Z Maciejem Sikorskim, pomysłodawcą i autorem cyklu widowisk „Historia dla najmłodszych – budzenie pasji”, rozmawia Dorota Łosiewicz.
W rocznicę Powstania pokazywałam dziewięcioletniej córce zdjęcia zrujnowanej Warszawy. Chciałam, żeby wiedziała, czym było Powstanie. Ona po kilku fotografiach powiedziała: „Mamo, już więcej nie mogę”. Coś zrobiłam nie tak?
Dobrze, że pani jej te zdjęcia pokazywała, i dobrze, że rozmawia pani z córką o historii. A jej reakcja świadczy o wrażliwości. Trzeba jednak pamiętać, żeby o wydarzeniach historycznych mówić całościowo i w sposób przystępny. Warto byłoby więc jeszcze jej opowiedzieć o bohaterskich postawach powstańców, o tym, dlaczego walczyli.
Pan wpadł na pomysł, jak rozmawiać z dzieciakami o historii. Od czego to się zaczęło?
Zaczęło się, jak to często bywa, przypadkiem. Sam mam piątkę dzieci: dziesięcioletnie, ośmioletnie, sześcioletnie, czteroletnie i roczne. Starsi są chłopcy. Rok temu, podczas zabawy żołnierzykami, zrobiliśmy z kołdry wzgórze, a z klocków armaty. I w pewnym momencie ta kołdro-góra skojarzyła mi się ze scenerią z bitwy pod Somosierrą. Ułożyłem więc tę kołdrę, robiąc odpowiednie zakręty, i opowiedziałem historię tej bitwy. Dzieciakom bardzo się spodobało. Ku mojemu zaskoczeniu zapamiętali nawet przemycone w czasie zabawy nazwisko Leona Kozietulskiego, który dowodził szarżą. Następnego dnia dzieci chciały, żebym w podobny sposób opowiedział o kolejnej bitwie. Zainscenizowałem więc bitwę pod Tobrukiem. Okazało się, że dzieci chciały opowieści o konkretnych wydarzeniach, a nie zabawy w anonimowe armie. I tak się zaczęło.
A pieniądze?
Udało mi się pozyskać środki na projekt, tak żeby to było zrobione dobrze i wiarygodnie. Przy czym ja nie zarobiłem na tym ani złotówki, ale udało mi się zapłacić osobom, które ze mną współpracowały. Dalej zamierzam szukać dofinansowania, lecz oczywiście nie jest łatwo o granty. Liczą się czynniki pozamerytoryczne. Już wiem, że ma pan doświadczenie z dziećmi.
A doświadczenia teatralne?
Miałem doświadczenie teatralne w przedstawieniach dla dzieci. Wiedziałem, jakim językiem do nich mówić, żeby je to zainteresowało. Chciałem zrobić widowisko atrakcyjne, ale jednocześnie rzetelne, oparte na historycznej prawdzie. Nie chciałem się ograniczać wyłącznie do gier i zabaw. Miałem na myśli taki przekaz, z którego zostanie konkretna wiedza. Widowisko składa się więc z opowieści narratora, który występuje w stroju z epoki, mamy scenki aktorskie odtwarzane przez dzieci lub aktorów, multimedia, do tego dochodzą warsztaty, np. teatralne, czytanie listów, karaoke, a w jednym z odcinków były też warsztaty kulinarne.
Kulinarne?
W widowisku dotyczącym I wojny światowej wprowadzeniem do opowieści było lepienie przez dzieciaki placków, które na Podhalu nazywają się moskole. To takie placki z ziemniaków. Ze wspomnień wynika, że w 1914 r. jeńcy rosyjscy w niewoli austriackiej nie mieli co jeść. I właśnie lepili takie placki z mąki i ziemniaków, piekli je na dostępnych w obozach piecach. I przy okazji lepienia tych placków zaczęliśmy wprowadzać dzieci w historię I wojny światowej. Placki upiekły się podczas przedstawienia, a na koniec dzieciaki je zjadły.
Ile widowisk tworzy historię Polski?
