„Dziś mamy taki wyjątkowy moment w historii, kiedy jako Polska możemy wyjść z tego zaklętego kręgu bycia postkolonialnym krajem, co jakiś czas dotkniętym atakami czy rozbiorami. Możemy w tej chwili wybić się na bycie liderem w Europie. Pytanie, do jakiego stopnia czujemy się umocnieni w tym, że nie czekamy już na to, aż ktoś nam pozwoli czy nawet aż ktoś nas zbawi, ale że znamy swoją wartość i na tym jesteśmy w stanie wybić się na bycie liderem. W zdrowym tego słowa znaczeniu, adekwatnym do naszego potencjału. Podstawą do tego jest na pewno w dużej mierze fakt, że jesteśmy tak osadzeni w naszej tradycji katolickiej” - mówi w świątecznej rozmowie z portalem wPolityce.pl aktor i reżyser Redbad Klynstra-Komarnicki.
wPolityce.pl: Jak Pan i Pańska rodzina spędzacie święta?
Redbad Klynstra-Komarnicki: W tradycji mojej rodziny zarówno Boże Narodzenie, jak i Wielkanoc są bardzo ważnym okresem takiego „zwracania się do wewnątrz” rodziny. To poświęcanie sobie czasu i uwagi w dzisiejszym zabieganym świecie. Tak jak w okolicach urodzin członków rodziny, rocznicy ślubu, wyłączamy się całkowicie z „obiegu” i poświęcamy sobie czas. Wydaje się to jak najbardziej logiczne, zwłaszcza w moim przypadku. Przez większość życia marzyłem, aby mieć rodzinę i myślałem, że to się już nie wydarzy, a jednak się wydarzyło. W związku z tym logicznym jest, że chcę spędzać z moją rodziną każdy moment, który też pomaga w tym, aby zwrócić się do wewnątrz, żeby jak najbardziej z tego korzystać, poświęcać sobie czas i uwagę.
Zapewne dla Pana i najbliższych ważna jest także wiara, która pomaga piękniej i głębiej przeżyć święta. Jak nie zgubić tej wiary w dzisiejszych czasach, po tak trudnych doświadczeniach jak wojna czy wcześniej pandemia?
Wiara, miłość i nadzieja są tymi pojęciami czy bardziej zjawiskami, które zapewniają nam pewien zwrot, pewien spokój, jaśniejszy ogląd sytuacji, aby mądrze reagować na zmieniające się okoliczności. Natomiast zarówno Wielkanoc, jak i Boże Narodzenie, odkąd „zatoczyłem koło” i wróciłem na łono naszej wiary, dopiero odkryły przede mną swoje bogactwo i piękno. Ono dopiero wówczas otwiera dla nas ten kielich, jeśli te święta poprzedzone są okresem Wielkiego Postu, czy Adwentu. To oczekiwanie, ograniczenie się, aby święta były takim bezkresem czasowym, a nie czymś, co możemy skwitować słowami „święta, święta i po świętach”. Z żoną i najbliższą rodziną praktykujemy o wiele wcześniejsze niż w ostatnich dniach przed Wigilią „wyhamowanie” na tyle, na ile jest to możliwe, nieplanowanie różnych spotkań zewnętrznych, zamykanie pewnych zadań czy nawet przekładanie ich na czas już po świętach, aby na pewno ten tydzień czy dwa tygodnie przed świętami nie przeoczyć żadnej chwili z tego okresu świąt, który rozpoczyna się Pierwszą Gwiazdką.
Mamy też rodzinną tradycję, którą rozpocząłem parę lat temu, gdy urodził się mój pierwszy syn – budowanie domowej wersji szopki krakowskiej, choć bez krakowskich akcentów. Taka szopka w jakiś sposób „komentuje” mijający rok, ale jest w niej moment, kiedy Święta Rodzina jest zakryta. Rodzinne świętowanie rozpoczynamy od podniesienia kurtyny, symbolicznego narodzenia Pana Naszego i jest to dla nas bardzo uroczysty moment. Dzieciom już zapisuje się w pamięci, że najważniejszy jest ten moment narodzin.
