Po co chodzą Państwo na koncerty? Czy po to, aby posłuchać ulubionej muzyki, dobrze się bawić, wyluzować, odpocząć od codziennego zgiełku, politycznego „piekiełka”, zobaczyć na żywo ulubionego artystę czy nawet posłuchać jak ten śpiewa lub nawet mówi o „pierdołach”?
Rolą artysty jest walenie „pospólstwa” cepem po głowach?
A może chodzą Państwo na koncerty po to, aby wysłuchać topornej, prymitywnej agitacji politycznej? Aby artysta, który może nawet wcale nie znać się na polityce, nie interesować się nią (i , na miły Bóg, ludzie mają święte prawo nie interesować się polityką!), ale poczuć jakąś wewnętrzną potrzebę, żeby wskazywać ludziom, na kogo mają głosować? Niekoniecznie nawet wskazywać, bo niekiedy wręcz wbijać do głowy cepem? Lub w ogóle, żeby posłuchać o polityce, przy jeszcze jednej okazji, w naszym kraju, gdzie ludzie potrafią obrazić się na rodzinę czy przyjaciół tylko za to, że tamci głosują na inną partię (badanie przeprowadzone w 2019 r. w Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego - a tymże Centrum kieruje prof. Michał Bilewicz, którego poglądy polityczne są powszechnie znane i zdecydowanie dalekie od obecnej partii rządzącej - jednoznacznie wskazuje, która ze stron sporu politycznego jest bardziej skłonna do nienawistnych zachowań wobec adwersarzy)?
Jak widać, po to właśnie na koncerty chodzi znany reżyser Andrzej Saramonowicz. Człowiek, dodajmy, stawiający się w roli wielkiego obrońcy wysokiej kultury i sztuki, choć większość jego filmów jest potwornie prymitywna i zawarty w nich „humor” czy przekaz można postawić na półce pomiędzy „dziełami” Patryka Vegi a polskimi kabaretami. To „wyczucie” i „głębia” godne wąsatego wujka (takiego jak ten, którym elity artystyczne głosujące na KO lubią straszyć Polaków, że jeśli nie pójdą na wybory, to on pójdzie i wybierze im PiS) na weselu po kilku głębszych. Traktowanie i przedstawianie kobiet mniej więcej oddające sposób, w jaki ludzie podzielający poglądy polityczne pana Saramonowicza wyobrażają sobie statystycznego mężczyznę głosującego na PiS lub Konfederację. Reżyser widocznie uznał, że chce dawać swoim widzom rozrywkę i że nie musi to być rozrywka szczególnie wysokich lotów. O ile taki „Testosteron” jeszcze całkiem przyjemnie się ogląda, o tyle później jest już gorzej i gorzej. Ale i taka twórczość, jak ta proponowana widzom przez pana Andrzeja Saramonowicza ma prawo bytu, jego filmy, nomen omen, o pierdołach, mają prawo bytu.
Rzecz w tym, że pan reżyser poczuł wewnętrzną potrzebę edukowania „pospólstwa” o tym, że demokracja jest zagrożona, konstytucja łamana, „kaczyzm” podnosi rękę na kulturę, masło jest drogie. Właśnie w taki sposób do polityki podchodzi: jako do konieczności edukowania „pospólstwa”. Tego samego, którym w gruncie rzeczy gardzi, bo o czym innym mogą świadczyć epitety w rodzaju „duchowe i umysłowe czworaki”, podkreślanie, że „to jest elektorat trochę gorzej wykształcony, (…) prościej komunikowalny”, „zmanipulowane” „przeciętniaki i szaraki”.
„Zrób jak z samochodem - niech wygra ładniejszy”
A dodatkowo zaproponuję pewne ćwiczenie: kto zamieścił na swoim instagramowym profilu skierowany do kobiet mem o takiej treści: „Jeśli czujesz się zagubiona i przytłoczona tymi wszystkimi debatami, nie znasz się na polityce i nie wiesz, na kogo głosować, zrób jak z samochodem – niech wygra ładniejszy”. Na załączonym do wpisu zdjęciu jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który w wyborach prezydenckich z 2020 r. konkurował z ubiegającym się o reelekcję Andrzejem Dudą, a na wizerunku Trzaskowskiego widzimy również napis „Are you lost baby girl?” („Zgubiłaś się, maleńka?”). Jeżeli odpowiedzieli Państwo: oczywiście, był to Janusz Korwin-Mikke – pomyliliście się. Był to nasz arbiter elegantiarum, obrońca kultury i sztuki, edukator społeczeństwa, Andrzej Saramonowicz we własnej osobie. Krytykowany zarówno z prawa, jak i z lewa, broniąc się, napisał niemalże akademicką rozprawę o memach internetowych.
I tenże Andrzej Saramonowicz, z pozycji starszego, doświadczonego życiowo mężczyzny, zaliczającego się być może do elity intelektualnej i artystycznej i osiągającego sukcesy (w robieniu prymitywnych, seksistowskich filmów o pierdołach, ale zawsze…), atakuje młodą, obiecującą i świetną wokalistkę, za to, że, mając do dyspozycji ogromne audytorium, śpiewała o pierdołach, zamiast wbijać „pospólstwu” cepem do głów, na kogo mają głosować, a w domyśle – żeby nie głosowali na PiS, bo skoro w naszym kraju dokonuje się „gwałt na demokracji”, to wiadomo, kto za ów „gwałt” odpowiada (swoją drogą to bardzo ciekawe, że opozycyjne elity artystyczne, opisując obecną sytuację w Polsce, tak chętnie sięgają po metaforę gwałtu, choć lubią też wszelkiego rodzaju porównania „fekalne”).
