Uwalnianie świń. Przedwakacyjny felieton Klasera

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

„Dobre wieści! Jedźcie na urlopy! Niemcy zostali w domach!”, zachęcił w tytule swych rodaków bulwarowy „Daily Mail”. Brytyjski tabloid skwitował w ten sposób jakąś bliżej nieokreśloną informację, jakoby Niemcy coraz częściej decydowali się na wypoczynek we własnym kraju. Wprawdzie miarodajne dane biur podróży tego nie potwierdzają, ale dla wyspiarzy nielubiących Niemców każdy pretekst jest dobry, aby im dopiec. Niemieccy i brytyjscy urlopowicze to śmiertelni wrogowie, którzy od lat toczą poza własnymi granicami „wojnę leżakową” o miejsca na słonecznych plażach…

Zdaniem Anglików, Niemcy to najbardziej irytujący turyści na świecie: piją na umór, hałasują, na dodatek są szkaradni; w sondażu na temat urody poszczególnych nacji wyspiarze umieścili naszych zachodnich sąsiadów na ostatnim miejscu. „Daily Mail” spytał sobie a muzom:

A może im nie brakuje pieniędzy, tylko wstydzą się swych żon i wolą siedzieć w domach?

Na reakcję niemieckiego „Bilda” nie trzeba było czekać. Gazeta odpaliła pod adresem Brytyjczyków, że w kwestii urody powinni raczej milczeć, bo sami śliczni nie są, że po słonecznej kąpieli wyglądają jak ugotowane homary, że to oni urządzają pijackie burdy - słowem - że w uprzykrzaniu życia innym urlopowiczom nie maja sobie równych. No, może nie tylko oni, albowiem na celowniku znaleźli się w ostatnich latach także Rosjanie - nowy wspólny wróg zachodniej Europy. W tabloidach nad Szprewą i Tamizą zaczęły pojawiać się pikantne teksty o rozpanoszonych „niecywilizowanych nuworyszach” ze wschodu: o stłoczonych przy barach Rosjanach, których w pionie utrzymują tylko sztywne galotki i o Rosjankach w złoto-srebrno-błyszczących łaszkach, z makijażem jak obrazy impresjonistów po przedawkowaniu absyntu.

Rzecz jasna, takie kalumnie nie pozostają bez odpowiedzi. Jeden z rosyjskich portali opublikował własny sondaż, z którego wynika, że Rosjan na urlopach najbardziej wkurzają Niemcy, bo… chleją, wrzeszczą i rzygają, Niemki, bo szpetne, rozwiązłe i wystawiają na słońce swe maślane cycki, oraz Anglicy, którzy za granicą zachowują się jak najgorsza hołota.

Niech żyje przyjaźń między narodami! Podróże kształcą! O nas, Polakach, też ostatnio coś się pojawiło. Swego czasu pewien Niemiec opowiadał mi o wypadzie do Krakowa. Na drzwiach jakiejś knajpy była wywieszka: „Tu mówi się po angielsku, francusku, niemiecku, hiszpańsku, włosku i japońsku”. Facet nie mógł się jednak dogadać i spytał tłumacza: „To kto tu mówi w tych językach?” A ten: „Jak to, kto? Goście…” Tym razem zarzuty dotyczą nie tylko naszych lingwistycznych umiejętności, a raczej ich braku, lecz kultury polskich urlopowiczów.

Według najnowszych badań agencji Urlaubstour, „tradycyjnie” aż 80 proc. z 8 tys. niemieckich respondentów nie zostawiło suchej nitki na Brytyjczykach za pijaństwo. Niewiele mniej, bo 74 proc. oskarżyło o to rosyjskich gości. Jedni i drudzy są też wyróżnieni, jako ci najbardziej hałaśliwi. Nasi rodacy nie wypadli w tym zestawieniu najgorzej: na nadużywanie alkoholu przez polskich turystów wskazało znacznie mniej, bo 46 proc. ankietowanych. Co ciekawe, 46 proc. Niemców ma też o to pretensje do swoich rodaków. W ich ocenie jesteśmy natomiast bardziej uprzejmi: na deficyty w ogładzie niemieckich urlopowiczów zwróciło uwagę 47 proc. ankietowanych, a wśród polskich turystów 36 proc.

Ogólnie rzecz biorąc, nasi mają w ocenie Niemców lepsze maniery i są sympatyczniejsi od np. Brytyjczyków, Rosjan, Francuzów i Włochów. Najlepsze noty i najmniej zastrzeżeń padło wobec urlopowiczów z Austrii i Szwajcarii.

Fakt, że Niemcy nie mają najlepszego mniemania o rodakach na gościnnych występach ma mocne uzasadnienie. Nie kto inny, jak właśnie oni, wespół ze skłóconymi z nimi Brytyjczykami, zamienili np. Majorkę w istną „Sodomę i Gomorę”. Niedawno, z ich właśnie powodu władze wyspy ustanowiły drakońskie kary pieniężne za „niecywilizowane obcowanie”, począwszy od wypluwania na ulicach gum do żucia i wymiotowanie, przez picie na plażach sangrii z plastikowych wiader, po paradowanie na golasa i spółkowanie w miejscach publicznych. W niemieckim żargonie takie zachowanie nazywa się „uwalnianiem świni”…

Czy po wprowadzonych obostrzeniach rozpasani turyści świń uwalniać z siebie już nie będą? Wątpię, kary za ich nieobyczajne zachowanie były zaostrzane wielokrotnie i to nie tylko na Majorce, i niewiele to zmieniło. Pewne jest natomiast, że zwłaszcza niemieccy goście będą do upadłego dochodzili swoich praw, bo jeśli jest coś, co wprawia Niemców w prawdziwą złość, to nieudane urlopy. właśnie. A przyczyny mogą być bardzo różne.

Niejaki Hans S. z Hanoweru pluskał się tygodniami w Morzu Karaibskim, jednak po powrocie zażądał od biura turystycznego zwrotu kosztów podróży. Powód? Robal znany u nas pod nazwą „prusak”, a przez Niemców nazywany „francuzem”, czyli karaluch, który utkwił w bułce podanej Hansowi na śniadanie. A, że biuro pieniędzy mu zwrócić nie chciało, sprawa to trafiła do sądu. Panowie w togach wydali z całą powagą pełnionej przez nich funkcji w niemieckim państwie prawa salomonowy wyrok: przyznali ze zrozumieniem, że Helmut S. mógł stracić apetyt, ale „prusak” - słownie sztuk jeden - to jeszcze nie dramat, i nakazali hotelarzowi oddać turyście 5 proc. sumy zapłaconej przez niego za wycieczkę. Martin K. z Kolonii był sprytniejszy: zebrał „prusaków”, że tak powiem, do kupy, sfotografował i sąd nakazał organizatorom jego wyprawy do Egiptu zwrot 25 proc. wniesionej opłaty. A, ponieważ skarg na „prusactwo” było wiele, niemieccy ustawodawcy uporządkowali problem - jak mówi obowiązujące w RFN „Prawo podróży”, urlopowicz może ubiegać się o odzyskanie jednej czwartej poniesionych kosztów tylko wtedy, gdy - tu cytat:

po włączeniu światła obliczy w obecności świadka, że na jeden metr kwadratowy pokoju przypada ponad dziesięć karaluchów

Ordnung muss sein… O odzyskanie reszty pieniędzy poszkodowani mogą walczyć jedynie wówczas, gdy robale „są wszędzie i w decydującym stopniu obniżają jakość wypoczynku”, co także musi być udokumentowane i potwierdzone przez świadka. Niemieckie sądy orzekały już m.in. w sprawach mrówek, much czy gryzoni. Holger S. domagał się np. odszkodowania za to, że któryś z wczasowiczów ubił dwie myszy w jadalni podczas posiłku. Roszczenie oddalono z uzasadnieniem, że mysia para weszła przez taras… „bez udziału biura podróży”. Pourlopowe pozwy dotyczą także zachowania się samych wczasowiczów. Oszczędny Arno H., który dzielił pokój ze swym rodakiem, oskarżył współlokatora, że ten zabawiał się z paniami służącymi do zabawy właśnie. Najpierw zażądał od greckiego hotelarza, by wyrzucił turystę z chucią, a gdy gospodarz obiektu odmówił, ostentacyjnie rzucił mu klucze, wrócił do domu i wytoczył mu proces. Wygrał hotelarz. Sędziowie orzekli, że:

regulowanie współżycia fizycznego wczasowiczów nie leży w zakresie obowiązków właściciela ośrodka i biura podróży.

Wszystkie te przykłady zaczerpnąłem z opasłej książki pt. „Reiserecht”, zawierającej 1200 przykładów rozpraw - wydanych orzeczeń, uzasadnień i zastosowanych paragrafów, które mogą być pomocne dla prawników w następnych, pourlopowych procesach. Pouczająca lektura i wręcz „gotowce” dla kabareciarzy. Np. pani Liselotte K. pozwała biuro podróży za „molestowanie seksualne na plaży”. Ponoć wszyscy się na nią gapili. Nie wyjaśniła, czy przyczyną była jej wyjątkowa uroda, czy też jej wyjątkowy brak. W kwestii formalnej, postepowanie umorzono z sentencją, iż „molestującymi nie byli organizatorzy pobytu K. w Hiszpanii”. Niemiecki wymiar sprawiedliwości rozpatrywał również skargi np. na wiatr uniemożliwiający komuś grę w badmintona, na kamienie ukryte w plażowym piasku, czy na zakłócające wypoczynek, głośne rechotanie żab.

I słusznie! Niech żaby nie rechoczą! Czy żaby mnie słyszą…?!

Klaser

———————————————————————————————-

Serdecznie zapraszamy do zakupu niepowtarzalnych toreb z logo wPolityce.pl!

Torby wykonane są z bardzo wytrzymałego materiału, są niezwykle poręczne i praktyczne, mieszczą format A4.

Do nabycia TYLKO wSklepiku.pl!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych