„Oprawcy. Zbrodnie bez kary"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.youtube.com
Fot.youtube.com

Po raz pierwszy publikujemy fragmenty książki „Oprawcy. Zbrodnie bez kary” Tadeusza Płużańskiego. "Oprawcy" to kontynuacja „Bestii” i "Bestii II" - niezwykle mocne, reportażowe ujęcie historii Polaków mordowanych przez stalinowców. To dalszy ciąg represji komunistycznego aparatu bezprawia wobec polskiego podziemia, żołnierzy AK, NSZ, II konspiracji niepodległościowej. Historie Żołnierzy Wyklętych i ich oprawców wciąż trwają!

Nieukarani mordercy Polaków

Od kilkunastu lat badam sprawy stalinowskich oprawców. Z niektórymi z nich rozmawiałem, ale głównie z ich ofiarami, rodzinami ofiar, bo to ich głos powinien dzisiaj być najmocniej słyszalny. Przyglądałem się śledztwom, procesom. Linii obrony byłych funkcjonariuszy komunistycznego systemu bezprawia, upokorzeniu (ponownemu) ich ofiar, które muszą udowadniać, że były prześladowane i bite, oraz bezsilności sądów. Ale czy na pewno to tylko bezsilność?

Wnioski są niestety mało pokrzepiające. Podstawowy jest taki, że przez 24 lata okrągłostołowej Polski nie udało się osądzić żadnego sędziego ani prokuratora, którzy w czasach stalinowskich skazywali polskich patriotów, choć prawo zakwalifikowało ich czyny jako komunistyczne zbrodnie sądowe i zbrodnie przeciwko ludzkości. Jeśli w ogóle postawiono im zarzuty, nie ponieśli żadnych konsekwencji karnych. Jeden z sądów w ogóle odmówił rozpatrzenia sprawy… A przecież tu nie o zemstę chodzi, lecz o symboliczną sprawiedliwość.

W tej sytuacji wielkim sukcesem jest kilka wyroków na stalinowskich śledczych. Ale przecież sędziowie i prokuratorzy należeli do tego samego aparatu terroru. Oni też mordowali, z tą różnicą, że nie znęcając się fizycznie i psychicznie, ale zza biurka. Przecież prokuratorzy oskarżali, a sędziowie wydawali wyroki na podstawie dowodów wymuszonych biciem przez „śledzi”, którzy często byli współautorami aktu oskarżenia. Przecież na skazanie jednego człowieka pracował cały aparat partii i państwa: począwszy od Bieruta, Radkiewicza, Romkowskiego, poprzez tajnych współpracowników, agentów celnych (kapusiów w więziennej celi), w końcu śledczych, sędziów i prokuratorów właśnie, a na obrońcach sądowych skończywszy. Dlaczego zatem jednych - oprawców z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - można skazać, a drugich - oprawców w togach - już nie?

Prawo wolnej Polski musi przyjąć zasadę, że cały powojenny system był zbudowany na bezprawiu. Wszyscy byli katami i tak powinni być traktowani przez sądy Rzeczypospolitej. Ale „klimat polityczny” znów nie sprzyja rozliczaniu komunistycznych zbrodni. Znów zwyciężają głosy broniące dawny układ, w stylu: „W SB pracowało wielu porządnych ludzi”.

Dlaczego nie rządzą nami elity

Więźniowie, którzy mieli „szczęście” trafić zarówno do obozu niemieckiego, jak i sowieckiego, dostrzegali dziwne podobieństwo hasła: „Arbeit macht frei” („Praca czyni wolnym”) z „Czierez trud k oswobożdieniu” („Przez pracę do wolności”). Ten drugi napis nie był przecież pomysłem niemieckim. Ktoś powie: bolszewicy wzięli go od nazistów, przerobili trochę, dostosowując do swoich potrzeb. Tymczasem inspiracje szły w drugą stronę - od Rosjan do Niemców. W dwudziestoleciu międzywojennym - również po 1933 r. - kwitła wszechstronna współpraca między Rosją i Niemcami, Niemcy szkolili się na sowieckich poligonach, testowali sowiecki sprzęt. Odwiedzali też sowieckie obozy koncentracyjne, podziwiając system GUŁAGU. Szukali wzorów i… je znaleźli. Wtedy zobaczyli napis: „Czierez trud k oswobożdieniu”. Ciekawy, głęboki, dwuznaczny. Wystarczyło przełożyć go na niemiecki i gotowe. Oba totalitaryzmy łączyła ta sama ludobójcza idea. Dotknęła Polaków, doprowadzając do zniszczenia elit. Zagłady, holokaustu. Holokaustu Polaków… W dzisiejszym, postępowym świecie zdominowanym przez myślenie kategoriami religii żydowskiego holokaustu lub – w wersji świeckiej – przedsiębiorstwa holokaust („Holocaust Industry”), takie stawianie sprawy musi budzić szok.