Czy na pewno potrzebujemy politycznego manifestu Sanah?
Czy Sanah śpiewa o pierdołach? Nie zawsze. Potrafi śpiewać o wielu rzeczach, pięknych, ważnych lub całkiem przyziemnych. Jej głos może jednym się podobać, innym nie. Jedni powiedzieliby, że Sanah wielką artystką jest, inni, że zwykłą, „taką sobie piosenkareczką”, ja uważam, że obiecującą, utalentowaną, młodą wokalistką, której rozwój artystyczny z całą pewnością warto śledzić. Słuchanie jej utworów sprawia mi przyjemność, ale czy to w gronie moich znajomych, czy wśród kolegów redakcyjnych – ilu ludzi, tyle opinii. Uczestniczenie w jej koncercie dla wielu może być przyjemnością, a niektórym zapewne dostarczy głębszych przeżyć. Nawet bez żarliwych manifestów politycznych. I cóż z tego, że pan Saramonowicz stwierdzi, że Nina Simone czy Bob Dylan byli artystami, dla wielu – wybitnymi i - takie manifesty wygłaszali? Nie mówiąc już o tym, że robili to w innym kontekście, innej rzeczywistości historycznej i politycznej?
Czy Sanah interesuje się polityką? Zna się na niej? Tego nie wiem, ale też, szczerze powiedziawszy, nie bardzo mnie to interesuje, bo widzę, że nie chce udawać, że się zna. Może też jest zmęczona polskim, politycznym „piekiełkiem” i nie chce dolewać do niego swojego litra benzyny, może zdaje sobie sprawę, że ma fanów o różnych poglądach politycznych lub takich, którzy polityką są właśnie zmęczeni i przychodzą, żeby dobrze się bawić, niekiedy wzruszyć, choć na moment zapomnieć o tym, że denerwuje ich to, co robi PiS, opozycja, Unia Europejska etc. albo i tak już wiedzą, na kogo chcą zagłosować lub przynajmniej – na kogo NIE zagłosują i wokalistka nie musi ich do tego przekonywać. Może Sanah nie odczuwa potrzeby, aby być autorytetem, na każdy temat powiedzieć coś „mądrego”? Jeśli którykolwiek z powyższych argumentów jest prawdziwy, to również pozytywnie wyróżnia ją na tle innych artystów czy celebrytów.
Zwłaszcza, że tak wielu z nich wypowiada się na różne ważne, a na pewno nośne społecznie tematy, nie bardzo wiedząc, o czym właściwie mówi. Ma być pięknie, wzniośle, a wychodzi albo poszczekiwanie, albo „j… PiS” i czasami także Konfederację, albo coś w rodzaju instagramowej tyrady Barbary Kurdej-Szatan o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej (z której treści wyraźnie wynika, że aktorka nie ma pojęcia, o co tam właściwie chodzi, ale ma szansę dowalić nielubianemu rządowi, wszystko to przyprawiając nutką virtue signallingu, bo żeby nie wzruszyć się płaczącym dzieckiem, to naprawdę trzeba być bez serca). Tak wielu opozycyjnych artystów i celebrytów niemal taśmowo podłącza się pod protesty poszczególnych grup społecznych, choć najprawdopodobniej nie mają pojęcia o pracy i życiu nauczyciela, pielęgniarki czy nawet rodzica niepełnosprawnego dziecka. I nawet, gdy ostatecznie jedyne, co mają do powiedzenia, to „j… PiS”, a czasem i Konfederację, to zawsze i chętnie się z tym podzielą, myślą, że będą jak dawni artyści protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie, a w Polsce np. walczący z komunizmem przy pomocy dostępnych dla nich środków wyrazu, że dzięki samemu powiedzeniu, co należy robić z partią rządzącą, znajdą się w podręcznikach do historii. Tylko czy na pewno muszą i mają z czym się tam znaleźć?
Może Sanah nie chce już tego powielać, jeszcze bardziej zaogniać sytuacji w Polsce, tylko po prostu zrobić, to co ma zrobić – zaśpiewać najpiękniej jak potrafi i dać ludziom trochę wyluzowania i odpoczynku od polityki. A może chce, aby jej muzyka nie dzieliła, lecz łączyła? Tę kwestię pozostawiam otwartą i jakkolwiek by nie było, nie jest to powód, aby starszy od niej o trzydzieści parę lat mężczyzna z pewnymi sukcesami na koncie i również nie należący do twórców tzw. kultury wyższej, publicznie ją za to młotkował. Co więcej - istnieje szansa, że wokalistce jest z PiS nie po drodze, jednak nie czuje potrzeby, aby mówić o tym publicznie.
Czy - nawiązując do twitterowego żartu z najbardziej twardogłowych zwolenników Platformy Obywatelskiej, pogromców „symetrystów” i innych ludzi, którzy oczekują od opozycji czegoś więcej niż j… PiS-u - w wolnej Polsce z marzeń Andrzeja Saramonowicza Sanah poszłaby „siedzieć” - i nawet nie za to, co mówi, ale za to, że nic nie mówi o „gwałcie” na demokracji, tylko po prostu… Śpiewa. Jak jakaś artystka czy co?!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/664457-czy-w-wolnej-polsce-sanah-bedzie-siedziec