Pomyślałem sobie, że jednak trzeba to zobaczyć, by móc wchodzić w polemiki. Tym bardziej, że pierwsze recenzje „silnych razem” były entuzjastyczne. Może rzeczywiście Agnieszka Holland zrobiła światowej klasy kino? No jednak nie, nie zrobiła.
To partyjny gniot, tak ordynarna antypisowska agitka, że wręcz wzbudza śmiech w momentach, gdy powinno się zadumać nad losem „ludzi szukających swojego miejsca na świecie”. Bo to jest zbyt proste, prostackie, nie ma w tym filmowego suspensu. Od początku do końca wiadomo jak to się zacznie i skończy.
Naprawdę spore zdumienie, a czasem pusty śmiech ogarniają mnie, gdy czytam, że to film „obiektywny”, „niepolityczny”, że „to piękne kino, z niejednoznacznymi ocenami”. Niedopowiedzeń i pola do interpretacji jest w „Zielonej granicy” tyle, co w przeciętnym filmie pornograficznym. Kawa na ławę i łopatą po głowie, by nie było wątpliwości, kto tu ma być czarnym charakterem, kto zbłąkaną owieczką, a kto zuchem w czerwonej pelerynie, który biedaków ocali, otuli i ugości w lepszym świecie. Najgorsze jest jednak państwo polskie, jego służby instytucje, politycy partii rządzącej, szczególnie wymienieni z nazwiska: Kamiński, Wąsik i Ziobro oraz pokazani Duda i Błaszczak.
Zdarzają się w „Zielonej granicy” tzw. „dobrzy Polacy” (skojarzenie z „dobrymi Niemcami” całkowicie prawidłowe), a to pani podaruje bułeczkę, a to rolnik da dwa jabłka. Żeby jednak nie było zbyt różowo, to zaraz zadzwoni gdzie trzeba, by na obcego donieść. A jak natrafi się okazja to będzie próbował rozjechać kombajnem biedaków ukrywających się w wysokiej kukurydzy.
Naprawdę dobrzy są tylko „aktywiści” i wyborcy PO, ich postawa jest pokazana w filmie tak, że chyba trzeba szykować jakiś świecki proces beatyfikacyjny.
Zbłąkane owieczki to biedni ludzie, jadą do Szwecji, nawet w drodze się kształcą. Wielopokoleniowa rodzina, dziadek uczy wnuków, znają języki. Jest też grupa młodych czarnoskórych mężczyzn, ale oni są ucieleśnieniem kultury wyższej, konwersują z „wyborcami PO” po francusku nie szczędząc sobie nawzajem zwrotów grzecznościowych - panienko, kawalerze… A jakiś atak na przejście w Kuźnicy? Rzucanie w polskie służby kamieniami, gałęziami i czym popadnie? Dajcie spokój! Po co to pokazywać, taki margines?
To co jest naprawdę odrażające, to fakt, że Agnieszka Holland zrobiła ze Straży Granicznej esesmanów. Sceny, gdy Polacy przerzucają „turystów Łukaszenki” przez druty, to wypisz wymaluj, historia obozowa. Błyskające światła, ujadające psy, kolby w ruchu, ryczenie (coś więcej niż krzyki!) na biednych ludzi i wymyślny sadyzm bijących. Facet w polskim mundurze tłucze termos w środku, przerzuca go nad drutami, tam ciemnoskóry człowiek odkręca go i łapczywie pije łykając także szkło. Makabra!
A po służbie? Bydlaki upojone podlaskim bimbrem balują w nowo budowanym domu jednego z nich. Rozrywka troglodytów, gdy już mają w czubie, to siłują się na rękę z koleżanką z oddziału. Dno, po prostu dno. A gdy w tym samym domu zagoszczą przypadkiem imigranci i właściciel znajdzie zapchany sedes, to obok jest też kartka z przeprosinami od intruzów, że im przykro, że dziecko miało niestrawność. Tylko się od nich uczyć… Całkowicie rozumiem Straż Graniczną, która wobec tego filmu użyła sloganu z czasów okupacji niemieckiej: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Nagromadzenie hejtu, który strażnicy muszą znosić dzielnie jest takie, że przy każdej scenie z naszymi mundurowymi coraz szerzej otwiera człowiek oczy i zastanawia się, co jeszcze zostanie im dopisane?! Po obejrzeniu „Zielonej granicy” czuję się, podobnie jak oni, kompletnie tym filmem uświniony.
Agnieszka Holland jest bardzo ważną postacią w światowym kinie. Chyba tylko ona mogła sobie pozwolić na zrobienie takiego paszkwilu i liczyć na to, że pół Polski będzie wiwatować na cześć jej niegasnącego talentu. To jedno, ale przecież mówimy o formacie światowym, więc potem będziemy się wspólnie z panią Agnieszką zastanawiać, jak to możliwe, że za granicą mówią o nas tak źle?!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/663830-czuje-sie-tym-filmem-jako-polak-kompletnie-uswiniony