Ale faktów nic nie zagłuszy. Teza jest jasna: Polacy nie tylko doznali holokaustu, ale również doświadczyli go od Niemców jako pierwsi. Tak było też w Auschwitz. Obóz powstał z myślą o eksterminacji Polaków; pierwsze transporty były wyłącznie polskie; to Polaków zmuszano do budowy baraków; przez długie miesiące Polacy byli jedynymi więźniami - potworny holokaust Żydów miał miejsce później. Napis na bramie w Auschwitz też wykonał Polak. Aż dziw bierze, że nikomu nie przyszło jeszcze do głowy, aby połączyć ten fakt z „polskimi obozami koncentracyjnymi”. Jakże pięknie by pasowało! I nie byłoby istotne, że Jan Liwacz, na wolności mistrz kowalstwa artystycznego, w obozie nr 1010, był więźniem i pracował pod batem niemieckiego kapo obozowej ślusarni, niejakiego Kurta Müllera. Także w Stutthofie do 1942 r. 90 procent więźniów było Polakami. Pierwszej egzekucji przy użyciu trujących gazów dokonano na 300 Polakach i 700 radzieckich jeńcach wojennych. Przed najazdem na Polskę Hitler stwierdził bez ogródek: „Naszym podstawowym obowiązkiem jest zniszczenie Polski. Celem jest nie tylko zajęcie kraju, ale unicestwienie każdej żywej istoty… Bądźcie bezlitośni! Bądźcie brutalni… Postępujcie z najwyższą surowością… Ta wojna ma być wojną zagłady”.

Stalin w nie mniejszym stopniu odpowiada za holokaust Polaków. Sowieci mieli więcej czasu – podczas II wojny światowej i przez długie 40 lat po niej. Dokonane przez nich zniszczenia są większe, choć na ogół słabo – bądź wcale – uświadomione. To też planowa eksterminacja Polaków, a przede wszystkim naszych elit. Najgroźniejszych – przywódców - trzeba było zamordować, innych wystarczyło przerobić na homo sovieticus. Zniszczyć ciało, ale jeszcze bardziej ducha. Rotmistrz Witold Pilecki, dobrowolny więzień Auschwitz, po wojnie katowany fizycznie i psychicznie w stalinowskim więzieniu na Rakowieckiej, powiedział: „Oświęcim to była igraszka”. Skutki sowieckiego planu zagłady polskości, polskiego holokaustu, odczuwamy do dziś. W postaci zgubnego relatywizmu, braku przywiązania do tradycji, wartości.

Kaci z Mokotowa umierają bezkarni

Piotr Śmietański był na Mokotowie dowódcą plutonu egzekucyjnego. Sądząc z podpisów na protokołach wykonania wyroków śmierci był ledwo piśmienny. W praktyce żadnego plutonu nie było. Zabijał tylko on. W latach 1944-1956 w więzieniu przy ul. Rakowieckiej stracono ponad tysiąc osób. Wiele z nich było ofiarami Śmietańskiego. Miał jedną wypróbowaną metodę - zabijał strzałem w tył głowy, metodą sowiecką. W ten sposób zostali zamordowani polscy oficerowie w Katyniu. Zabijał żołnierzy AK, NSZ, WiN, działaczy niepodległościowych – wszystkich, którzy nie podobali się „ludowej” władzy. Wśród najbardziej znanych więźniów, od kuli Śmietańskiego zginęli: Witold Pilecki - 25 maja 1948 r., Hieronim Dekutowski, „Zapora” - 7 marca 1949 r., Adam Doboszyński - 29 sierpnia 1949 r.

