W kulturowej wojnie, która toczy Zachód, używa się na razie słów i wyroków sądowych, ale ofensywa „progresistów” nabiera ostrości. W wielu państwach obrońcy status quo są atakowani nie tylko w sferze publicznej, na przykład na Facebooku czy Twitterze, ale na drodze sądowej - pisze prof. Wojciech Roszkowski w swoim eseju opublikowanym w nowej książce „Tyrania postępu”.
Kulturalni ludzie śpią spokojnie, zadowoleni z coraz większego dobrobytu i coraz większej wolności i myślą o spokoju w domu rodzinnym. Większość w ogóle nie zauważa, że pod tym domem i pod tą rodziną ktoś ryje. Mamy bowiem do czynienia z prawdziwą rewolucją cywilizacyjną. Rewolucja ta rozgrywa się na trzech poziomach.
Antropologia
Poziom pierwszy, najbardziej ogólny, dotyczy filozofii człowieka, czyli antropologii. Gilbert K. Chesterton napisał przed laty: „Różnica zdań co do systemu podatkowego jest powszechnie akceptowana. Różnica zdań co do ludzkiej egzystencji jest uznawana za nieważną i nie wypada o niej wspominać (…) I to właśnie nazywa się oświeceniem” . (…)
Myśląc o pozytywnych celach swojego życia, chrześcijanie Zachodu na ogół uciekali się dawniej do myśli o zbawieniu. Później zaczęto odchodzić od wiary w „inny świat” i w drugiej połowie XX wieku coraz częściej myślano o „pogoni za szczęściem” (pursuit of happiness). Z biegiem czasu, gdy zdano sobie sprawę, jak ulotne jest pojęcie szczęścia, zamieniono je na pojęcie „zaspokajania potrzeb”. Niewidzialnymi idolami stały się na Zachodzie wolność i postęp. „Jeśli w imię postępu mamy się poruszać ‘do przodu’ – pytał jednak ks. prof. Piotr Mazurkiewicz – to skąd wiemy, gdzie jest ‘przód’ a gdzie ‘tył’?”. Ubóstwienie postępu prowadzi do uznania, że „zbawienie” człowieka przychodzi „z zewnątrz” – poprzez politykę. Nic jednak samo z zewnątrz nie przychodzi.
Ateizm jest podstawą polityki większości państw zachodnich. Unijni sekularyzatorzy ograniczają wolność religijną nie wprost, ale poprzez przepisy, które mają działać ograniczając religię. Jako przykład podać można zakaz dyskryminacji kobiet w przypadku kapłaństwa czy zakaz zabraniania katechizacji przez innowierców lub ateistów. Kuriozalną ilustracją tego procesu były „lekcje o niczym” (les cours de rien) w szkołach belgijskich, oparte na założeniu, że żadna etyka religijna, a nawet „niezależna”, nie jest dostatecznie „neutralna”. W Unii powstała swego rodzaju „świecka teokracja”, oparta na sakralizacji prawa stanowionego, i to interpretowanego na sposób czysto polityczny .
