Sześciolatki masowo odraczane od obowiązku szkolnego. Czy rząd wycofa się z chybionej reformy edukacyjnej?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Od 2009 roku trwa wdrażanie rządowej reformy obniżającej wiek szkolny. Dotąd możliwa była dobrowolność i do pierwszych klas trafiał tylko niewielki odsetek sześciolatków, ale na wrzesień 2014 roku zaplanowano, że dzieci z pierwszej połowy 2008 roku obowiązkowo pomaszerują do szkoły.

Ministerstwo przekonuje rodziców, że reforma jest odpowiedzią na potrzeby chłonnego umysłu dziecka i wyrównywaniem szans edukacyjnych. A rodzice przekonują ministerstwo, że sześcioletnie dzieci nie są gotowe na proponowany im system nauczania. Głównym powodem niechęci rodziców jest brak zaufania do ministerstwa. I trudno się dziwić. Cała reforma oparta została na spekulacjach, prężnie działającej akcji propagandowej i na manipulacjach. Do tego wydaje się, że resort edukacji za bardzo skupił się na przekonywaniu rodziców, a zapomniał o dzieciach. To one, na mocy ustawy, mają trafić do szkół, które jednak w wielu miejscach Polski nie wyglądają jak te ze spotów rządowych. Ministerstwo, przyciśnięte do muru oporem rodziców, wymyśla alternatywne ustawy-furtki. Jedną z nich jest możliwość złożenia wniosku o odroczenie obowiązku szkolnego do poradni psychologiczno-pedagogicznej. I właśnie z tego wyjścia masowo korzystają rodzice, by uchronić swoje dzieci przed zgubnymi - ich zdaniem - skutkami nieprzemyślanej reformy edukacji.

Gazeta Prawna” podała liczbę odroczonych od obowiązku szkolnego dzieci. Okazuje się, że w Warszawie tego obowiązku uniknie 2,3 tys. sześciolatków. W Krakowie do poradni zgłoszono 1,6 tys. dzieci, co daje połowę wszystkich objętych obowiązkiem, z czego tylko w przypadku 490 przebadanych uznano, że mogą pójść do pierwszej klasy. To jednak nie koniec, gdyż w kolejce do testów nadal czekają setki dzieci. W Toruniu oczekuje na odroczenie 300 sześciolatków, natomiast w Poznaniu ok. 500. Taka sytuacja ma miejsce w całej Polsce. Portal Samorządowy donosi, że w woj. śląskim do poradni zgłoszono 3,6 tys. wniosków dotyczących diagnozy gotowości szkolnej. W 525 przypadkach na 652 już wydano odroczenia, reszta dzieci czeka na testy. W Sanoku złożono 150 wniosków, a w Nowym Sączu na 30 wydanych opinii, tylko dwoje dzieci trafi do szkoły. Dla porównania, w poprzednich latach, kiedy obowiązek szkolny dotyczył dzieci siedmioletnich, odraczano zaledwie 1-2 proc. przyszłych uczniów, co dowodzi ogromnej różnicy w rozwoju między sześcio- a siedmiolatkami.

Tę różnicę dostrzegają też specjaliści, którzy wydają decyzję pozytywną, czyli pozwalającą sześciolatkowi kontynuować edukację przedszkolną. Najczęściej dziecko w tym wieku jest bardzo dojrzałe intelektualnie - czyta, liczy, natomiast to nie może decydować o gotowości szkolnej, na którą składa się wiele innych czynników dyskwalifikujących sześciolatki. Specjaliści z poradni zgodnie potwierdzają, że głównym powodem wydawania wniosków odraczających obowiązek szkolny jest niegotowość emocjonalna dzieci. Na to nakłada się brak koncentracji, niesamodzielność i niedojrzałość społeczna. Często dochodzą wady wymowy i inne dysfunkcje percepcyjno-motoryczne, naturalne dla dziecka w wieku przedszkolnym.

Liczba odroczonych dzieci stawia ministerstwo w niezręcznej sytuacji. Z jednej strony resort przekonuje, że reforma jest dobrze przygotowana i poprzedzona badaniami, a szkolny system dopasowany do dzieci młodszych. Z drugiej strony asekuruje się ustawami, w konsekwencji których tysiące dzieci unikną obowiązku i pozostaną w „zerówkach”. To kolejny dowód na to, że rodzice mają rację, a reforma nie jest przeprowadzana dla dobra dzieci ale ich kosztem. Niezrażona liczbą odroczeń pozostaje Joanna Kluzik-Rostkowska, minister edukacji narodowej, która uważa, że rodzice odbierają szansę edukacyjną swoim dzieciom.

Uważam, że nie można i nie warto marnować szansy edukacyjnej 6-latków, zdecydowana większość jest naprawdę na szkołę gotowa

— mówiła Kluzik-Rostkowska w rozmowie z „Gazetą Prawną”.

Jej przeświadczenia nie potwierdzają jednak statystyki. Ale i z tego minister próbuje wyjść obronną ręką.

Kłopot polega na tym, że niestety wiele poradni, do czego same się przyznają, wydaje opinię stwierdzającą brak gotowości głównie dlatego, że oczekują tego od nich rodzice. W efekcie można powiedzieć, że poradnia bada dojrzałość szkolną rodziców, a nie dzieci

— tłumaczyła minister.

Same poradnie twierdzą, że nie rozdają odroczeń w prezencie, a opinie wydawane są tylko i wyłącznie na podstawie rzetelnych testów.

Jeszcze nie wiadomo, ile spośród sześciolatków ostatecznie trafi we wrześniu do szkół. Wiadomo natomiast, że ich liczba nie potwierdzi optymistycznych założeń ministerialnych. We wrześniu trzeba będzie zdjąć różowe okulary i przyjąć rzeczywistość. Czy jest szansa na zatrzymanie szaleństwa reformy, w której trudno dopatrzeć się korzyści? Czy jednak rząd Tuska pójdzie w zaparte i będzie kontynuował eksperymenty, ofiarując nieudolnemu systemowi szkolnictwa nasze dzieci?

Katarzyna Kawlewska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych