Nawet w najbardziej osobistych dziennikach czy pamiętnikach autorzy często wygładzają najtrudniejsze rysy charakterów swoich bliskich, więc gdy we wspomnieniach Elżbiety Morawiec, znawczyni polskiego teatru, czytamy o jej ojcu, że był „tępym sadystą”, tekst zdaje się zapowiadać wstrząsającą i niczym nie powstrzymaną szczerość.
Jest to tym ciekawsze że doktor Morawiec była człowiekiem trudnym, stanowczym, łatwo się unosiła z sobie tylko znanych powodów, ale była przy tym intelektualnie niezależna i z ogromnym polotem pokazując się ze swoim oczytaniem i erudycją. Tym ciekawszy jest fragment wspomnień, zamieszczony w 173 numerze Dwumiesięcznika Arcana, w którym opowiada ona jak trzeba było się przedzierać przez sterty literatury PRLowskiej albo słabej, albo „obrzydliwej”, antypolskiej, by na końcu znaleźć gdzieś jednak prawdę, dobro i piękno.
Ale na początek jeszcze dwa arcypolskie obrazki z wczesnego dzieciństwa Elżbiety Morawiec:
Będzin to tylko dwa mocno zamglone obrazy. Pierwszy – Mama znosi mnie do schronu, zawiniętą w kołdrę, słychać nadlatujące samoloty (rok chyba 1942). I drugi – z pewnością już po zakończeniu wojny w 1945 roku. Przedszkole, jakieś święto, zapewne Maryjne i wielka postać Matki Bożej, która jest równocześnie biało–czerwoną, Zmartwychwstałą Polską.
Osobowość polskiej teatrologła rodzi się w samodzielnych poszukiwaniach książkowych, gdy jej otoczenie, szkoła, bliscy, przyjaciele, mogliby ją raczej zaciągnąć do partii komunistycznej. A jednak to nieznani osobiście autorzy znanych osobiście książek ciągnęli ją w stronę sprzeciwu wobec lewicowej rzeczywistości.
Postać księżnej [Daisy Hochberg von Pless] wpisała w swoją powieść „Ciemno, prawie noc” Joanna Bator, skądinąd córka mojego szkolnego kolegi, Janusza. Nagrodzoną, a jakże, laurem Nike, sfilmowaną przez Borysa Lankosza. Od czasów „Malowanego ptaka” Kosińskiego nie czytałam nic równie obrzydliwego. Pisana pod szerzący się gust do pornografii i wszelkich dewiacji seksualnych książka jest modelowym przykładem cynicznej komercji nowego typu. Tylko w czym rodowitej wałbrzyszance zawinili jej krajanie, że uczyniła z nich a to religijnych, prymitywnych fanatyków, a to ponurych zboczeńców? Czym jest powodowany ten zjadliwy resentyment? Owóż autorka, studentka wielu uniwersytetów m.in. w Japonii, Wielkiej Brytanii szybko złapała w żagle wiatr feminizmu, genderyzmu etc. I traktując te ideologie jak cyrkowy batut – wybiła się, we własnym mniemaniu, powieścią i publikacjami niebeletrystycznymi wysoko ponad prowincjonalny świat Wałbrzycha. Nic błędniejszego – umysłowa prowincja i ciemnogród „Ciemno, prawie noc” jest dziś na całym świecie w rzeszach lewackich filozofów, w ich mózgach wyługowanych doszczętnie z rozumu i logiki, z przypisanego kondycji człowieczej dążenia do prawdy.
Morawiec żongluje klasykami europejskiej literatury, ale także otwiera przed nami świat kina powoli zaglądającego do poststalinowskiego społeczeństwa. Opisuje w jakich periodykach, w jakich seriach wydawniczych dało się znaleźć coś wartościowego, podkreśla rolę nauczycieli szkolnych, którzy potrafili w umysłach swoich młodych uczniów zasiać ziarna humanistyka i intelektualnej trzeźwości.
Lektura dwu książek z tego zasobu wbiła mi się w pamięć na zawsze. Pierwszą był „Samson” z trylogii Brandysa, którego bohater, Żyd Jakub, zostaje przyłapany przez policję, kiedy pijany sika na Grób Nieznanego Żołnierza. Ta scena napełniła mnie niewiarygodną odrazą. Na wspomnienie młodzieńczej lektury nakłada mi się anegdota opowiadana przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Spotkanie z Brandysem, pisarz żegnając się mówi do GHG, „musi pan przyznać, że ‘Obywatele’ to książka socrealistyczna, ale świetnie napisana”. Na co Herling: „Takie zwierzę nie istnieje”. Podobnie ohydny jak „Samson” wydał mi się paszkwil sowieckiej już wówczas obywatelki, Wandy Wasilewskiej. Tytułu nie pomnę, pamiętam tylko, że jego antybohaterką była Edith Piaf, przedstawiona jako śpiewająca prostytutka paryskiej ulicy.
Obraz intelektualnych warunków w jakich wzrastało powojenne pokolenie jest we wspomnieniach Morawiec ponury, a inżynieria społeczna bardziej przebiegła niż się powszechnie uważa. Inteligentnie rozprawiono się z polską literaturą heroiczną:
Kmicic to był owszem bohater, ale on z fikcji literackiej powstał, gdy Oleg Koszewoj czy Zoja Kosmodemiańska byli najprawdziwsi, z krwi i kości. Nic tylko – naśladować. Nie wiedziało się przecież wówczas – rządy Bieruta o to zadbały – o wspaniałych polskich bohaterach, chłopcach i dziewczętach z powstania warszawskiego czy dziesiątkach tych młodych, właśnie katowanych na śmierć lub mordowanych w więzieniach jak Inka Siedzikówna. Komunistyczna propaganda świadomie, z premedytacją podsuwała nam dzieciom i młodzieży zastępcze sowieckie wzory bohaterów.
Wspomnienia publikowane w Arcanach nie są sprofilowane pod współczesne wnioski, by zamartwiać się o ileż bardziej złożona jest dzisiaj liberalna inżynieria społeczna, ileż bardziej kusząca niż płaskie postacie socrealistycznych powieści. Dziś takie „Samsona” sprzedaje się w opakowaniu naukowości Barbary Engelking, a „Malowanego ptaka” w popularnej wersji odkrywamy w filmach Smarzowskiego. Dziś nie ma „zastępczych sowieckich wzorów bohaterów” ale kolorowe wzory bohaterów z Netflixa wtłaczają model płytkiego życia skoncentrowanego na sobie. Ale może jest więc tak, że brzydota zmieniła swój kostium, gdy piękno pozostało takie samo - ze swoją klasyczną literaturą czy też jej współczesnymi kontynuacjami (trudno nie pomyśleć tu o Wiesławie Helaku). Zresztą w Arcanach widać to najlepiej.
CAŁE ARCANA DOSTĘPNE SĄ TUTAJ
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/669047-scena-ktora-napelnia-niewiarygodna-odraza