Dokładnie 100 lat temu, 13 listopada 1924 r., Władysław Reymont otrzymał Literacką Nagrodę Nobla za powieść „Chłopi”. Akademia Szwedzka swoją decyzję uzasadniała uniwersalizmem dzieła, a także „archetypicznością postaci, harmonią kompozycji, epickim rozmachem, plastycznością obrazowania”. „Chłopów” Reymonta uznano za „prawdziwy epos prozą”, a co więcej: „potężnym hymnem na cześć życia”.
W uzasadnieniu werdyktu z 1924 r. Komitet Noblowski pisał, że „Chłopi” to „arcydzieło”, „prawdziwy epos prozą”; podkreślano uniwersalizm powieści, archetypiczność postaci, harmonię kompozycji, epicki rozmach, plastyczność obrazowania. Ujęła akademików prawda o polskim ludzie – jakkolwiek ją rozumieli – oraz prawda o człowieku w ogóle: jego namiętnościach, lękach, nadziejach, pragnieniach, troskach. Nade wszystko jednak dostrzegli w „Chłopach” mocną wiarę w potęgę życia - pisano, że to „potężny hymn na cześć życia”, co w okresie wychodzenia Europy z powojennej traumy mogło mieć dla werdyktu niebagatelne znaczenie
— powiedziała PAP dr. hab. Beata Utkowska, profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, literaturoznawca
Czy Nobel dla Reymonta, którego konkurentami do nagrody byli m.in. Tomasz Mann i Maksym Gorki, był uwarunkowany politycznie? Według profesor UJK, europejska opinia publiczna po I wojnie światowej zainteresowana była kulturą nowo powstałych państw i te okoliczności mogły premiować pisarzy z krajów, które odzyskały niepodległość; nie to jednak przesądziło o wyborze Reymonta.
Chłopi są powieścią wybitną; w 1924 r. Komitet Noblowski uznał, że najwybitniejszą
— zaznaczyła.
Uniwersalne arcydzieło
Był to drugi w historii literacki Nobel dla polskiego pisarza - 20 lat wcześniej nagrodę otrzymał Henryk Sienkiewicz za powieść o początkach chrześcijaństwa „Quo vadis”. Zdaniem prof. dr hab. Doroty Samborskiej-Kukuć, literaturoznawcy z Uniwersytetu Łódzkiego, oba tak różne od siebie dzieła łączyła jedna istotna cecha - uniwersalność.
O ile bowiem wielu pokoleniom Polaków bliższe były pisane ku pokrzepieniu serc „Potop” czy nawet cała „Trylogia”, o tyle w XIX wieku, gdy dominującą religią pozostawało chrześcijaństwo, wartości prezentowane w „Quo vadis” miały wydźwięk ponadnarodowy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedy wybuchła I wojna światowa, Niemcy uznali powieść Reymonta za wartą czytania, bo - ich zdaniem - pokazywała polską mentalność, ale to jest tylko część prawdy o tej książce. Moim zdaniem autor opisał w „Chłopach” uniwersalną organizację pewnej gromady związanej z ziemią. Byłabym daleka od wszelakich nowoczesnych interpretacji: ekokrytycznych, politycznych, nawet genderowych. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich eksperymentów, które pokazują bardziej badacza, a mniej autora i jego dzieło; dla mnie to jest po prostu bardzo uniwersalny portret pewnej zbiorowości, którą rządzą określone prawa, trzymające tę wspólnotę w jedności
— zaznaczyła w rozmowie z PAP prof. Samborska-Kukuć.
„To musiało zachwycić”
Literaturoznawca z UŁ podkreśla też znaczenie bogactwa języka, jakim zostali napisani „Chłopi”; w jej opinii same opisy przyrody są w powieści tak dynamiczne, że mogłyby zastąpić najbardziej wyrafinowane dialogi.
To musiało zachwycić
— dodała.
Mimo że powieść doczekała się wielu adaptacji scenicznych i filmowych prof. Samborska-Kukuć uważa, że żadna z nich nie oddaje prawdziwych intencji autora. Krytycznie wyraża się o filmie w reż. Jana Rybkowskiego, który - z powodów politycznych, bo był to okres PRL - skupia się na pokazaniu folkloru i jest „strasznie przygnębiający”, podczas gdy jej zdaniem „Chłopi” tacy nie są, bo wszystko, co się w nich dzieje, jest po prostu naturalne. Badaczka nie rozumie także, czym kierowali się autorzy filmu animowanego z 2023 roku, bo zaprezentowane w nim postaci są „ładne, ale nie mają nic wspólnego ze stworzonymi przez Reymonta”.
„Istna ironia życia. Urągliwa i prawdziwie szatańska”
Profesor wspomina też, że ogłoszony 13 listopada 1924 roku werdykt Komitetu Noblowskiego u samego nagrodzonego zamiast radości wywołał rozgoryczenie.
