Solidnie przerobiona na filmowy język broadwayowska sztuka Tracy'ego Lettsa jest dziełem o wiele bardziej ponurym niż sztuki Tennesee Williamsa i dotyka najgłębszych grzechów codzienności. Film przede wszystkim warto zobaczyć dla prawdziwie wielkich kreacji aktorskich, na których czele imponują Meryl Streep i Julia Roberts.
Tak, jest to film o rozpadającej się rodzinie. Jest to film, który pokazuje jak wieloletnie skrywanie tajemnic, mrocznych sekretów, tłumienie wzajemnych pretensji, żali i gniewu może z wielokrotną siłą eksplodować i zniszczyć wszystko co spotka drodze. Nie dajcie się jednak zwieść poprzednim opowieściom o rodzinnych „sekretach i kłamstwach”. Ten jest od nich inny i już na początku wprowadza nas w konfuzje, gdy widzimy Beverly Westona ( Sam Sheprart) cytuje banalne z pozoru słowa T.S Eliota. „Życie jest bardzo długie”- zatrzymuje się na ustach człowieka, który musi poradzić sobie z postępującym nowotworem uzależnionej od leków żony Violet ( Meryl Streep), będącej przykładem klasycznej „zołzy”. Para mieszka w dusznym, upalnym hrabstwie Osage w stan Oklahoma wraz zatrudnioną pomocą domową Johnną. To właśnie jej Beverly tuż przed śmiercią powierza książkę T.S Eliota. Czy pisarz i erudyta, który zamienił się w nadużywającego alkoholu prześmiewcę mroków życia chce prostej kobiecie coś powiedzieć? Czy może przekazuje jej w spadku istotę własnej egzystencji, która jest zamknięta w tym banalnym zdaniu?
Gdy Beverly nie wraca pewnego razu do domu, do posiadłości zjeżdża się cała familia, dla której spotkanie będzie inne niż inne rodzinne zjazdy. Dla unoszącej się od pierwszych minut spotkania w ciężkim od temperatury powietrzu ( momentami ciekawe klaustrofobiczne zdjęcia Adriano Goldmana) dziwnej aury, nawet wiadomość o śmierci Beverly nie jest katharsis. Ba, obiad podczas stypy pogrzebowej bardzo prędko zamienia się w festiwal oskarżeń, pretensji, dokuczliwych uderzeń i w końcu groteskowej szarpaniny. Każda z osób przy stole jest obciążona nie tylko bagażem własnych życiowych niepowodzeń, ale również została w mniej lub większym stopniu naznaczona specyficznym charakterem wrednej matrony Violet. Będąca w separacji z mężem ( Ewan McGregor) Barbara ( najlepsza w karierze rola Julii Roberts) jest najmocniej skonfliktowana z matką, choć stanowi niemal jej odbicie. Z pozoru infantylna Karen ( świetny powrót Juliette Lewis po latach nieobecności na ekranie) przyjeżdża ze swoim bogatym narzeczonym-gogusiem ( Dermot Mulroney) i przymyka oko nawet na jego próbę poderwania 14 letniej córki Barbary. Najmłodsza siostra Ivy (charyzmatyczna Julianne Nicholson) jako jedyna została przy rodzicach i pragnie się wyrwać z ich zamkniętego świata. Czy głęboka i łamiąca społeczne zasady tajemnica, jaką kryje jej na to pozwoli? Ważną postacią ( kluczową w pewnym momencie dla akcji) jest szwagier Violet Charles ( jak zwykle doskonały Chris Cooper, umiejący zaledwie w kilku scenach nakreślić swoją postać), który wbrew sobie przejmuje pałeczkę patriarchy rodu. Jego relacja z nieco komiksową Mattie Fae jest na pierwszy rzut oka komiczna. Jednak jej istota charakteryzuje w końcu ducha całej historię rodu.
"Sierpień w hrabstwie Osage" jest filmem bardzo przewrotnym. Komizm miesza się tutaj z bardzo przyziemnym dramatem głównych bohaterów. Gdy damy się wciągnąć w zabawną przepychankę słowną między wiecznie naćpaną lekami Violet z jej stłamszonymi córkami, nasz uśmiech w pewnym momencie zamarza w osłupieniu. Słodycz w mgnieniu oka zamienia się w gorycz, a jedno słowo może doprowadzić do eksplozji mającej nieodwracalne skutki. Nie czekajcie, że hollywoodzki duch przyprowadzi oczyszczenie. Ilość traum i wynikających z nich sekretów jest tak wielka, że bardzo szybko zdajemy sobie sprawę z nierozerwalności tego gordyjskiego węzła. Nie ma bowiem ostrza, który usunąłby cierpienie z życia bohaterów.
Jak przystało na dobry dramat ( ten został nagrodzony Pulitzerem), jego siłą są kreacje aktorskie i praca reżysera, który doskonale obsadził gwiazdy Hollywood. Meryl Streep, absolutna mistrzyni swojego fachu, tworzy kolejną świetną kreację. I choć część krytyków zwraca uwagę, że jest on lekko przerysowana i zmanierowana, ja będę jej bronił. Nie jest to może przenikliwa i subtelna rola rodem z „Wątpliwości”, ale stanowi doskonałe zobrazowanie upadłego pod ciężarem śmiertelnej choroby i lekomani demiurga. Jej Violet to postać niejednoznaczna. Cierpiąca na raka jamy ustnej żmija, która z perwersyjną przyjemnością rani bliskich, przejawia jednak pewne pokłady dobroci. Mnie w filmie najmocniej natomiast urzekła Julia Roberts jako Barbara. Jej bohaterka jest miotającą się między męską siłą, a bezsilnością kobietą, która zrasta się z maską, jaka została jej nałożona na twarz. Na długo zapamiętamy jej elektryzujące pojedynki z toksyczną matką, która niczym nowotwór zaraziła swoją osobowością swoje dzieci. Bo to one są tutaj głównymi bohaterkami, dla których mężczyźni stanowią jedynie tło. Są jednak przyczynkiem do rozrachunku z rodzinnymi mrokami. Te jednak nawet za cenę największych ofiar nie chcą odejść w niebyt. A może pewnych grzechów nie można po prostu odpuścić i zapomnieć?
Łukasz Adamski
"", reż: John Wells, dystr: Forum Film Poland
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/93279-najglebsze-grzechy-codziennosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.