowszechnieniem obowiązkowych lekcji o seksie. Można tu wymienić socjolog Gabriele Kuby czy dr Michaela Jonesa. Opisują oni scenariusze permisywnej seksedukacji w ich krajach i mówią o jej zgubnych skutkach. Dziś dołączają do nich rodzice, którzy wcześniej nie widzieli nic zdrożnego we wprowadzaniu takich zajęć do szkół. Skąd taka zmiana w rodzicach?
Dopiero po latach rewolucji seksualnej i propagowania liberalnego stylu życia zderzamy się z tego nieodwracalnymi skutkami. Pamiętam moje obserwacje poczynione podczas pobytu w Szwecji sporo lat temu. Sztokholm mną wstrząsnął aktywną obecnością gejów na ulicach, ale równocześnie nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Szwedzi są w stanie silnej depresji i ogromnego wyobcowania. Nie miałam świadomości wtedy, co jest tego przyczyną i nie kojarzyłam jakiegokolwiek związku między obu tymi obserwacjami. Pamiętam rodziców, którzy bali się rozmawiać ze swoimi dziećmi – matkę, która bała się porozmawiać z córką, która w wieku 12 lat podjęła na jej oczach współżycie seksualne. To nie mieściło się w mojej głowie. Mieszkałam w pobliżu blokowiska „domu starców”. Pewnego dnia miałam okazję porozmawiać ze starszym człowiekiem na ławce, który opowiadał, że od siedmiu lat nie widział swojej córki. Całe bloki samotnych, porzuconych starszych ludzi. Wychowałam się w liberalnych środowiskach i nie ceniłam nadmiernie więzi rodzinnych, ale Szwecja mną wstrząsnęła. Po powrocie wiedziałam, że Polska jest wspaniałym krajem, w którym ludzie się naprawdę kochają, że tradycje rodzinne są u nas bardzo silne. To nasz majątek narodowy. Sądzę, że już trochę się zmieniło od tamtego czasu, ale jednak nadal mamy to coś, co utraciły kraje prowadzące liberalną politykę seksualną. Odwiedzał mnie też w Polsce w latach 90. starszy Holender, więzień japońskich obozów jenieckich. Przyjeżdżał do Polski systematycznie, jak twierdził szukając resztek normalności starego, znanego mu świata. Mówił często, że w Polsce jest jeszcze normalność. Dziś jest dla mnie oczywiste, z czym wiąże się ta utrata normalności – coś za coś.
A jak mogą obronić swoje dzieci przed deprawacją polscy rodzice? Czy w ogóle jeszcze mogą?
Na razie rodzicom mydli się oczy alternatywną edukacją, czy tzw. homeschoolingiem. W Niemczech właśnie z powodu obowiązku edukacji seksualnej nie ma pozwolenia na edukację domową. Raczej należy oczekiwać takich tendencji w naszej polityce społecznej. Na razie społeczeństwo jest oswajane z nowymi radykalnymi posunięciami. Zawsze możliwość rzucenia kamieniem w Goliata i powalenia go istnieje. Historia zna nieprzewidywalne zwroty akcji, mogą zadziałać nieoczekiwane siły, które będą sprzyjać kontrrewolucji seksualnej. Jeśli kochamy swoje dzieci, mamy obowiązek zrobienia wszystkiego, co z naszej strony jest możliwe. Na dzień obecny mamy jeszcze polską konstytucję, która jak długo jest to możliwe powinna być naszym prawnym orężem przeciwko edukatorom seksualnym. Według art. 18 naszej Konstytucji małżeństwo, jako związek kobiety i mężczyzny oraz rodzina funkcjonująca w oparciu o ten związek, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Propagowanie alternatywnych związków jest bezprawne. Podobnie propagowanie dopuszczalności aborcji, nawet w domyśle powinno być penalizowane, a takie treści propagują standardy WHO. Metodą lewicowych środowisk rodzice powinni składać doniesienia do prokuratury o propagowaniu sprzecznych z konstytucją społecznych wzorców. Tolerancja tak, ale wyłącznie w obrębie dopuszczalnego prawa. Przeszkoleni propagandyści promujący edukację „równościową” i rugujący z treści podręczników pojęcia „mama” i „tata” powinni stanąć przed sądem. Jednak pozwalamy im na to. Polacy posłusznie godzą się ze wszystkim. Są inni niż rodzice amerykańscy, którzy bezustannie prowadzą batalie o dobro swoich dzieci.
Rozmawiała Katarzyna Kawlewska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/213147-edukacja-albo-deprawacja-wybor-nalezy-do-ciebie-nasz-wywiad