Oszołomiony jestem tą niespodzianką. I w takich okolicznościach przyszła, że wygląda na gorzką ironię życia. Bo na cóż mi to wszystko? Chory jestem, miałem świeżo zapalenie płuc, jeszcze z trudem przechodzę z pokoju do pokoju. Żyję odosobniony i na srogiej diecie. Odszedłem wewnętrznie od świata i od spraw jego. Nieznany wczoraj i lekceważony nawet przez rodaków, dzisiaj muszę brać pozę i twarz sławnego człowieka. Czy to nie warte śmiechu?
— napisał Reymont 14 listopada w liście do przyjaciela, dziennikarza Wojciecha Morawskiego.
Nagroda Nobla, pieniądze, sława wszechświatowa i człowiek, który bez zmęczenia wielkiego nie może się rozebrać. To istna ironia życia. Urągliwa i prawdziwie szatańska
— to z kolei słowa z listu do Alfreda Wysockiego.
W późniejszej korespondencji, gdy pisarz nieco oswoił się ze swoją sytuacją, nadal pisał do przyjaciół, że nagroda „spadła na niego jak kamień” i że doznaje w związku z nią „przytajonych głęboko upokorzeń”. Te często przytaczane cytaty pokazują, że Reymont był rozgoryczony i przygnębiony, bo nagroda i uznanie przyszły nie wtedy, kiedy powinny. Zaledwie 57-letni wówczas pisarz był tak schorowany, że nie był w stanie uczestniczyć w ceremonii w Sztokholmie i w jego imieniu nagrodę odebrał polski przedstawiciel dyplomatyczny w Szwecji Alfred Wysocki.
Nowe światło na stan psychiczny noblisty rzucają badania przeprowadzone przez prof. Samborską-Kukuć, które dotyczą tzw. życiorysu nicejskiego Reymonta. Akademia Szwedzka zwróciła się do pisarza z prośbą o napisanie życiorysu, który miał być zamieszczony w ukazującym się co roku w Sztokholmie czasopiśmie „Les Prix Nobel”. Maszynopis tekstu, który opublikowano w 1926 r., znajduje się w Bibliotece Ossolińskich. O dokumencie wspominał jeden z biografów Reymonta Witold Kotowski i za nim cytowali go inni badacze, nie zaglądając do oryginału - być może dlatego, że został napisany po francusku. Profesor z UŁ przetłumaczyła go na język polski - wydał jej się „dziwaczny”.
Moja hipoteza jest taka, że pisał to sam Reymont - w Nicei, w kwietniu 1925 roku, a więc pół roku po otrzymaniu Nobla. Sam fakt spisania najważniejszych wydarzeń w życiu nie jest zdumiewający, bo pisarz robił to wielokrotnie. Tym razem jednak w szczególny sposób - jak na laureata Nobla - dobrał proporcje, bo 80 proc. życiorysu, zajmującego około dziewięciu stron, stanowią wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości. Zaledwie kilka akapitów na ostatniej stronie poświęcił swojej twórczości, przy czym jest ona wspomniana jedynie z tytułów
— wyjaśniła prof. Samborska-Kukuć.
Reymont podkreślał, że był ciągle bity, że był zmuszany do nauki gry na fortepianie i przez to jej nie cierpiał. W domu nie tolerowano jego zainteresowania literaturą i to jest lejtmotyw pojawiający się we wszystkich życiorysach pisarza. Jego pisanie spotykało się zawsze ze sprzeciwem, naganą i pokazaniem, że to nie jest coś poważnego. Przy okazji hiperbolizuje swoje kompetencje, pisząc, że już w dziewiątym roku życia znał doskonale całą literaturę polską i jej tłumaczenia. Czujemy tu konfabulację Reymonta, ale nie w tym rzecz; on nieustannie podkreśla, że cały świat był przeciwko niemu
— wyjaśnia badaczka.
W jej opinii wszystkie niedole, które Reymont skwapliwie wylicza, mają pokazać światu, że oto jest noblista, który miał talent i dzięki temu sam siebie stworzył; właściwie zaś wykreowała go literatura, którą czytał, podczas gdy realne otoczenie go odrzuciło.
To jest gorzkie, na granicy depresji i melancholii, bo i puenta tego życiorysu jest bardzo smutna. Reymont pisze, że ma jeszcze mnóstwo pomysłów, które chciałby zrealizować, ale zadaje sobie pytanie: „czy śmierć się na to zgodzi?”. Dla mnie było to bardzo smutne i porażające, bo pisze to człowiek, który dostał najważniejszą nagrodę literacką, a nie potrafił się z niej cieszyć
— zaznaczyła.
aja/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/712800-100-lat-temu-reymont-otrzymal-nagrode-nobla-za-chlopow