Zbyt szybkie tempo gubi ministerstwo oświaty. Co decyzja, to większa kompromitacja

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.men.gov.pl
Fot.men.gov.pl

Tzw. darmowy podręcznik, pomimo wielu krytycznych opinii specjalistów  i metodyków pierwszego etapu edukacji, trafił do drukarni. Autorka uspakaja, że naniosła kilka poprawek w miejscach, gdzie konsultanci zauważyli „drobne błędy”.

Niestety, poprawki, które wzięto pod uwagę, najczęściej pochodziły od konsultantów- genderowców i dotyczyły złamanych zasad równości i polegały na tak prozaicznych problemach, jak zmiana koloru dziecięcych koszulek.

By nie było tak, że chłopcy są zawsze ubrani na niebiesko, a dziewczynki na różowo-

tłumaczyła autorka „Naszego elementarza”.

Dobrze, że w myśl przełamywania stereotypów Lorek nie skorzystała z poradnika, napisanego przez trzy bojowniczki o apłciowe wychowanie przedszkolaków („Równościowe przedszkole”). Dzięki temu chłopcy na obrazkach nadal mają spodnie, a sukienki standardowo przewidziano dla dziewczynek. Na tym jednak perypetie ministerstwa edukacji się nie kończą. Przed szefową resortu Kluzik-Rostkowską, nowy, poważny problem.

Jak podaje Rzeczpospolita - Biuro Analiz Sejmowych skrytykowało rządowy projekt dotyczący wprowadzenia obowiązkowego elementarza. Pierwszy etap rewolucji podręcznikowej zaplanowano na 1 września 2014 roku, ale by dotrzymać tego terminu potrzebne jest „nowe prawo”. Zapis musi powstać na tyle wcześnie, by MEN zdążył wyposażyć szkoły w tzw. darmowy podręcznik i przekazać dotację na zakup materiałów pomocniczych dla pierwszoklasistów. Jak to bywa w tym resorcie, ustawę napisano, ale na kolanie. Projektem ustawy zainteresowali się specjaliści z Biura Analiz Sejmowych i wskazali w nim wiele niedociągnięć oraz wymijających zapisów.

ustawa jest tak nieprecyzyjnie napisana, w jednym fragmencie mówi o zleceniu samorządom jednego zadania polegającego na wyposażeniu szkół w podręczniki i materiały edukacyjne oraz zapewnieniu finansowania kosztów ich zakupów. W innym fragmencie zaś wymienia te dwa zadania oddzielnie.(…) Projekt ustawy raz mówi o jednej dotacji, w innym fragmencie o wielu różnych-

czytamy w Rzeczypospolitej.

Prof. Marek Szydło z BAS zwrócił uwagę, że na podstawie tak chaotycznej ustawy, mogą zrodzić się problemy ze skonstruowaniem budżetu. Kiedy Sejm przyjmie „ustawę podręcznikową” problem oczywiście spadnie prosto na głowę ministra finansów i na samorządy. Okazuje się też, że projekt ustawy napisany przez nieocenionych ekspertów, ma przepastne luki w objęciu reformą szkół prowadzonych przez samo ministerstwo edukacji i ministerstwo sprawiedliwości. Otóż, MEN zakłada i prowadzi placówki eksperymentalne, oraz szkoły działające przy polskich konsulatach, z kolei minister sprawiedliwości odpowiada za publiczne szkoły działające przy zakładach poprawczych. Nowelizacja zakłada, że dotacje na podręczniki i materiały dydaktyczne popłyną do szkół prowadzonych wyłącznie przez samorządy i osoby prywatne. Natomiast nie ma wzmianki o placówkach prowadzonych przez wyżej wymienione resorty. Prof. Marek Szydło zauważył, że jest to bardzo poważne niedopatrzenie w projekcie „ustawy podręcznikowej”, bo nie przewiduje objęcia reformą szkół finansowanych ze środków ministerstw. Wychodzi na to, że placówki prowadzone przez MEN i MS nie będą musiały korzystać z rządowego elementarza.

Inny ekspert z BAS, Joanna M. Karolczak, zwróciła uwagę na następne niekonsekwencje przy tworzeniu nowelizacji i wdrażaniu jednolitego podręcznika. Mianowicie, że proponowane „nowe prawo” kłóci się z Kartą Nauczyciela i prawem, które gwarantuje nauczycielom autonomię przy wyborze materiałów i książek przedmiotowych.

Jeszcze inne obawy ma Justyna Osiecka-Chojnacka z BAS. W swojej merytorycznej opinii dotyczącej projektu ustawy poddała w wątpliwość wysokość dotacji na zakup rządowego podręcznika i materiałów pomocniczych. Zwróciła uwagę na założenia w nowelizacji, mówiące, że samorządy będą zobligowane dofinansować zakup elementarzy, jeśli suma jego kosztów zakupu dla szkoły przekroczy sumę dotacji. MEN oczywiście uspokaja, że to zapis teoretyczny, a w praktyce, na zakup potrzebnych elementarzy i pomocy, przewidziano wystarczającą kwotę dotacji. Nie wiadomo tylko, czy gwarancje MEN wystarczą, by uspokoić ekspertów i samorządy. Resort już dość mocno nadużył zaufania zarówno społecznego, jak i urzędników bezpośrednio odpowiedzialnych za placówki.

Kolejny raz okazuje się, że zbyt szybkie tempo gubi ministerstwo oświaty. Co decyzja, to większa kompromitacja. A nowy rok szkolny za pasem. Może gdyby nie zmarnowano ponad pięciu lat na bezproduktywne forsowanie reformy, nachalną propagandę  i przekonywanie rodziców o jej zaletach, a w zamian skupiono się na proszkolnych przepisach w interesie dzieci, to dziś resort nie musiałby się ścigać z czasem i wprowadzać rozwiązań, które są bublem. Jednak najgorsze jest to, że ludzie odpowiedzialni za edukację kilku pokoleń uczniów, w tym za przyspieszoną edukację sześciolatków, nie potrafią przy pomocy swoich „ekspertów”, napisać jednej, dobrej ustawy, której nie musieliby po nich poprawiać fachowcy. Ich niekompetencja odbije się na dzieciach. A tych błędów nie da się wyeliminować, tak jak z elementarza, przed jego wydrukowaniem.

Katarzyna Kawlewska/ rp.pl

———————————————————————————————————-

Uwaga!

Wielka promocja książek wSklepiku.pl!

Rabaty nawet 90%!

TUTAJ SPRAWDZISZ SZCZEGÓŁY PROMOCJI!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych