W zeszłym roku władze Berlina zablokowały produkcję nagrywanego na porodówce w jednym z tamtejszych szpitali reality show „Babyboom – Willkommen im Leben” (będącego niemiecką wersją brytyjskiego programu „One Born Every Minute”).
Polityk Mario Czaja, który zainicjował dyskusję na ten temat w berlińskim parlamencie, mówił, że:
Nawet jeśli matki i rodziny dały zgodę na filmowanie, dzieci będą prawdopodobnie konfrontowane z tymi nagraniami później w swoim życiu.
Przekonywał także, że ukazujący narodziny program łamie prawa osobiste nowo narodzonych dzieci, w tym m.in. prawo do prywatności.
Polskie dzieci zapewne długo jeszcze poczekają – o ile w ogóle kiedykolwiek się doczekają – na tak piękny wyraz empatii i troski polityków, i tak skuteczny sprzeciw wobec uprzedmiotawiania najmłodszych obywateli w programach telewizyjnych. W naszym kraju bowiem wciąż powstają coraz to nowe reality show z udziałem dzieci, w tym również noworodków. Od marca tego roku na antenie Polsat Cafe emitowany jest program pt. „Porody”, którego opis na stronie stacji brzmi:
W najnowszej produkcji Polsat Cafe będziemy świadkami wydarzeń, ale także emocji które przeżywają przyszli rodzice. Spotkamy się z nimi na chwilę przed rozwiązaniem i poznamy ich obawy i oczekiwania. Później towarzyszyć im będziemy w drodze do szpitala aż do momentu narodzin dziecka. Rozmowy z lekarzami, położnymi, rodziną, która je odwiedza. Ale prawdziwymi bohaterami są noworodki, dotychczas obecne tylko w marzeniach, obawach i planach przyszłych rodziców.
Po urodzeniu widzom dane jest podpatrywanie tego, co magiczne… pierwsze spojrzenie na noworodka, pierwsze przytulenie, pierwsze karmienie, pierwszy moment bliskości między rodzicami a dzieckiem.
Deptanie praw zgodnie z prawem
Serial „Porody” ukazuje ostatnie chwile ciąży i narodziny dzieci w różnych polskich szpitalach – zarówno państwowych, jak i prywatnych. W jednym z wyemitowanych dotychczas odcinków kamera zagląda także do mieszkania rodziny, która spodziewa się dziecka, by nagrać moment pożegnania ze starszym rodzeństwem i nienaturalne rozmowy domowników.
Cała „akcja” programu dzieje się jednak na porodówkach – w salach porodowych lub operacyjnych – i obejmuje okres od początku porodu (lub rozpoczęcia przygotowań do cesarskiego cięcia) do wytarcia, zbadania i ubrania noworodka. Nagraniom narodzin i operacji towarzyszą wypowiedzi nie tylko matki i niekiedy innych członków rodziny, ale też lekarzy i położnych – nie stanowi to jednak łamania tajemnicy lekarskiej, bowiem według ustawy o zawodach lekarza i dentysty lekarz jest zwolniony z obowiązku „zachowania w tajemnicy informacji związanych z pacjentem, a uzyskanych w związku z wykonywaniem zawodu”, jeśli „pacjent lub jego przedstawiciel ustawowy wyraża zgodę na ujawnienie tajemnicy”.
Wszystko odbywa się więc – teoretyczne – zgodnie z prawem. Rodzice zrzekają się swojego prawa do prywatności i upubliczniają jeden z najbardziej intymnych momentów życia własnego i swojego dziecka, a lekarze przekazują całemu światu informacje o dorosłych pacjentkach, które wyraziły na to zgodę osobiście, i nowo narodzonych pacjentach, w imieniu których zgodę tę wyrazili rodzice. Nie zmienia to jednak faktu, że dzieci – również noworodki – mają gwarantowane przez Konstytucję RP i Konwencję o prawach dziecka prawo do prywatności, notorycznie (również w tym programie) łamane przez rodziców i twórców reality show.
Do niedawna podobny paradoks miał miejsce w przypadku bicia dzieci – z jednej strony Konwencja i Konstytucja gwarantowały dzieciom ochronę nietykalności cielesnej i zakazywały stosowania kar cielesnych, a z drugiej: rodzice mieli prawo bić swoje dzieci w celach wychowawczych. W 2010 roku paradoks ten został jednak zlikwidowany i od momentu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie bić dzieci nie wolno i kropka. Prawo do prywatności i ochrony dóbr osobistych dziecka – póki co istniejące tylko „na papierze” – również powinno być gwarantowane skuteczniej.
Cud narodzin? Nie tutaj
Wróćmy jednak do programu. Wbrew temu, co czytamy na stronie Polsat Cafe, widzowie nie podpatrują „tego, co magiczne…”. Narodziny zostały bowiem w tym programie odarte nie tylko z intymności, ale też z całej swej magii i cudowności. Jeden z najbardziej wyjątkowych, a zarazem najtrudniejszych momentów w życiu człowieka został tu sprowadzony do kompletnie zmedykalizowanego zabiegu lekarskiego. I nie chodzi mi bynajmniej o stosunek personelu medycznego do rodzących i noworodków, czyli smutne realia rodzenia w polskich szpitalach (choć nadal różnie z tym bywa i osoby walczące o możliwość „rodzenia po ludzku” w Polsce jeszcze długo będą miały sporo pracy…). Serial nie ukazuje żadnej „magii”, żadnego „cudu narodzin” – wprost przeciwnie: oglądając ten program, można odnieść wrażenie, że poród i pierwsze chwile życia dziecka mają zaledwie dwa aspekty: fizjologiczny i medyczny. O jakiejkolwiek metafizyce nie ma mowy.
Trzeba przyznać, że uchwycenie cudu narodzin i uwiecznienie go w słowie lub obrazie to trudne zadanie. Anna Nasiłowska w poświęconej ciąży i narodzinom „Księdze początku” napisała:
Kiedy usiłuję to opowiadać, wciąż się potykam. Tylko w myślach mogę to wyrazić. Co? To. To, że Ono. I Tam. Te myśli, stając się pismem, wyglądają jak nieporadna, bełkotliwa mowa dziecka, które nie zna jeszcze nazw rzeczy, używa więc zaimków i pokazuje palcem.
Na trudności, jakie napotyka pisarz pragnący opisać pełnię doświadczenia ciąży i porodu, zwracała również uwagę Manuela Gretkowska w autobiograficznej powieści pt. „Polka”:
Zwyczajność cudu (poczęcia) jest cwaniactwem nadprzyrodzonego. Tak to urządzone, że wypchnięty do przodu spektakl brzucha nie jest żadną sensacją. Dziecko rosnące pod sercem, kopiące w wątrobę – cóż banalniejszego, codzienność ciąży. Ale nie do opisania. […] Co z tego, że da się dotknąć, skoro jest nie do pojęcia. Nie można tego zrozumieć.
Filmowcy, którzy pragną uchwycić kamerą metafizyczną stronę porodu i cud narodzin, stoją przed zadaniem być może jeszcze trudniejszym niż pisarze. Zadanie to nie jest jednak niewykonalne, o czym świadczy na przykład ten przepiękny film:
Oczywiście większość porodów, zwłaszcza w polskich szpitalach, tak nie wygląda. Twórcy serialu obiecują jednak ukazanie „magii”, a pokazują coś zupełnie przeciwnego – narodziny jako wymagające hospitalizacji, podawania środków farmakologicznych, a niekiedy wręcz operacji jednostki chorobowe, które nie mają nic wspólnego ani z naturą, ani z metafizyką. Rolą kobiety jest wykonywanie poleceń ekspertów, dziecko zaś jest również potrzebującym natychmiastowej interwencji lekarza (zmierzenia, zważenia, oczyszczenia dróg oddechowych, wytarcia, ubrania etc.) produktem działania personelu szpitalnego.
Realizatorzy programu nie mają wpływu na rzeczywistość polskich porodówek – to od nich jednak zależy, w jaki sposób tę rzeczywistość ukażą, jak zmontują nagrany materiał, jakim komentarzem go opatrzą. Twórcy „Porodów” obiecują widzom możliwość „podpatrywania tego, co magiczne”, a ukazują brutalne realia – pozbawione magii, odzierające z podmiotowości zarówno noworodki, jak i rodzące kobiety – i sami jeszcze bardziej tę rzeczywistość brutalizują. Wkraczają bowiem z kamerami w przestrzeń, w której i tak trudno o poczucie intymności i podmiotowości, i odzierają bohaterów z nędznych resztek prywatności i godności, ukazując narodziny w sposób drastycznie realistyczny.
Widzowie dowiadują się więc, ile centymetrów rozwarcia mają rodzące w poszczególnych momentach porodu (choć trzeba przyznać, że kamera nie zagląda między nogi kobiety, a jej krocze, pośladki i piersi, a także, co ciekawe, twarze operatorów kamer i wszystkie bez wyjątku reklamy i nazwy produktów – w przeciwieństwie do genitaliów noworodków – są zamazane), oglądają przygotowania do cesarskiego cięcia oraz samą operację, wsłuchują się w jęki bólu, patrzą na zbliżenia zmęczonych twarzy. Po porodzie natomiast oglądają prezentowane z każdej strony i przystawiane wprost do kamery noworodki.
