„Co pomyślą po obejrzeniu filmu Holland funkcjonariusze Straży Granicznej i ich bliscy? Czy twórcy tego paszkwilu pomyśleli o nich. A może zrobili ten film z premedytacją? Co ma zrobić dziecko, kiedy w szkole zarzucą, że jego tata jest bandytą, sadystą? Co ma pomyśleć, kiedy inne dzieci opowiedzą te bzdury o jego ojcu? Jak Holland, ale i celebryci, którzy tak chętnie zagrali w tym filmie, się z tego wytłumaczą? Powiedzą, że to tylko taka kreacja? Gdzie jest ich odpowiedzialność?” - dzieli się swoimi przemyśleniami na temat „Zielonej Granicy” w rozmowie z portalem wPolityce.pl polski artysta grafik i plakacista Wojciech Korkuć.
wPolityce: Wyciekł kolejny fragment filmu „Zielona Granica”, na którym tym razem widzimy rzekomo bezgraniczną pogardę, którą filmowi pogranicznicy okazują schwytanym na granicy, nielegalnym imigrantom. Jak Pan, jako odważny twórca i przedstawiciel sztuki, ocenia z tego, co już wiemy, ten film?
Wojciech Korkuć: Jest to film bez wątpienia nakręcony na zlecenie jakichś środowisk. Oglądając to, co już wyciekło, przypominają się agitki kręcone w czasie wojny przez Niemców nawet z udziałem polskich aktorów, za co zresztą Armia Krajowa karała jak za kolaborację i skąd się wzięło przypomniane ostatnio przy okazji filmu Holland hasło „Tylko świnie siedzą w kinie”.
Moim zdaniem ten film mieści się w nurcie twórczości takich takich osób, jak Jerzy Kosiński, który chyba jako jeden z pierwszych kreował na świecie niekształcone, zmanipulowane lub wprost nieprawdziwe „fakty” o Polsce i Polakach podane jako jako rzekomo autentyczne. Podobnie twórczość fantastyczna Jana Tomasza Grossa i twórczość historyczna prof. Barbary Engelking i Jana Grabowskiego. To jest ten sam nurt.
To, co mnie najbardziej boli, to fakt, że to napisali, stworzyli sami Polacy jako wizerunek nas samych. W filmie brakuje mi elementarnej odpowiedzialności za to właśnie, jaki obraz Polski idzie w świat. Pani Holland może niech zmieni sobie nazwisko na Russland. Będzie czytelniejszy przekaz.
Co Pan – znów zapytam twórcę sztuki – czuje, myśli, oglądając upublicznione fragmenty „Zielonej granicy”?
Pani Janda oddała to w swoim słynnym wpisie, kiedy mówiła subiektywnie, że ktoś na nią się wypróżnia. Musimy mieć do tego pewien dystans, gdyż – powtórzę – nie mam wątpliwości, że to jest film zrobiony na zamówienie. Takich rzeczy nie robi się spontanicznie, zwłaszcza na takim poziomie manipulacji i perfidii. Tych rzeczy jest za dużo, żeby to było przypadkowe. Ja to traktuję nie jako twórczość, z której my się musimy tłumaczyć, że nie jesteśmy wielbłądami, ale jako twórczość zewnętrzna, że to ktoś o nas robi, ktoś na nas, Polaków, wylewa ekskrementy. Znam osoby, które uprawiają taką czy podobną twórczość, ale one wszystkie mają dwa paszporty. To jest bardzo symptomatyczne. Ich nie interesuje to, w jakiej kondycji i jaki wizerunek Polski idzie do odbiorców ich twórczości. „Nabrudzą” na swój kraj i wyjadą do innego „swojego” kraju. Ja mam jeden paszport i mnie to interesuje bardzo. Osoby twórczością taką, jak widzimy w „Zielonej Granicy”, wypisują się z polskiej wspólnoty narodowej. Powtórzę: artystyczna twórczość jest, przynajmniej powinna zawsze być, mile widziana, ale za tą twórczością musi iść także odpowiedzialność za to, co się robi.
Film zrobiony na zamówienie, a więc czemuś służy. Pana zdaniem czemu?
A czemu służyły filmy Leni Riefenstahl? Zachowując wszelkie proporcje – takie filmy, a raczej agitki propagandowe z czasów wojny, zawsze służą zniszczeniu czyjegoś wizerunku, w tym wypadku konkretnej zbiorowości, a zbudowaniu obrazu kogoś innego. Ktoś na tym zyskuje, ktoś na tym traci. Czy to chodzi tylko o pieniądze? Czasami w takich wypadkach powinna zafunkcjonować elementarna przyzwoitość.
Jeszcze odnośnie odpowiedzialności lub jego braku: przecież nasi funkcjonariusze Straży Granicznej są ojcami, głowami rodzin. Mają naprawdę ciężką pracę. Możemy sobie wyobrazić, co pomyślą po obejrzeniu tego filmu oni i ich bliscy? Czy twórcy tego paszkwilu pomyśleli o nich. A może zrobili ten film z premedytacją? Co ma zrobić dziecko, kiedy w szkole usłyszy, że jego tata jest bandytą, sadystą? Co ma pomyśleć, kiedy inne dzieci opowiedzą te bzdury o jego ojcu? Jak Holland, ale i celebryci, którzy tak chętnie zagrali w tym filmie, się z tego wytłumaczą? Powiedzą, że to tylko taka kreacja? Gdzie jest ich odpowiedzialność?
„Zielona Granica” to nie tylko kreacja Holland, ale obraz życzeniowy, jej marzenia. Ona by chciała rzeczywistości, którą obrazuje jej film. A w jakim celu? Komu ona służy? Niech już czytelnik sobie sam dopowie.
Pojawia się zarzut: „nie widział, a ocenia”.
To sprytny zabieg, którego próbowano przy sztuce „Klątwa”. Mówiono, że jeżeli ktoś nie widział, to nie może się wypowiadać. Ciekawe, że te same środowiska sekowały film „Smoleńsk” za samą tematykę, która ten film poruszał. Nawet nie było jeszcze scenariusza, a już wiedzieli, że to będzie zły film.
Nie raz Pan sam był ofiarą stawiania barier wolności artystycznej. Film Holland jednak każe zapytać o granice tej wolności. Gdzie one – obok wspomnianej już przyzwoitości – powinny przebiegać?
Przyzwoitość to rzadko ostatnio spotykany termin. Wciąż mamy do czynienia z działaniami zmierzającymi do tego, by ludziom zamącić w głowie i zbić na tym jakiś kapitał polityczny. Na czyją to korzyść działa w tej chwili, to tak naprawdę trudno powiedzieć, ponieważ tu mamy do czynienia z czymś więcej, niż tylko walką polityczną. Właśnie dlatego zawstydzające jest, że „Zieloną Granicę” zrobił ktoś z polskim paszportem.
Komuś bardzo zależało, by zniekształcić obraz naszych pograniczników, a wiadomo, że w Polsce mamy określony kult, a co najmniej sentyment do polskiego munduru. Mundur oznacza dla Polaków szacunek dla obrońców ojczyzny. Wiele zrobiliśmy, by wreszcie polski mundur, w odróżnieniu od munduru żołnierzy w PRL, miał swoje godne miejsce w społeczeństwie. I teraz ktoś chce to zaprzepaścić.
Może jednak tak się nie stanie? Tomasz Siemoniak (PO) przyrównał wprost „oderwanie od rzeczywistości Zielonej Granicy” z fantastyką „Gwiezdnych Wojen”.
Zgadzam się, że w sensie narracyjnym to są kosmiczne opowieści, ale to nijak nie usprawiedliwia Holland. „Gwiezdne wojny” nie mają odniesień do konkretnych postaci, sytuacji, nie mają odniesień politycznych. Obraz Holland jest swoim ostrzem, swoją wulgarnością i prymitywnością wymierzony w konkretną, polską wspólnotę narodową, by nas, Polaków pokazać z jak najgorszej strony. Zresztą nie po raz pierwszy.
Co więc powinniśmy zrobić z „Zieloną Granicą”?
Nie wiem, jak to się dzieje, że takie filmy pojawiają zazwyczaj przed jakimiś wyborami. No i mamy paszkwil rzucony Polakom w oczy, żeby się nim zajmowali. W większości za tym stoją konkretne instytucje czy redakcje z obcym kapitałem.
Wzywałbym do bojkotu. Przecież nie musimy tego oglądać. Zapach ekskrementów każdy, kogo one interesują, może sobie wyobrazić bez ich wąchania. Uciekając się do przenośni: jeżeli ktoś ma problem z artystyczną biegunką, niech idzie do toalety, a nie załatwia się publicznie, na środku salonu. A najlepiej weźmie jeszcze odpowiednie lekarstwa. Film Holland to ten przypadek, że ktoś załatwił się na środku polskiego salonu, zostawił to, co zrobił, innym, i poszedł za to odbierać nagrody na obcych salonach.
Pytał Pan o granice. Są pewne granice choćby kultury osobistej, które każdemu powinny być wiadome bez tłumaczenia, gdzie załatwiać własne potrzeby, a z pewnością powinniśmy tego wymagać od elit. Kiedyś ktoś, kto nie spełniał elementarnych norm, popadał w infamię. Warto Pani Holland powiedzieć: „dziękujemy, ale nie skorzystamy z Pani ‘propozycji’ kreowania antypolskiej rzeczywistości”.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/663645-korkuc-o-filmie-holland-paszkwil-rzucony-polakom-w-oczy