Śmietański zmarł jeszcze w 1950 r. na gruźlicę. Pracę w warszawskiej bezpiece zaczynał na początku 1945 r. jako wywiadowca. Funkcja kata kryje się pod terminami: „do dyspozycji szefa” i „oficer do zleceń”. Był też „agentem zaopatrzenia”, chyba po to, aby bardziej urozmaicić sobie monotonną pracę.

Jak wyglądała egzekucja Pileckiego, zapamiętał zastępca naczelnika więzienia mokotowskiego Ryszard Mońko. Od lat Mońko mieszka sobie spokojnie w Hrubieszowie, pobierając wysoką resortową emeryturę. Nie ścigany przez wymiar sprawiedliwości III RP, zdając sobie sprawę ze swojej bezkarności, zdecydował się mówić:

25 maja 1948 r., między godz. 21 i 21.30 do mojego gabinetu zgłosiło się czterech panów, dwóch w mundurach wojskowych, dwóch po cywilnemu. Byli z bezpieki. Na polecenie prokuratora [mowa o wiceprokuratorze NPW dla spraw szczególnych Stanisławie Cypryszewskim] rozkazałem doprowadzenie Pileckiego na miejsce straceń. To był mały, oddzielnie stojący budynek za X pawilonem, którym rządził MBP, a oficerowie służby więziennej nie mieli tam wstępu. Widziałem, jak prowadzili Pileckiego pod ręce, a on poprosił ich, żeby go puścili, bo chce iść sam. Weszli do środka, ja zostałem na zewnątrz. Słyszałem jeden strzał. Więźniów politycznych rozstrzeliwano, pospolitych wieszano [były wyjątki, komuniści powiesili np. gen. Fieldorfa, skazanego przez sąd cywilny]. Pluton egzekucyjny to był jeden funkcjonariusz UB [mowa właśnie o Śmietańskim]. Lekarz w wojskowym mundurze wszedł do budynku i stwierdził zgon. Przed wykonaniem wyroku z Pileckim rozmawiał ksiądz Martusiewicz.

-Gdzie pogrzebano Pileckiego?

-Nie brałem w tym udziału. Od dyżurnych wartowników słyszałem, że ciała zabitych wywoziła gdzieś sanitarka więzienna. Często jechał w niej naczelnik, który miał prawo jazdy.

-Dlaczego podpisał pan protokół wykonania kary śmierci?

-A co miałem robić?

Dziś wiadomo, że zwłoki Pileckiego mordercy wywieźli jeszcze tego samego dnia, pod osłoną nocy, na śmietnik. Dziś teren ten, jako kwatera „Ł”, jest częścią cmentarza na Powązkach Wojskowych w Warszawie. Badania identyfikacyjne Pileckiego, żołnierza niepodległości, ochotnika do Auschwitz, trwają.

Po pierwsze honor

„Poniosłam klęskę na wszystkich odcinkach swego życia” - te słowa wypowiedziała na krótko przed śmiercią. Ale czy na pewno była to klęska? Może, szczególnie w dłuższej perspektywie, jednak zwycięstwo? To również kolejne pytania. Jaka postawa wobec nowego okupanta Polski - Sowietów - była właściwa: bezwzględny opór czy może jakaś forma ugody, porozumienia? Jak być wiernym ideałom? Na jakie ustępstwa można pójść, aby z obranej przez siebie drogi nie zejść, aby nie pobłądzić? Czy kompromis z wrogiem jest w ogóle możliwy? W końcu - czym jest honor? Jaką cenę trzeba zapłacić? Emilia Malessa - kapitan AK i żołnierz II konspiracji niepodległościowej, zapłaciła najwyższą.

