Sztuka zaczyna się tak: stoi facet w kremowych pończochach samonośnych i koronkowych majtkach, w których trzyma ręce i symuluje masturbację. Naprzeciwko niego jest kobieta w samych (!) rajstopach i narzutce, która bardzo marnie okrywa górę. Też się onanizuje. Potem jest już tylko ostrzej i wulgarniej.
Oczywiście wszystko to w bliskim kontakcie z widzem, z interakcjami, z angażowaniem obserwatorów. O takich drobiazgach jak łapczywe jedzenie, polewanie się jakimiś substancjami, nadmuchiwanie baloników w kształcie penisa i rozbieranie kolejnych bohaterów nie wspomnę. By jednak nie być gołosłownym opowiem jeszcze kilka szczegółów. Otóż na scenie umieszczony jest centralnie barłóg, który trudno jest opisać, bo znajduje się na nim tak wiele elementów, że nie da się ich skatalogować. Sprawia jednak wrażenie łoża z orgii Nerona i do tego zresztą służy, bo w pewnym momencie sztuki Eliza i Walery przewalają się (dokładnie tak, bo słowo turlają bądź figlują nie oddaje tego, co oni robią w tych zwojach kołder, kotar i poduszek), udając akt seksualny.
Na scenie pojawia się rzecz jasna Marianna, która jest odziana w kombinezon z białych rajstop, pod którym oprócz bogato zdobionych w falbanki majtek nie ma nic. Przez niemal pół sztuki widz łudzi się, że choć ona pozostanie ubrana. Zostają jednak te złudzenia rozwiane i pod zasłoną karimaty (a w każdym razie czegoś bardzo ją przypominającego) aktorka zostaje rozebrana, by potem już do końca paradować w pełnym negliżu. Chciałam wyjść, gdy trzy pary jednocześnie zaczęły udawać kopulację w bardzo sugestywnych i urozmaiconych pozach i jak już wspomniałam jakiś metr od moich nóg. Chcąc dać sobie jednak prawo do ocenienia całej sztuki, pozostałam, choć mdłości od obserwowania kolejnych obrzydliwych widoków już tylko rosły. Wspomnę jeszcze tylko o obcięciu Harpagonowi palca i pojawiającej się wokół krwi, którą aktorzy się mazali we wszelkich możliwych miejscach, a biorąc pod uwagę wszechobecną nagość, było tych miejsc wiele.
W spektaklu pojawiła się jeszcze jedna scena, która na mnie – człowieka ceniącego wolność i szacunek do drugiej osoby, zrobiła wstrząsające wrażenie. Otóż podczas rozmowy Harpagona z Elizą, ten na znak ubezwłasnowolnienia opakowuje ją w folię, owijając jak mumię. Cóż za szczęście, że reżyserka wpadła na pomysł, by pozwolić Julii Wyszyńskiej odgrywającej rolę folię tę rozerwać na twarzy. Kto wie, może następnym razem dla sztuki ktoś da się poddusić? Czyż nie byłby to ciekawy eksperyment teatralny? Czyż nie poruszyłby do głębi widza? Można by też wtedy zaangażować i służbę zdrowia, która przecież tak teatralnie i scenicznie mogłaby się poruszać wśród widzów. Byłoby jeszcze interaktywniej i jeszcze nowocześniej.
To była przedpremiera. Premiera ma być w październiku. Nie wiem, czy jesteśmy w stanie cokolwiek zrobić. Wiem, że to było straszne i obrzydliwe. O fakcie, że niczemu to nie służyło nie muszę chyba pisać.
„O tempora o mores” chciałoby się rzec, tylko który z widzów, po spektaklu pełnym wulgaryzmów zrozumiałby inny wyraz pochodzący z łaciny niż ten nazywający „zakręt”?
Ze względu na występującą nagość spektakl przeznaczony jest dla widzów dorosłych.
Beata Wróblewska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/64043-onanizm-na-scenie