Na cykl „Historia dla najmłodszych – budzenie pasji” składa się dziesięć widowisk, które tworzą pewien ciąg zdarzeń. Podczas tego cyklu można już opowiedzieć historię Polski w zarysie, w taki sposób, że nie przerasta to możliwości percepcyjnych dzieci. Pierwszą edycję cyklu pokazywaliśmy w sali teatralnej w Krakowie, która nazywa się „kamieniołom”. To ceglana piwnica z „klimatem”, która pozwala wykorzystywać multimedia, ale gdzie jednocześnie jest kontakt z widownią, bo to nieodłączny element widowisk. Interakcja jest bardzo duża. Dzieciaki zapraszane są do odtwarzania ról, czytania listów, przymierzania strojów, oglądania rekwizytów itd. W kolejnych edycjach postaramy się wyjść z „kamieniołomu”. Na przykład w Niepołomicach wystawimy 27 września na „Polach chwały” dwa odcinki cyklu, poprzedzone inscenizacją. Korzystając z tego, że będziemy mieć tam wielu rekonstruktorów, pokażemy inscenizację walk z czasów I wojny światowej. Drugiego dnia zaprezentujemy dziesiąty odcinek cyklu, poświęcony sytuacji po II wojnie światowej. Częścią tego odcinka jest plenerowa inscenizacja odbicia więźniów – akowców. W Krakowie wyglądało to tak, że dzieci powitał kapitan Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który opowiedział im o dobrodziejstwach władzy ludowej, a następnie zapytał, które z dzieci są w AK. Te, które się zgłosiły, wsadził do więzienia. Następnie pokazaliśmy brawurową akcję żołnierzy podziemia poakowskiego odbicia uwięzionych. I tę akcję, tylko mocno rozbudowaną, chcemy właśnie zaprezentować w Niepołomicach. Na koniec ulicami miasta przejdzie demonstracja antykomunistyczna, którą poprowadzimy z dziećmi, a ZOMO będzie nam przeszkadzać.
W jakim wieku dzieci pojawiają się na widowiskach?
Pierwotne założenie było takie, żeby na widowiska przychodziły dzieci, które nie mają jeszcze historii w szkołach, czyli najlepiej dzieciaki między szóstym a dziesiątym rokiem życia. Zdarzają się oczywiście starsze, bo często przychodzą rodziny wielodzietne. Pojawiają się i młodsze, ale te są pod opieką rodziców. W nazwie cyklu znalazły się słowa „budzenie pasji”, bo przecież tu nie chodzi o to, żeby nauczyć dzieci historii podczas dziesięciu spotkań, lecz o to, aby obudzić w nich ciekawość, aby potem zaczęły pytać, aby chciały sięgać do książek, aby chciały chodzić do ciekawych historycznie miejsc itd. Chcieliśmy pokazać historię jako pasjonującą dziedzinę.
I jak dzieciaki reagują na te żywe lekcje historii?
Wspaniale! Gdy wybieraliśmy młodych widzów do poszczególnych zadań, w górze był zawsze las rąk. Duże emocje wywołała np. możliwość złożenia hołdu ruskiego przed Zygmuntem Wazą. Dzieciakom podobała się możliwość złożenia pokłonu przed polskim królem. Wspaniale uczestniczyły w warsztatach. W odcinku o Bolesławie Krzywoustym była mowa o etosie rycerskim. Często na różnych piknikach dzieciaki oglądają, jak rycerze młócą się mieczami, ale wiele z tego nie wynika. My chcieliśmy przekazać coś więcej. Tłumaczyliśmy, że rycerze stali na straży pewnych wartości. Następnie dzieci dostały tarcze i zadanie plastyczne – kazałem im zamknąć oczy na pół minuty i wyobrazić sobie rzeczy, które są dla nich ważne i których gotowe byłyby bronić. I to właśnie miały namalować. Wynik był zaskakujący. Zrozumiałem, że nie można traktować dzieci jako ludzi bez przemyśleń, bez refleksji. Za często nie doceniamy tego, co kłębi się w tych małych główkach. Dzieci mają bardzo ugruntowaną sferę wartości, wiedzą, co jest ważne. Potrzebują odpowiedzi na pytanie, co jest dobre. To im potrzebne do usystematyzowania świata.