Aresztowana 31 października 1945 r. ujawniła przywódców WiN-u. Powód? Pułkownik Józef Goldberg-Różański, szef Departamentu Śledczego MBP, ręczył jej „oficerskim słowem honoru”, że żadna z ujawnionych osób nie zostanie aresztowana i osądzona. Odwoływał się do jej patriotycznych uczuć: „Tylu już Polaków niepotrzebnie zginęło, trzeba z tym skończyć. Jeśli nie pójdzie na ugodę” - argumentował dalej ubek – „będzie odpowiedzialna za mordownię". „Marcysia” uwierzyła, wychowana w świecie wartości, w którym słowo honoru coś znaczyło. Różański słowa nie dotrzymał, rozpoczynając aresztowania WiN-owców.

W więzieniu oszukana i zrozpaczona Malessa w akcie protestu podjęła pierwszą głodówkę. Jednak - wbrew dość powszechnym do dziś twierdzeniom - to nie ona wpadła na pomysł ujawnienia WiN. Działała na wyraźny rozkaz swojego dowódcy, prezesa organizacji, płk Jana Rzepeckiego. Bo to Rzepecki ujawnił WiN już po 24 godzinach od uwięzienia na Rakowieckiej. Nawet bez tortur wydał ubekom wszystko: ludzi, adresy, broń i pieniądze. Stefan Korboński, ostatni delegat Rządu na Kraj pisał: „Jest to pierwszy wypadek masowego ujawnienia podwładnych, dokonany przez przełożonego, bez ich wiedzy i zgody”. Potem Rzepecki przerzucił całą odpowiedzialność na Malessę.

3 lutego 1947 r. w procesie sztabu głównego WiN Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał „Marcysię” na dwa lata więzienia. Potem Bierut całkowicie ją ułaskawił, a pozostałym też zmniejszył kary. Niskie wyroki miały być świadectwem dobrotliwości komunistów dla tych, którzy wyznali swoje winy, a przede wszystkim opowiedzieli się przeciwko dalszemu oporowi, legalizując tym samym nowy ustrój. Były też zapowiedzią planowanej amnestii, dzięki której zamierzano ostatecznie rozbić podziemie. Postawa Rzepeckiego świetnie wpisała się zatem w polityczne zapotrzebowanie nowego okupanta Polski. To był również powód infamii, jaka spotkała później Emilię Malessę.

Współwięźniarka Ruta Czaplińska wspominała „Marcysię”:

Mogła być natychmiast zwolniona, [ale] nie chciała opuścić więzienia. (...) Wyszła wreszcie parę miesięcy potem i swoją walkę prowadziła już na wolności, wierząc, że będzie mogła więcej osiągnąć. Prowadziła liczne pertraktacje z MBP, przypominając bezustannie o wszystkich przyrzeczeniach wypuszczenia na wolność ujawnionych osób, wymieniając wszystkich z nazwiska.

Emilia Malessa zabiegała o wizytę u Bieruta, pisała listy do szefa bezpieki Radkiewicza. Na wiosnę 1948 r. listy z nazwiskami aresztowanych i okolicznościami ich ujawnienia wysłała też do placówek dyplomatycznych. Ale świat milczał. „Marcysia” pomagała też aresztowanym i ich rodzinom. Odwiedzała koleżanki z celi, wysyłała paczki. Świadczyła na rzecz swoich kolegów z konspiracji, zeznając z wolnej stopy podczas ich procesów.

W kwietniu 1949 r. Malessa napisała list do Różańskiego:

Po wyczerpaniu na przestrzeni trzech i pół lat wszystkich środków dla uzyskania zwolnienia pozostałych ujawnionych, donoszę Panu Pułkownikowi, że od 9 kwietnia podjęłam głodówkę [przechodnie na ul. Rakowieckiej widzieli ją skuloną pod więziennym murem], jako ostatni z mojej strony akt protestu przeciwko niedotrzymaniu umowy dotyczącej akcji ujawniania WiN (…).

Domagała się po prostu dotrzymania słowa honoru, które dał jej Józef Różański.

Bezsilna, obarczona poczuciem winy, bojkotowana i odrzucona przez część środowiska byłych żołnierzy AK, które oskarżało ją o zdradę, 5 czerwca 1949 r. popełniła samobójstwo. Miała 40 lat.

Rzepecki ostatecznie wyszedł na wolność w połowie lat 50. i został zrehabilitowany. Był aktywny w życiu publicznym, służył w LWP, ZBoWiD-zie, w 1956 r. poparł Gomułkę, później został historykiem. Uratował głowę, ale czy honor?

Wielu innych AK-owców, w tym rtm. Witold Pilecki, musiało zginąć. W czasie śledztwa na Rakowieckiej bezpieczniacy chcieli „przekonać” rotmistrza, aby namawiał żołnierzy niepodległościowego podziemia do ujawnienia się, tak jak to zrobił prezes WiN. Pilecki odpowiedział:

Rzepeckiemu za to, co zrobił, prawdziwi patrioci naplują w twarz.

Kędziora?

Kilka lat temu proces ubeka Jerzego Kędziory został zawieszony ze względu na śmierć wszystkich jego ofiar. Tak jakby nie wystarczyły dokumenty i pisemne zeznania świadków. Takie wadliwe prawo mamy dziś w Polsce. Ale zaprotestował Wacław Sikorski: ja przecież jeszcze żyję. Tylko dzięki byłemu AK-owcowi sprawa była kontynuowana.

W międzyczasie doszło do kuriozalnej sytuacji. Prowadzący proces Kędziory Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa uznał, że sprawa wymaga wiedzy historycznej i nie jest kompetentny, aby ją właściwie ocenić. Dlatego chciał, aby rozpatrywał ją sąd wyższej instancji (okręgowy). Ten jednak odmówił, twierdząc, że… oskarżony nie jest osobą znaną i nie budzi zainteresowania opinii publicznej. A pojedyncze artykuły w specjalistycznej prasie nie są w stanie tego zmienić. Cóż, gdyby Kędziora był celebrytą, warto byłoby się nim zająć, bo część splendoru takiej „gwiazdy” mogłaby spłynąć na sędziów i nazwisko pojawiłoby się w czołowych mediach.

Sąd przesłuchiwał córkę Władysława Jedlińskiego, Marię Jedlińską-Adamus:

Miałam 14 lat, gdy aresztowano całą moją rodzinę, dziewięć osób. Moja 16-letnia siostra trafiła do centrali MBP na Koszykowej. W mieszkaniu zrobiono tzw. kocioł. O działalności ojca wiedziałam tylko, że należał do Armii Krajowej. Dzieciństwo i młodość spędziłam na Rakowieckiej i Koszykowej pod więzieniami. Tu po raz pierwszy usłyszałam o Kędziorze jako największym oprawcy mojego ojca. Przez pięć lat nie wiedziałam, czy ojciec w ogóle żyje. Po raz pierwszy zobaczyłam go po ośmiu latach, w 1955 r. w więzieniu w Strzelcach Opolskich. Dopiero po latach dowiedziałam się, jak ojciec był traktowany za działalność w WiN, gdzie był drugim zastępcą prezesa Oddziału Informacji. Najczęściej bił go właśnie Kędziora. Słyszałam też o innych oprawcach, takich jak: Serkowski, Humer, Dusza, Kaskiewicz, Fejgin. Były dni, kiedy tracił przytomność i przynoszono go do celi na kocu. Raz był tak skatowany, że dostał krwotoku, cała cela była we krwi, ale Kędziora zarządził karcer. Kędziora bił go po nerkach, całym ciele, rozbił mu głowę. Bił prętem, płaskownikiem. Zapalał zapałki i rzucał na włosy ojca. Ojca, z wyrokiem dożywocia, zwolniono warunkowo 30 grudnia 1957 r. Zmarł nagle. Lekarze stwierdzili trzy krwiaki w okolicy serca, wątroby i nerek. Jak wykazała sekcja nastąpiło pęknięcie tętniaka.

Jerzy Kędziora, brutalny ubek, w styczniu 2012 r. został skazany – za znęcanie się w stalinowskim śledztwie nad AK-owcami - na cztery lata więzienia bez zawieszenia. Sąd Okręgowy w Warszawie obniżył „ze względów humanitarnych” wyrok do 3 lat. Natomiast Sąd Najwyższy najpierw – co precedensowe - wstrzymał wykonanie kary, ale ostatecznie odrzucił kasację Kędziory. Oznacza to, że komunistyczny zbrodniarz powinien teraz trafić do więzienia.

Tadeusz M. Płużański

Oprawcy

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych