To wspomnienie piszę ze szczególnie ściśniętym sercem. Bo chodzi nie tylko o świetną dokumentalistkę, aktorkę i dziennikarkę, osobę publiczną, ale i przyjaciółkę. A także, jeśli tak mogę powiedzieć, bo pracowałyśmy razem przy różnych projektach, współdziałaczkę antykomunistyczną.
Majka Dłużewska. Trudno uwierzyć, że to już koniec, w dodatku taki nagły i niespodziany. Zwłaszcza dla tych, których życie na stałe było z Nią związane. A było ich mnóstwo, i właśnie dlatego tak wielu ludziom będzie Jej brakowało. Owszem, od kilku lat chorowała, ale zawsze starała się jakoś to bagatelizować.
Jutro idę do szpitala, ale za trzy dni jestem z powrotem
— mówiła, i już się przyzwyczailiśmy, że „będzie z powrotem”.
Ale tym razem tak się nie stało.
Przyjaźń wokół Polski
Spotykałyśmy się na różnych uroczystościach i rocznicach, ale także w naszych domach czy na kawie lub lanczu w licznych na Saskiej Kępie knajpkach. Ale ta przyjaźń zawsze jakoś kręciła się wokół Polski, sytuacji politycznej, naszych projektów, Jej dokumentów, filmów i książek. Miała miły zwyczaj zapraszać do siebie na domową premierę ludzi, których opinie ceniła, a po projekcji zawsze pogaduchy i mały bankiet. Tak było przy okazji przedostatniego Jej filmu „Andrzej Kołodziej. Bardzo polska opowieść” czy ostatniego, nt. strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej w 1981 roku. Udało Jej się znaleźć kilku ówczesnych studentów, którzy nie podpisali lojalki, przyszli, opowiadali o swoich dramatycznych losach. Dzielni, pozytywni, tak czy inaczej zwycięzcy. A ostatnio pracowałyśmy jako ekspertki przy tzw. dokumentalnych projektach rozwojowych Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, i razem, z uwagi na aroganckie traktowanie twórców i ekspertów przez lewacki PISF, zrezygnowałyśmy z tego zajęcia.
Wybitna reżyser, aktorka, dziennikarka, świetny człowiek i Jej przejmujące dokumenty. Zrobiła ich wiele, 30? 31? Plus pięć książek, masa materiałów dziennikarskich, z czasów „Solidarności” i potem, ważne i zawsze interesujące – w końcu także aktorka i „człowiek kamery” - wystąpienia radiowe i telewizyjne. Nietypowe, przejmujące, emocjonalne, często bezpośrednie i sięgające w sedno spraw. Jej zainteresowania artystyczne kręciły się zwykle wokół osób znanych, publicznych – szczególne miejsce w Jej sercu zajmowała Rodzina Prezydencka, Lech Kaczyński/„Prezydent”/,Jego małżonka Maria/”Dama”/ oraz ich córka Marta. Ludzie, dramatyczne wydarzenia z bliższej i dalszej historii Polski, Katyń, Smoleńsk, Gdańsk, Gdynia, Solidarność, no i oczywiście ludzie Solidarności.
Teoretycy filmu wiele stronic poświęcili roli informacyjnej, społecznej i politycznej dokumentu. Ale prawie wcale – roli moralnej tego gatunku, kina w ogóle. W światowym dokumencie dominują „dziwactwa i makabrydy”, etnografia i lewicowe fiksacje, sponsorowane przez fundacje Sorosa czy Billa Gates’a. Niewiele jest tu świadectw prawdy o tym, co naprawdę dzieje się na świecie, w dodatku opowiedziane w stylu Poincare „człowiek jest tylko słabym światłem wśród burzy, ale to światło stawia opór, i jest wszystkim”. Ten właśnie wątek podjęła w swojej pracy Maria. Może dlatego bohaterami Jej niemal wszystkich filmów są ludzie, niezwykli, wybrani.
Wymiar etyczny
Właśnie, charakterystycznym rysem Jej twórczości jest to, że tak jakoś wybierała swoich bohaterów, iż kręciła dokumenty o ludziach przyzwoitych i odważnych. I pokazywała sylwetki tych, którzy w czasach komuny zachowali się „jak trzeba”. Powstała cała galeria takich postaci, szlachetnych, oddanych sprawie. Często powtarzała: ”Jestem kolekcjonerką i wciąż powiększam moje zbiory. Poluję na takie ‘białe kruki’, okazy unikalne”. Toteż obok Rodziny Prezydenckiej – młody kopista „Bitwy pod Grunwaldem”, obok Joanny i Andrzeja Gwiazdów, Zofii i Zbigniewa Romaszewskich – niekonwencjonalny poeta Jan Kelus, Johannów – Andrzej Kołodziej. Niekiedy z tych filmów – jak w przypadku „Obrońców” – powstawały książki. Z obowiązku recenzenckiego dodam, że forma dokumentów Mai Dłużewskiej, ich faktura, jest bogatsza niż w pracach większości Jej koleżanek i kolegów „po kamerze”. To nie jest dziennikarski reportaż, sprzedawany za film, ale klasyczny dokument, opowiadający ciąg zdarzeń, ale z przebitkami lirycznymi, poetyckimi, i z uniwersalnym przesłaniem, moralnym, patriotycznym.
Marysia była „wielozawodowa”, w Jej portfolio widać także aktorstwo. Była aktorką dyplomowaną, po skończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, grywała w teatrach w Koszalinie, Gdyni, Szczecinie, oraz w Warszawie. Ale w latach 80. „wsiąkła” w Solidarność i obok organizowania i grywania w spektaklach „teatru domowego”, podziemnego, zaczęła pisywać scenariusze filmowe /”Zablokowani”, „Seans”/, a potem kręcić własne prace. Chyba najbardziej skrupulatna dokumentalistka tragedii Smoleńskiej – obok wspomnianych już „Prezydenta”, „Damy” czy „Córki”, zobaczyliśmy „Mgłę”, „Pogardę”, „Testament”, chyba dwa z nich zrobiła z Joanną Lichocką. Nic dziwnego, że niedawno została laureatką Nagrody Mediów Publicznych w kategorii „Obraz”, którą tak motywowano: ”za twórczość dokumentalna, otwartość na świat i dbałość o polskie dziedzictwo”. Z kolei Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski wręczono Jej za „wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce”, a Krzyż Wolności i Solidarności - za „zasługi na rzecz wolności i suwerenności polski oraz praw człowieka”. Duża sprawa.
Wciąż w pędzie, niedawno pytała czy nie znam jakiejś dobrej sali na monodram, który przygotowywała. Kilka miesięcy temu oddała TVP gotowy dokument o strajku w Szkole Pożarniczej, wraz z fakturami. Czy otrzymała swoje honorarium? Życie barwne, piękne, pełne pasji, pożyteczne, ale o wiele za krótkie. Ile jeszcze mogła dokonać? Filmy, projekty społeczne, kulturalne, wystąpienia, przyjaźnie… Odeszła w dniu symbolicznym, 10 maja, miesięcznicy smoleńskiej. Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie… Już?!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/691522-swiatlo-wsrod-burzy-wspomnienie-o-sp-marii-dluzewskiej