Wykluczanie religii ze świata polityki prowadzi do fatalnych skutków. Religijność jest bowiem częścią ludzkiej natury. Po wyparciu Boga, a nawet prawa naturalnego, pojawia się w niej natychmiast masa idoli, które Go zastępują. Jaką przyszłość ma więc cywilizacja zachodnia, skoro w miejscu natury umieszczono w niej kulturę, która wszak obejmuje nieograniczone możliwości wyrażania uczuć czy pragnień, a rozum pozbawiono dawnego znaczenia? (…)
Błędne koło „niezależnej etyki” ateistycznej widać doskonale w kwestii praw człowieka. Rozkład cywilizacji zachodniej został przyspieszony przez pozytywizm prawniczy. Doprowadził on do stałego poszerzania katalogu praw człowieka, co prowadzi do ich relatywizacji. Okazuje się bowiem, że nie wynikają one z ludzkiej natury, ale są skutkiem działań politycznych. W przypadku „nowych” praw chodzi już o prawo do bycia wszystkim, kim chce się być. Ludzka racjonalność schodzi na plan dalszy, zagłuszona wrażeniami i emocjami. (…)
Innym ciosem w cywilizację zachodnią jest uznanie „postprawdy”, czyli sytuacji, w której „sama kategoria prawdy została uznana za coś nieistotnego, bezwartościowego, pozbawionego znaczenia w komunikacji między ludźmi, także w polityce” . Zamiast prawdy uprawnione stają się osobiste przekonania i emocje, co rujnuje wymiar sprawiedliwości i obrót gospodarczy zarazem. Z zanikiem stosowania pojęcia prawdy wiąże się zanik pojęć dobra i zła. Chaos w tej dziedzinie pogłębia ideologia multikulturalizmu, zrównująca wszystkie elementy różnych kultur bez uwzględnienia leżących u ich podstaw wartości. Jeśli bowiem rzecz dotyczy zwyczajów kulinarnych lub odzienia, to pół biedy, jeśli jednak chodzi o tolerowanie zabijania nadliczbowych córek, przymusowe „obrzezanie” kobiet, poligamię, „honorowe” zabójstwa, nie mówiąc o niewolnictwie, to systemowi, w którym lansuje się tego rodzaju multikulturalizm, grozi zagłada.
Procesy rozkładu cywilizacji zachodniej można dobrze zilustrować coraz szerszą akceptacją wywodzącej się z marksizmu „antropologii nieograniczonej”, w której człowiek może zmieniać swoją naturę w sposób niemal dowolny, a więc w dużej mierze stwarza się sam. „Antropologia nieograniczona” jest zbieżna z marksizmem kulturowym głoszonym jeszcze w latach trzydziestych przez włoskiego komunistę Antonio Gramsciego. Ponieważ ujrzał on niedostatki ekonomicznego myślenia o człowieku przez Marksa, zaproponował, by rewolucję społeczną zacząć od przemian obyczajowych. W tym samym duchu wypowiadał się Altiero Spinelli, patron jednego z gmachów Parlamentu Europejskiego, główny promotor „Manifestu z Ventotone” (1941). Ich sukcesorzy byli ideowymi liderami młodzieżowej rewolucji lat sześćdziesiątych, która wychowała politycznych przywódców współczesnej „liberalnej lewicy”, takich jak piewca pedofilii Daniel Cohn-Bendit . Jako zawodowi rewolucjoniści, zwolennicy tego podejścia do życia wykazują ogromny temperament dyskusyjny i niezwykłą nieraz agresję wobec poglądów tradycyjnych, tak jakby zagrażały im one osobiście. (…)
Z materialistycznego podejścia progresistów do świata wynikają dość nieoczekiwane konsekwencje. Człowiek winien według nich dbać o przyrodę, choć nie bardzo wiadomo, skąd bierze się odpowiedzialność za nią, skoro sam człowiek jest jej częścią. Czy małpa dba o przyrodę? Jej troska o nią nie jest chyba większa niż troska żaby, ślimaka czy konika polnego. Wszystkie elementy przyrody co najwyżej współzależą od siebie, ale trudno powiedzieć, by ponosiły jakąś osobistą odpowiedzialność za przyrodę. Dla materialistów istnieje tylko jeden powód, by dbać o przyrodę, mianowicie wtedy, gdy traktują ją jak Matkę Ziemię, istotę metafizyczną. Materializm zmierza więc do kultu przyrody i jest formą panteizmu.
Równie szkodliwe efekty wywołały próby pozbawiania człowieka społecznej cechy jego natury. W starożytności i średniowieczu różne szczeble organizacji społecznej, od rodziny przez plemię aż do państwa, uznawane były za zjawiska naturalne. Dopiero Thomas Hobbes i Jean Jacques Rousseau zakorzenili współczesne mniemanie, że „naturalny stan” człowieka polega na egoizmie i anarchii, a organizacja społeczna jest wynikiem umowy między ludźmi. Teoria „umowy społecznej” utorowała drogę społeczeństwu obywatelskiemu, ale zabiła w ludziach poczucie naturalności związków między nimi. Kontrakt stał się podstawą nie tylko życia społecznego i gospodarczego, ale także rodzinnego. (…)
Panseksualizm i ideologia gender
Jedną z ukrytych broni rewolucji cywilizacyjnej jest wywindowanie na szczyt ludzkich potrzeb seksu traktowanego w kategoriach przyjemności bez odpowiedzialności, a więc „bezpiecznego”. Co więcej, poza wszechobecnością tak rozumianego seksu w domenie publicznej, w podobnym duchu wychowuje się dzieci. Jakie są bowiem cele „edukacji seksualnej”? Ktoś naiwny mógłby sądzić, że pojęcie to odnosi się do uczenia dzieci wszystkiego, co dotyczy ludzkiej płciowości zgodnie z wiekiem, w którym sprawy z tym związane mogą być przez dzieci zrozumiane i przyswojone. Wobec tak sformułowanego programu nauczania trudno podnieść zastrzeżenia. Tymczasem edukatorzy seksualni mają swoją agendę. Problem w tym, co jest „wszystkim” w tym nauczaniu i w jakim wieku można odpowiednie treści przekazywać. Niestety, „Standardy edukacji seksualnej w Europie” Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), stanowiące rzekomy wzorzec edukacji seksualnej, jednoznacznie promują hedonizm i dążą do przyspieszenia aktywności seksualnej dzieci, na przykład akceptując masturbację dzieci w wieku do czterech lat .
Narzucanie tych standardów szkołom jest zabiegiem ze wszech miar szkodliwym, tym bardziej, że i tak „edukacja” pozaszkolna w postaci internetu, mediów czy mody krzewionej wśród rówieśników dokonała już poważnych spustoszeń w podejściu młodego pokolenia do seksu. Każdy dorosły i w miarę rozgarnięty człowiek powinien zdawać sobie sprawę z wagi psychiki oraz moralności w relacjach damsko-męskich, powinien wiedzieć, w jakim wieku zaczyna się pojawiać zainteresowanie, a w jakim – zrozumienie różnic płci, jak różnie odczuwają swoją seksualność kobiety i mężczyźni, jak szybko dojrzewają dziewczynki, a jak szybko – chłopcy, jak różnie podchodzą do spraw aktywności seksualnej jedne i drudzy, jakie konsekwencje psychiczne i moralne rodzą się w wyniku podejmowania tej aktywności i w jakim wieku człowiek zaczyna być w pełni dojrzały emocjonalnie. „Edukatorzy seksualni” wiedzą lepiej. Treścią nauczania są dla nich kwestie fizjologii oraz osiągania satysfakcji. To jest ich „wszystko”. Odpowiedzialność za swoje czyny i za losy drugiego człowieka jest im obojętna. Edukatorzy ci są w istocie erotomanami i erotomankami pragnącymi wciągnąć jak najmłodsze dzieci w swoje wcale nie tak niewinne igraszki. Niepokoją się jedynie o „bezpieczeństwo” seksu, czyli o choroby i niepożądane ciąże. Oburzają się jedynie, gdy ktoś chce prawnie ograniczać wiek legalności aktywności seksualnej. Granica między tak rozumianą „edukacją seksualną” a pedofilią jest płynna.
Przez tysiąclecia różnica płci była jednym z głównych tematów ludzkiej kultury, dziś sprowadza się ją do czystej przyjemności i fizjologii. Współcześni „edukatorzy seksualni” po prostu zabijają kulturę. Nie ukrywają tego zresztą, lansując „rewolucję seksualną” jako nowy etap rewolucji . Dzieciom i młodzieży mówi się więc o tolerancji i miłosierdziu, a w rzeczywistości skupia się uwagę na seksualności bez zobowiązań, a nawet lansuje się swobodny wybór płci i „płynność” orientacji seksualnej. Trafia to do młodzieży szkolnej w fazie „homofilnej”, w wieku, gdy chłopcy i dziewczęta wolą przebywać w swoim towarzystwie i wkraczając w okres dojrzewania nie czują się pewnie ze sobą i z płcią przeciwną. Dlatego też obserwujemy wśród młodzieży wzrost problemów z identyfikacją płciową. Jest on w sposób oczywisty rezultatem operacji tworzenia nowego człowieka.
Obok panseksualizmu na zachodnią scenę wkroczyła ideologia gender. Jej zwolennicy gwałtownie protestują przeciw nazywaniu swych nauk ideologią. Jak jednak inaczej można nazwać pomysł oparty na tezie, że społeczne role mężczyzn i kobiet nie mają wiele wspólnego z płcią biologiczną i że są produktem kultury? Wyzwolenie człowieka z przynależności do jednej z dwóch płci jest równie głupim celem jak wyzwolenie człowieka z konieczności pracy. Co prawda, wśród ludzi występuje niewielki procent osób o niejasnej orientacji seksualnej, podobnie jak wśród innych gatunków role seksualne bywają odmienne od dwupłciowego standardu, to jednak standardem ludzkim jest podział na dwie płcie, związany z prokreacją. Nazywanie w rodzinie matki i ojca „rodzicem 1” i „rodzicem 2” jest absurdem. Nikt inny niż matka i ojciec razem nie mogą być rodzicami. (…)
W ideologii gender wyróżniono już kilkadziesiąt rodzajów (gender) ludzi w odniesieniu do ich orientacji seksualnej. Dokonano tu więc epokowego „odkrycia”, że ludzie występują nie w dwóch postaciach, wynikających z podstawowej różnicy płci, która ostatecznie służy prokreacji, ale w większej liczbie równoprawnych postaci. „Odkrycie” to można by nazwać wymysłem chorej wyobraźni, gdyby nie fakt, że jest ono obecnie lansowane przez potężne lobbies akademickie, medialne i polityczne .
Konsekwencje tego „odkrycia” były i są niezwykle dalekosiężne. Przejawiają się one w pojęciu gender mainstreaming, które oznacza mniej więcej tyle, co włączenie walki z biologicznym podziałem ludzi wedle płci do szeroko rozumianych działań politycznych i ekonomicznych. Podobnie jak było to w przypadku komunizmu, ideologowie gender używają dwóch rodzajów broni: znieczulającej i zastraszającej. Propaganda gender opiera się na żądaniu tolerancji, przeciwników gwałtu na naturze ucisza się zaś pomówieniem o dyskryminację. Tymczasem to ideolodzy gender dyskryminują oponentów przezwiskami typu „homofob” lub „transfob”. Ideologia gender, określana popularnie skrótem LGBT i uzurpująca sobie miano nauki, jest w istocie pochodną marksizmu. Poza wymienionymi podobieństwami obu ideologii warto zwrócić uwagę na wrogość rzeczników gender do religii i Kościoła, odwoływanie się do walki politycznej jako środków osiągania postępu, i to walki, w której stosuje się wszelkie możliwe chwyty, łącznie z masową propagandą, zastraszaniem i odpowiedzialnością zbiorową, a nawet przymusem bezpośrednim.
Ideologia gender nie ma nic wspólnego z nauką. Przyznał to ostatnio jeden z pionierów tej ideologii, Christopher Dummit . Głosząc społeczną i kulturową, a nie biologiczną istotę płciowości, ideolodzy gender lansują jednocześnie jeden zasadniczy wyjątek od tej reguły: homoseksualizm. Dla „genderystów” homoseksualizm ma bowiem charakter genetyczny i nie daje się zmienić pod wpływem społeczeństwa i kultury. Akcje informacyjne o możliwości terapii homoseksualistów są blokowane, tak jak stało się to w 2014 roku z akcją Core Issues Trust w Wielkiej Brytanii. Jej szef, dr Mike Davidson, były gej, twierdzi, że homoseksualizm jest bardziej sprawą wyboru niż genów i jest z tego powodu nieustannie atakowany przez środowiska gejowskie. Również wedle badań Massachusetts Institute of Technology w Bostonie homoseksualizm jest związany głównie z oddziaływaniem środowiska i kultury, tak jak tego właśnie chcą zwolennicy gender, a nie z jakimkolwiek uwarunkowaniem genetycznym.
Wedle ideologów gender instytucjami, które utrwalają hierarchizację ról społecznych, zgodnie z męskim „seksizmem”, są małżeństwo i rodzina, a macierzyństwo wyklucza kobietę ze sfery publicznej, skazując ją na pozostawanie w sferze prywatnej. To małżeństwo i rodzina ma więc być głównym powodem cierpień kobiet, a macierzyństwo jest podstawą ich dyskryminacji w rolach publicznych. Ideałem byłoby więc „wyzwolenie” kobiet od macierzyństwa, a w idealnym społeczeństwie, całkowicie wolnym, role publiczne byłyby przydzielane niezależnie od płci biologicznej . W oczywisty sposób wyzwolenie kobiet od rodzicielstwa zapowiada jednak rychły koniec cywilizacji opartej na takim ideale. Oczywiście cywilizacji zachodniej, bo inne systemy kulturowe i religijne nie ulegają genderyzacji. (…)
Transhumanizm
Wśród współczesnych transhumanistów jedno z czołowych miejsc zajmuje Max More, założyciel Extropy Institute, który sformułował główne założenia ideologii. Jej składnikiem jest wiara w stały postęp, którego ostatecznym celem jest osiągnięcie nieśmiertelności dzięki przekształceniu struktury biologicznej człowieka za pomocą biotechnologii i teorii krytycznej. Innym założeniem transhumanizmu jest, wedle More’a, „praktyczny optymizm”, czyli myślenie pozytywne eliminujące religię i refleksję egzystencjalną jako przeszkody na drodze postępu. Środkiem działania mają być inteligentne technologie, pozwalające przekraczać ograniczone zdolności człowieka. Budowa nowego człowieka ma następować wraz z budową nowego społeczeństwa. „Społeczeństwo otwarte” ma być w myśl transhumanistów oparte na totalnej wolności umożliwiającej postęp. Należy więc likwidować statyczne struktury społeczne i chroniące je autorytety. Na drodze do stworzenia „nowego człowieka” nic nie może ograniczać nowych pomysłów, poza swoiście rozumianym kryterium racjonalności. (…)
Wiara w postęp nauki jest fundamentem ideologii, które już nieraz doprowadziły do katastrof. Wiara ta oparta jest w dodatku na dość wątłych podstawach. Jest wiarą w naukę, która ostatecznie nie daje więcej pewności niż wiara. Rozwój wiedzy o świecie w ostatnich dziesięcioleciach jest tego dobrym dowodem, co znakomicie wykazał toruński fizyk kwantowy i kognitywista prof. Grzegorz Osiński. Autor nie zatrzymuje się nad analizą pułapek transhumanizmu, ale prowadzi czytelnika przez świat współczesnej nauki i filozofii przyrody. Wskazuje, że od momentu wykrycia superpozycji kwantów tłumaczenie istoty Wszechświata opiera się na coraz bardziej skomplikowanych obliczeniach matematycznych, a matematyka jest ścisłym sposobem objaśniania świata, ale opartym zawsze na systemie aksjomatów, a więc wstępnych założeniach, które można rozumieć jako akty wiary. Mówi o tym obowiązujące dziś twierdzenie o nierozstrzygalności Kurta Gödla, które nota bene nie wyłącza kryterium prawdy .
Jeśli transhumaniści planują skanowanie mózgu i transfer ludzkiego umysłu, to powinni chyba najpierw jednoznacznie wyjaśnić, czym jest czas i przestrzeń, skoro wiemy, że jedyną stałą wielkością we Wszechświecie jest prędkość światła (300 000 km/sek) a więc iloraz przestrzeni i czasu, a także jak rozumieć zasadę superpozycji kwantów, a więc zjawisko lokacji cząstek elementarnych wedle zasad rachunku prawdopodobieństwa. Wreszcie fundamentalne pytanie, na które fizycy kwantowi nadal nie potrafią znaleźć odpowiedzi, brzmi: jaka jest relacja i jak przebiegają procesy w obrębie ludzkiego organizmu żyjącego w skali mezo, ale złożonego z cząstek elementarnych występujących w skali mikro.
Grzegorz Osiński zauważa, że pojęcie upływu czasu jest zbędne przy analizie układu cząstek elementarnych i pyta, „czy oznacza to, że czas pojawia się dopiero na poziomie makro”, czy też raczej mezo, w którym żyje człowiek ? Na to fundamentalne pytanie nie znamy odpowiedzi. Czym jest bowiem człowiek, który niewątpliwie przeżywa czas starzejąc się, podczas gdy cząstki elementarne, z których jest zbudowany, czasu nie znają? Czy język matematyki jest związany z ludzką świadomością, czy też jest uniwersalnym sposobem opisu świata, niezależnym od tej świadomości? Czy Ogólna Sztuczna Inteligencja da nam odpowiedź na te wątpliwości? Być może biotechnolodzy potrafią stworzyć coś, czego istoty do końca nie potrafią przewidzieć. Miła perspektywa. Wedle metafory Goethego są oni uczniami czarnoksiężnika, tyle że jeśli coś pójdzie nie tak, kto będzie czarnoksiężnikiem, który zaradzi konsekwencjom ich lekkomyślnych działań? (…)
Negatywne skutki „cyfrowego” sposobu przekazywania i pozyskiwania informacji świetnie opisał niemiecki neurobiolog Manfred Spitzer, wskazując na to, że używanie komputera przez kształtujące się dopiero umysły dzieci i młodzieży nie tyle rozwija, co bardziej hamuje ich rozwój. Dzieci i młodzież używają komputerów przede wszystkim do gier. Opóźnia to ich zdolność do koncentracji, utrudnia umiejętność czytania, a także ogranicza rozwój kontaktów społecznych. Liczne badania potwierdziły negatywny w zasadzie wpływ wyposażania szkół niemieckich i amerykańskich w laptopy na poziom nauczania. Wysiłek intelektualny, wykonywany dotąd przy zdobywaniu wiedzy, miał samoistne znaczenie w ugruntowywaniu wiedzy i umiejętności. Obecnie zaś ograniczany jest przez klikanie myszą. Również umiejętność pokolenia sieci zwana szumnie „wielozadaniowością” jest w istocie fikcją. Eksperymenty neurologiczne wykazały bowiem, że młodzież wykonująca jednocześnie wiele czynności przy pomocy mediów cyfrowych, często już przy pomocy interfejsów dotykowych, tylko pozornie potrafi je koordynować. W normalnych warunkach wykazuje jednak mniejszą podzielność uwagi i sprawność w rozwiązywaniu wielu problemów w krótkim czasie 25. Neurobiolodzy niedwuznacznie wskazują, że tradycyjne czytanie dłuższych tekstów uruchamia korę wizualną, słuchową oraz płaty ciemieniowy i skroniowy, wpływając na aktywność mózgu i kształtując jego większe zdolności poprzez głębsze zapamiętywanie. Głębsza pamięć daje zaś większe możliwości analizy rozumowej informacji. Myślenie zaś jest ważniejsze od samego zdobywania informacji. (…)
Środki działania
Na koniec trzeba powiedzieć wyraźnie, że nie mamy do czynienia z akademickimi sporami, z debatami wyrafinowanych uczonych i ekspertów, ale z wojną kulturową, a na wojnie wszystkie środki są dozwolone. Rozważając przemiany we współczesnej demokracji liberalnej, ks. Mazurkiewicz zauważył za Chantal Delsol rolę drwiny i szyderstwa jako narzędzi walki ideologicznej. Dotyczy to w rosnącej mierze stosunku wojujących liberalnych demokratów do chrześcijaństwa, które jest przedstawiane nie tylko jako zabobon, ale wręcz rzecz śmieszna. Drwina i szyderstwo stosowane są wybiórczo. Delsol pyta „dlaczego wolno się wyśmiewać z Chrystusa, a nie wolno wyśmiewać Auschwitz?” . W walce o „postęp” wymyślono całą masę słów, mających na celu wyłączenie adwersarzy z dyskusji. Słowa „homofob”, „faszysta” lub „putinista”, nie mówiąc już o dalej idących inwektywach, są stosowane nagminnie, żeby wykluczyć poglądy nie pasujące do narracji rewolucyjnej.
W kulturowej wojnie, która toczy Zachód, używa się na razie słów i wyroków sądowych, ale ofensywa „progresistów” nabiera ostrości. W wielu państwach obrońcy status quo są atakowani nie tylko w sferze publicznej, na przykład na Facebooku czy Twitterze, ale na drodze sądowej. Przykładów agresji zwolenników aborcji, seksualizacji dzieci czy też samodzielnego określenia płci przez osoby niezrównoważone emocjonalnie wobec rzeczników normalności jest mnóstwo. (…)
Armiami progresistów dowodzą politycy „głównego nurtu” Zachodu, ale ich szeregi są finansowane przez potężne organizacje.
Powstaje na koniec pytanie, komu może zależeć, żeby przekonywać ludzi, że mogą być kim chcą, ale jednocześnie winno ich być mniej, bo zagrażają Planecie (pisanej właśnie z dużej litery), że winni się bawić seksem, a nie myśleć o skutkach tych zabaw, że wreszcie winni przestrzegać „politycznej poprawności” i tak dalej. Elicie, która ma pieniądze i wpływy polityczne, jest na rękę, że ludzie wierzą w katastrofę klimatyczną, że zajmują się rozważaniami o sensowności zmiany płci, prawem do toalet unisex, że gotowi są bronić interesów mniejszości nawet wbrew interesowi większości, do której należą, czy też, że obawiają się posądzenia o „homofobię”, „męski szowinizm” czy „faszyzm”. Ludźmi obawiającymi się wyrażać samodzielne opinie, ludźmi wierzącymi tylko w to, co „tu i teraz” łatwiej manipulować, łatwiej ich urobić w kampaniach politycznych czy komercyjnych. Kiedy im się wmówi, że najważniejsze są rzeczy nieważne, że potrzebują rzeczy niepotrzebnych lub że powinni walczyć o rzeczy, na które nie mają wpływu, pozostanie im bierna akceptacja politycznego status quo. Ludzie zmanipulowani nie zauważą nawet, że powtarzają slogany, które szkodzą im samym lub ich najbliższym. Będą się czuli „nowocześni”, pozbawieni przesądów oraz wrażliwi na rzekome krzywdy manipulatorów. Osłabieni mentalnie będą ich łatwiejszym przedmiotem obróbki. Nie przypadkiem na niektórych wyższych uczelniach amerykańskich rozwija się już badania nad teorią i praktyką manipulacji. Wiedza z tej dziedziny może nas jeszcze uratować.
Tekst jest fragmentem eseju prof. Wojciecha Roszkowskiego zamieszczonego w najnowszej książce Białego Kruka pt. „Tyrania postępu”.
CZYTAJ TAKŻE: Globalne korporacje spotykają się, by rozmawiać o scenariuszach urzeczywistnienia projektu transhumanistycznego
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/654464-roszkowski-rewolucja-cywilizacyjna-toczy-sie-na-3-poziomach