Po kilku latach pracy, po setkach rozmów, debat i konsultacji powstała wreszcie „Encyklopedia Antykultury”, która zawiera hasła demaskujące lewicowe i liberalne idee, podgryzające zachodnią cywilizację. Publikacja ma szereg zalet, ale i jeden poważny defekt.
Nie jest to też do końca encyklopedia w tym sensie, że zawiera nie kilkaset czy kilka tysięcy ale kilkadziesiąt haseł, za to bardziej rozbudowanych niż w typowych encyklopediach, jest to coś bardziej na kształt artykułów, czasem ocierających się o felietony. Kolejność nie jest alfabetyczna ale raczej zagadnieniowa i chronologiczna, książkę więc czyta się nieco jak monografię poświęconą lewicowym ideologiom i zagrożeniom współczesności, choć jest tam i wiele historii. W chwili wydania Encyklopedii żaden z autorów nie skończył 40 lat i ta młodość jest widoczna w ich pracy - pisane jest to z polotem, choć czasami może zbyt powierzchownie (ale wyczerpująco jak na encyklopedyczne standardy).
Autorzy precyzyjnie opisują np. korzenie i rozwój ideologii LGBT, feminizmu, biorą na celownik „szkołę franfurcką” czyli tego Frankensteina marksizmu we współczesnym świecie oraz po prostu marksizm kulturowy. Odpierają też argument, jakoby to ostatnie pojęcie było „prawicowym wymysłem”.
W rzeczywistości to pojęcie wprowadził do obiegu już w 1973 roku amerykański filozof Trent Schroyer w swojej pracy „The Critique of Domination: The Origins and Development of Critical Theory”. Co istotne, był to wykładowca uczelni The New School w Nowym Jorku - czołowego ośrodka neomarksizmu w USA.
Dość zabawnie zabrzmi opinia, że w prawicowej encyklopedii o lewactwie najlepsze są fragmenty o… seksie. Autorzy omawiają takich badaczy kultury i społeczeństw jak Joseph Unwin, Pitrim Sorokin, Wilhelm Reich, a z nowszych naukowców E. M. Jonesa. Seksualizacja społeczeństwa i rozwiązywanie gorsetów kulturowych trzymających popędy na uwięzi jest tu szeroko omówione i przywołane badania ukazują jak utrudnia to rozwój konkretnych wspólnot. Podobnie ujęta jest kwestie rozwiązłości seksualnej we wczesnej fazie istnienia Związku Sowieckiego, kiedy to bolszewicy eksperymentowali ze swobodami obyczajowymi - i srodze się zawiedli, widząc jak niszczy to efektywność funkcjonowania ludzi.
W niektórych hasłach można odczuć niedosyt treści, gdy w zapowiedzi omówienia platońskich i arystotelejskich źródeł naszej cywilizacji brakuje Platona, gdy w definicjach totalitaryzmu czy ideologii brak poważniejszych przypisów i odniesień - ale to sprawy o tyle drugorzędne, że forma encyklopedii zobowiązuje do pewnej zwięzłości i syntetyczności.
Wyrwane kartki
Jest jednak jednak jeden defekt, nad którym nie można przejść obojętnie. Wielkim nieobecnym destruktorem cywilizacji w „Encyklopedii Antykultury” jest… Rosja. Owszem, autorzy piszą o Stalinie i Związku Sowieckim, ale ten jawi się jako wynalazek właściwie zachodni, marksistowski, jakby całe tomiszcza historyków (Richard Pipes, Jan Kucharzewski, Andrzej Nowak) nie wykazywały, że komunizm nie był znienacka zaimplikowaną niewinnej Rosji ideologią, ale że tamtejsza kultura okazała się dla marksizmu najżyźniejszą glebą. Ale nie chodzi tu tylko o filozoficzne czy historyczne ujęcie roli Rosji w ofensywie „antykultury”, lecz o skutki, jakie wynikają z pominięcia Moskwy i Kremla, z bagatelizowania wschodniego imperium czy niewiedzy na jego temat. I tak oto autorzy opisując dezinformację martwią się kampanią prezydencką francuskiego prezydenta z końca lat 80-tych (opierając się zresztą na fakenewsie), a nie piszą o wynalazcach dezinformacji: Ochranie, Czeka i KGB. „Protokoły mędrców Syjonu”, prowokacje popa Gapona, podwójna i potrójna agentura, specjalne komórki dezinformacji w tajnych służbach Kremla, zarządzanie refleksyjne prof. Lefevre’a, głasnost, cała ta komunistyczna filozofia dezinformacji, którą gen. Ion Pacepa nazwał „piękną”, u autorów nie istnieje.
Tu dochodzimy do poważnego grzechu części zachodnich konserwatystów. Zachód okazuje się zgniły od wewnątrz, ale nie opisuje się zewnętrznych czynników, które infekowały tymi chorobami, część prawicy zwłaszcza z tematem Moskwy nie umie sobie poradzić. „Encyklopedia Antykultury” poświęca osobny rozdział Chinom, ale nie poświęca Rosji, piszą o maoizmie, ale nie piszą o leninizmie, zaś korzenie terroryzmu w Europie widzą w działalności RAF, a nie w prowokacjach rosyjskiej (!) agentury.
Opis świata antykultury bez Rosji przypominałby historię obozów koncentracyjnych bez III Rzeszy niemieckiej - można by opisywać starożytną Asyrię, Gułagi, Chiny, a na Auschwitz czy Majdanek wzruszać ramionami. To błąd konkretnego nurtu konserwatywnego, typowego bardziej dla USA czy Francji, dla którego w Polsce nie powinno być miejsca.
Zachód więc w „Encyklopedii” gnije, a Rosja nie istnieje. Kto wymyślił złą propagandę? Amerykanie (Edward L. Bernays miał to opisać w 1928 r.)! Autorzy szukają korzeni ulicznego radykalizmu w powojennej Europie, gdy zaś cała kultura rewolucyjna wyrosła na dyskusjach, manifestach a nawet powieściach (!) XIX-wiecznej inteligencji rosyjskiej. W pracy pod hasłem „Agentura wpływu” nie znajdujemy przykładów (z nazwiskami, tytułami, datami) klasyków tego sposobu działania, a więc oczywiście tajnych służb Kremla.
Wpadnięcie w koleiny „niewidzącego Rosji” konserwatyzmu oznacza więc wypaczenia w ocenie Zachodu - widzi się jego winy w wielu kryzysach współczesności, a przemilcza się intencjonalnego zabójcę chrześcijańskich wartości, który przecież na te ekologiczne organizacje, lewackie bojówki, rewolucyje obyczajowe, agentury wpływu i wiele innych szkodliwych dla Europy i Ameryki zjawisk Moskwa dawała pieniądze i swoich prowokatorów. „Encyklopedia a antykultury” spodoba się więc konkretnemu nurtowi konserwatystów, może tych z zacięciem konfederackim, zaś szerzej patrzącemu czytelnikowi może się wydawać, że z książki wyrwano całe kartki na temat samodzierżawia, prowokacji, inwigilacji, opłacanych przez Kreml międzynarodówek, terrorystów i całego inkubatora nihilizmu, zmieniającego jedynie oficjalne płaszcze ideologii (od komunizmu kiedyś po pseudokonserwatyzm dzisiaj). Szkoda, wielka szkoda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/642678-kto-wyrwal-kartki-z-encyklopedii-antykultury