Kolejny „pierwszy krzyk”
Program „Porody” nie jest pierwszym serialem realizowanym na polskich porodówkach. W 1999 roku twórcy emitowanej w TVP 1 telenoweli dokumentalnej „Pierwszy krzyk” towarzyszyli kilkunastu ciężarnym kobietom i ich rodzinom podczas przygotowań do przyjścia dziecka na świat oraz w czasie porodu. Realizatorzy zapewniali, że „postarali się, by porody – siłą rzeczy przesycone bólem i niekiedy porażające drastycznością – pokazać delikatnie i dyskretnie, nie przekraczając granicy intymności bohaterów”, a każdy odcinek rozpoczynał się słowami „Nasz film jest opowieścią o cudzie narodzin”. Katarzyna Jabłońska w opublikowanym w miesięczniku „Więź” (nr 11/1999) artykule pt. „Na żywo” wyraziła jednak słuszną opinię, że cudu, jako „w samej swej istocie niewidzialnego”, przynależącego do sfery sacrum, nie da się sfilmować, podobnie jak nie da się sfotografować intymności, zakłócając ją tak, jak czynili to realizatorzy programu.
Autorka zwraca również uwagę na fakt, że:
Poród jest z pewnością niesłychanie ważnym doświadczeniem i wydarzeniem dla tych, których dotyczy bezpośrednio – rodzącej, osoby, która towarzyszy kobiecie w połogu i jej bliskich. A czym jest dla tysięcy widzów przed telewizorami? Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest po prostu częścią jeszcze jednego widowiska.
Swój artykuł kończy słowami Krzysztofa Kieślowskiego, który w udzielonym na kilka dni przed śmiercią wywiadzie powiedział:
Wszystko, co wydaje mi się najważniejsze w życiu, jest zbyt intymne, żeby można było to sfilmować. Nie wolno tego filmować.
Twórcy coraz to nowych programów telewizyjnych opartych na rzeczywistości – reality show czy telenoweli dokumentalnych – a także przyzwyczajeni do przekraczania kolejnych granic widzowie mają inne zdanie. Jedyne, czego telewizja jeszcze nie pokazała, a telewidzowie nie obejrzeli z wypiekami na twarzy i satysfakcją bezpiecznego, akceptowanego społecznie podglądania, to śmierć. Tylko śmierci nie było jeszcze w reality TV. Nie ulega jednak wątpliwości, że będzie – skoro widzowie chcą oglądać początek życia i każdy bez wyjątku jego element, mogą chcieć zobaczyć również nieuchronny koniec. Przez całe wieki śmierć była obecną w przestrzeni publicznej atrakcją – od walk gladiatorów do gromadzących tłumy gapiów egzekucji – dlaczego więc dziś miałaby stanowić tabu? Ostatnie tabu.
Dlaczego producenci wzbraniają się jeszcze przed realizacją programu o końcu życia? Dlaczego nie wchodzą z kamerami do hospicjów? Dlaczego nie ukazują bólu po stracie bliskich? To byłoby dopiero show! Dlaczego nie zastanawiają się, co poczują dzieci rodzące się teraz na oczach widzów, kiedy za kilka, kilkanaście lat same obejrzą te nagrania lub – tym bardziej – zrobią to ich rówieśnicy? Czy fakt, że jedna z matek nie wiedziała, że dwie kreski na teście ciążowym oznaczają zapłodnienie, nie będzie dla nich wystarczającym powodem do naśmiewania się z kolegi? Czy dziecku, którego matka nie chciała przytulić po porodzie, brzydząc się krwi i wydzielin, nie będzie po prostu przykro? Swoją drogą, ta kobieta przed porodem nie wyraziła zgody na położenie na jej brzuchu noworodka, nie była przygotowana na kontakt „skóra do skóry” i prosiła, by podać jej wytarte i ubrane dziecko. I choć wyraziła swoje oczekiwania oficjalnie, w formie pisemnej, wypełniając tzw. plan porodu, jej prośba została zignorowana – tuż po porodzie mimo jej wyraźnej niechęci położono jej dziecko na brzuchu, a następnie odwrócono głowę noworodka w kierunku kamery, by operator mógł zrobić zbliżenie zakrwawionej twarzy. To jest ta „magia” i „cud”?
Anna Golus
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/lifestyle/189341-narodziny-pod-okiem-kamer-nowe-reality-show-odziera-dzieci-z-godnosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.