W kontraście do Świąt Wielkiejnocy, które są Zmartwychwstaniem, przemianą materii ducha, w przypadku Bożego Narodzenia przechodzimy natomiast przez oświadczanie tego, co to znaczy, kiedy Duch wchodzi w ciało – to, co jest naszą misją, obowiązkiem. Kontemplujemy to, w jaki sposób możemy nasze doczesne życie wykorzystać.
Co jest dla Pana najpiękniejsze, wyjątkowe w naszych polskich świętach?
To wszystko jest nie do opisania, zwłaszcza z perspektywy holenderskiej. 600 kolęd, tradycja tak bogata i stara, rozpisana jeszcze na regiony. Widać, że zarówno Boże Narodzenie, jak i Wielkanoc mają bardzo istotny wpływ na tożsamość Polaków. Zapewne był to również jeden z elementów podtrzymania, umacniania tożsamości w tych okresach, gdy Polski jako państwa nie było.
W Europie raczej nic nie może równać się z polskimi świętami, a już na pewno nie Holandia, która przez swój protestantyzm jest bardzo ascetyczna, oszczędna w formie. Mam nadzieję, że moi holenderscy przyjaciele nie będą mieli mi tego za złe, ale jeśli chodzi o porównanie świąt w obu krajach, powiedziałbym, że „nie ma o czym gadać” .To niezwykła tradycja, którą należy uznać, tak jak np. szopki krakowskie zostały wpisane na Reprezentatywną Listę Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO, tak i sam sposób, w jaki celebrujemy święta, w kontekście naszej wiary, należy traktować jako bezsprzeczne dziedzictwo, na tym budować i rozwijać naszą pewność siebie.
Dziś mamy też taki wyjątkowy moment w historii, kiedy jako Polska możemy wyjść z tego zaklętego kręgu bycia postkolonialnym krajem, co jakiś czas dotkniętym atakami czy rozbiorami. Możemy w tej chwili wybić się na bycie liderem w Europie, na pewno środkowej. Pytanie, do jakiego stopnia czujemy się umocnieni w tym, że nie czekamy już na to, aż ktoś nam pozwoli czy nawet aż ktoś nas zbawi, ale że znamy swoją wartość i na tym jesteśmy w stanie wybić się na bycie liderem. W zdrowym tego słowa znaczeniu, adekwatnym do naszego potencjału. Podstawą do tego jest na pewno w dużej mierze fakt, że jesteśmy tak osadzeni w naszej tradycji katolickiej.
Europa Zachodnia to raczej społeczeństwa zlaicyzowane, podczas gdy Polska wciąż jest silnie osadzona w tradycji katolickiej. Choć i to powoli się zmienia, zwłaszcza w kręgach artystycznych. Artyści, aktorzy, muzycy coraz częściej odcinają się od Kościoła, tradycyjnych wartości, dokonują apostazji.
W gruncie rzeczy lepsze jest nawet to, że ktoś odwraca się od Kościoła, ale ten Kościół jest, stoi, podaje swoje współrzędne. Nawet dla osób, które odeszły od Kościoła, dla ateistów, którzy w sposób świadomy odwracają się od tej wspólnoty, oni w tej polskiej przestrzeni widzą tę odległość, która dzieli ich od Kościoła.
W Holandii natomiast nie ma tego proporca wbitego, tego Kościoła, który cały czas podaje swoje współrzędne, mówi, że jest. Brakuje tu więc takiego punktu odniesienia. Dopóki Kościół jest silny i jest czymś bardzo konkretnym, zakorzenionym w tradycji, w pewnych elementach także otwiera się na to, co nowe, to mam poczucie, że będzie dobrze.
Mam porównanie z Holandią, gdzie w pewnym momencie, gdy nie ma tego punktu odniesienia, zaczynają się dziać bardzo niebezpieczne rzeczy. Jest to o wiele większe pole do popisu dla różnego rodzaju sekt czy koncepcji „New Age”.
A jeśli ktoś dokonuje apostazji, to też należy uszanować, że robi to oficjalnie – bo to też stanowi dla nas pewien komunikat, z którym jako katolicy powinniśmy sobie poradzić, zastanowić się, dlaczego tak jest oraz – czy my coś jeszcze możemy zrobić. Bo przecież, jak mówi papież Franciszek, Kościół jest przede wszystkim nasz. To jest nasza sprawa, żeby rozmawiać z ludźmi, którzy gdzieś się oddalają. A skoro powiadamiają nas o tym oficjalnie, to znaczy, że są otwarci, że to jakiś rodzaj wołania, być może, o uwagę i jakiś rodzaj podjęcia tematu. W tym sensie, porównując nasz pejzaż polski, gdzie mamy osoby, które inaczej praktykują wiarę lub są w ogóle w pewnym oddaleniu, wciąż jesteśmy w lepszej sytuacji, niż w takiej np. Holandii, gdzie mamy do czynienia z duchowym klepiskiem.
I te nadchodzące święta mogą także stwarzać okazję powrotu do wiary czy nawet rozmów na ten temat, choć może powinniśmy unikać raczej trudnych tematów?
W każde święta różne rozmowy się odbywają i bardzo dobrze. Mam zresztą takie poczucie, czy raczej wierzę w to, ale mam na to pewne dowody, że te podziały wciąż nie są na poziomie naszym - zwykłych ludzi, którzy wspólnie świętują - tak duże, jak przedstawia się to, używając tego również do doraźnych zysków politycznych. To jest też na pewno jakiś apel do mediów, aby mimo bycia nawet orędownikiem którejś ze stron, starać się być otwartym na to, co nas łączy. Szczególnie w tym wiekopomnym momencie, w którym się znaleźliśmy, gdy możemy odmienić nasz los, pod warunkiem, że znajdziemy jakiś sposób, aby wyjść z tego zaklętego kręgu podziałów. Jako artyści widzimy taką rolę dla siebie. Jest tak na pewno w teatrze, który prowadzę z ludźmi, którzy tam ze mną pracują, że staramy się nie brać udziału w bieżącej politycznej nagonce, ale poprzez interpretowanie czy to Szekspira, czy antycznych dzieł, zawsze aktualnych i sprawdzających się w każdych, najtrudniejszych czasach, poprzez podstawienie takiego lustra, gdzie pokazujemy przede wszystkim mechanizmy, chcemy zachęcać ludzi, aby rozwijali swój sposób myślenia. Nie chcemy być propagandzistami jednej czy drugiej strony sporu politycznego.
Choć oczywiście każdy z nas ma swoje prywatne poglądy, to jeżeli ten apel mój do środowiska artystycznego ziści się, to będziemy ostatnią z grup, a może pierwszą, która wielkim wysiłkiem jest w stanie pokazać to, co nas łączy, albo mechanizmy, których musimy wystrzegać się niezależnie od poglądów czy przekonań. Myślę, że to bardzo ważne, bo wiekopomna chwila geopolityczna, w której dziś jesteśmy, nie będzie trwała wiecznie. To sprawdzian dla naszych elit, czy potrafimy być partnerami dla różnych podmiotów zewnętrznych, które albo sprowadzą nas do roli swojego przedłużenia, albo będziemy dla nich prawdziwymi partnerami.
Myślę, że ten czas świąteczny powinniśmy poświęcić też na to, aby wykontemplować i zrozumieć, że istotnie coś się zmieniło od rozpoczęcia wojny na Ukrainie. Nie jesteśmy w tym samym momencie, co rok temu, nie możemy poprzestać na ciągle tych samych sporach. Musimy zrozumieć, że jesteśmy w zupełnie innej przestrzeni.
I tego życzę wszystkim, aby potrafić sobie spojrzeć w oczy i powiedzieć, że to jest nasza szansa, żeby jako Polska wybić się na kraj prawdziwie niepodległy, autonomiczny, przewodzący innym krajom nie ze względu na chore ambicje, ale na to, że nasz potencjał o tym świadczy. Musimy to sobie uświadomić, zacząć to realizować, wziąć odpowiedzialność za państwo.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/627224-nasz-wywiad-klynstra-mamy-dzis-wyjatkowy-moment-w-historii