Dlaczego warto rozmawiać z dziećmi o historii?
Dzieci muszą mieć tożsamość. Dobrze czują się w świecie, w którym wiedzą, co jest dobre, a co złe, i jak postępować. Dzieci lubią wiedzieć, kim są i dokąd zmierzają. Znajomość historii buduje poczucie dumy, które próbowała zabić komuna, które teraz próbuje się z nas wyplenić. Wciąż słyszymy, że jesteśmy byle jacy, że wywoływaliśmy powstania, które przegrywaliśmy, a patriotyzm to obciach. Tymczasem ja uczę dzieci, że powinny być dumne z naszej historii. Niestety pewne wybory, z kategorii „między dżumą, a cholerą”, są wpisane w nasz naród. Czasem podejmowaliśmy walkę bez możliwości zwycięstwa, ale to też nas konstytuuje, to też są powody do dumy. Amerykanie z byle okazji potrafią wywiesić przed domem flagę, oglądają setki filmów o narodowych bohaterach, a my nie potrafimy wyprodukować filmu o Pileckim, Żołnierzach Niezłomnych. Tej dumy brakuje. A ja chcę uczyć dzieci, żeby były dumne, że są Polakami.
Większość szkół tego nie robi. Byłam bardzo zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że w szkole mojej córki przed 11 listopada dzieciom przypięto wyłącznie kotyliony. Młodsze klasy nie miały żadnej akademii, choćby po to, żeby odśpiewać hymn.
Podobne doświadczenie mam ze swoim synem. Gdy zbliżał się 1 marca, rozmawialiśmy o Żołnierzach Wyklętych, choć wolę ich nazywać Niezłomnymi. Powiedziałem synowi, że ten dzień należy traktować jak święto, którym zresztą przecież jest od 2011 r. Tytus poszedł więc do szkoły w odświętnym mundurku. Wrócił jednak załamany, bo na lekcji padło tylko jedno zdanie (zresztą to, które napisaliśmy w mailu, prosząc nauczycielkę, żeby wzięła pod uwagę, iż tego dnia przypada Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych). Nie było żadnych uroczystości. Jakiś czas później w szkole uroczyście obchodzono Dzień św. Patryka. Dzieci miały zielone peruki, było ogólne szaleństwo. I Tytus (był wtedy w drugiej klasie) po powrocie do domu się popłakał. Powiedział: „Tato, Żołnierze Wyklęci umarli po nic”. To dlatego, że szkoła szalała z powodu św. Patryka, a o Żołnierzach Wyklętych nie pamiętała. Zrozumiałem wtedy, że to ja muszę mu tłumaczyć, iż to nie była porażka, tylko zwycięstwo. Pomogłem mu zobaczyć mnóstwo inicjatyw poświęconych Niezłomnym. On to przyjął. Żyjemy w takim świecie, że nauczanie historii czy wzbudzanie postaw patriotycznych to obowiązek rodziców. Podobnie jak ewangelizacja. Żyjemy w czasach, które można nazwać neosowieckimi, w których sferę wychowania zabiera się rodzicom i przekazuje państwu. Podobnie jak w Szwecji. Tam np. dzieci mają pamiętniki, które może czytać nauczyciel, ale rodzice nie. Tymczasem rodzice muszą pamiętać, że budowanie postaw, wychowanie należy do nich i nikt tego za nich nie zrobi. Zresztą na nasze widowiska przychodzili rodzice, którzy mieli dość tego, jak szkoły uczą, czy tego, co oferuje telewizja lub prasa. Czują, że ważne dla nich wartości są zagrożone.
Wywiad ukazał się w numerze 33/2014 tygodnika „wSieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/212800-rodzice-musza-pamietac-ze-budowanie-postaw-i-wychowanie-nalezy-do-nich-nikt-tego-za-nich-nie-zrobi
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.