W świecie popkulturowej krytyki istnieje ciekawy termin – zbawicieli rock and rolla (saviors of rock and roll).
Chodzi o zespoły, które według krytyków, mają „zbawić” rock and roll swoją jakością, energią i szczerością i w ten sposób znowu zrobić z tej subkultury „żywy” fenomen, niebezpieczny i ekscytujący.
Sukces mainstreamowy
Co kilka lat pojawia się na światowej scenie zespół, który można kreślić tym epitetem: zbawicieli rock and rolla. Hüsker Dü, Nirvana, At the Drive In, The Gaslight Anthem… Każdy z nich był w ten sposób opisywany w euforycznych tekstach, które towarzyszyły ich wydawnictwom.
W ostatnich latach otrzymał go amerykański zespół hardcore’owy Turnstile, który wczoraj zagrał na otwartej scenie warszawskiego klubu Progresja. Podobnie jak wymienione wcześniej zespoły, Turnstile również wywodzi się ze sceny „niezależnej” i w pewnym momencie staje się popularny i przebija się do głównego nurtu (w ich przypadku stało się tak za sprawą arcydzieła, albumu „Glow On” z 2021 roku).
Koncert zespołu Turnstile w Warszawie. „Niektóre zespoły są większe od innych”
Zostawmy na boku debatę na temat tego, czy Turnstile są prawdziwymi zbawcami rocka albo czy rock and roll jest w ogóle warty ratowania. Faktem pozostaje, że ten zespół jest u szczytu swojej twórczej mocy i przybył do Warszawy jako jeden z najbardziej ekscytujących dziś na świecie.
Turnstile są w trasie po Europie, promując swój nowy album „Never Enoguh”, wydany dwa tygodnie temu. Konceptualnie jest to krążek będący kontynuacją „Glow On”. Siła kolektywu HC z Baltimore tkwi w łączeniu różnych wpływów: od nowojorskiej sceny hardcore, przez elektroniki do współczesnego dream popu.
Repertuar koncertowy odzwierciedlał tę siłę. Oprócz utworów z ich dwóch ostatnich albumów, sporą jego część poświęcono utworom z ich dwóch pierwszych dzieł, gdy Turnstile byli mniej eklektyczny i bardziej hardkorowo „ortodoksyjny”. Natomiast, najbardziej emocjonującym momentem koncertu były jednak utwory z płyty Glow On, takie jak „Holiday”, „Mystery” i „Black Out”.
Odwaga i wytrwałość
Komunikacja z publicznością była idealna, jak przystało na zespół stworzony na niezależnej scenie. Mogliśmy tu oglądać wszystkie elementy koncertu HC: mosh pit, crowd surfing (ochroniarze nie mieli łatwego zadania). Ze względu na barierę oddzielającą zespół od publiczności, nie było możliwości wspinania się na scenę i zeskakiwania z niej (chociaż wokalista Brendan Yates w pewnym momencie zawołał śmiałków, żeby się wspięli, do czego jednak nie doszło).
Jak przystało na zespół HC i jego etos, członkowie (oprócz Yatesa są to gitarzysta Pat McCrory, basista Franz Lyons, perkusista Daniel Fang i nowa gitarzystka Meg Mills, która, jak się wydaje, wciąż szuka swojego miejsca w zespole) zrobili wszystko, co w ich mocy, aby zapewnić publiczności dobry koncert. Udało im się to zrobić, grając przez około godzinę i 20 minut, co jest całkiem dobrym czasem dla zespołu HC.
Nie ma znaczenia, czy Turnstile są zbawcami rocka, czy nie. Każdy zespół, który został tak opisany, rozpadł się pod presją. Miejmy nadzieję, że nie stanie się tak z zespołem z Baltimore (chociaż sytuacja była napięta po odejściu oryginalnego gitarzysty i autora tekstów Brady’ego Eberta).
To, jak potoczą się ich losy, zależy od ich odwagi i wytrwałości. Wszystko, co do tej pory zrobili, pokazuje, że mają i jedno i drugie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/733510-bylismy-na-koncercie-turnstile-w-warszawie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.