Sztuka filmowa polega na tym, by nie mówiąc czegoś wprost, nie epatując, nie narzucając tematu, pozostawić widza z poczuciem, że opowiadana historia wyglądała właśnie tak, jak chciał tego reżyser. Krzysztof Łukaszewicz stał się zakładnikiem poprawności, która od dłuższego czasu rządzi kinem, nie tylko polskim. Myślę, że w sumie, to mu się opłaci, bo wnioski wysnuwa „słuszne”.
Aby zaznaczyć, że problem dyskryminacji Żydów w przedwojennej Polsce istniał, wystarczyłaby jedna scena ulicznej walki z narodowcami i kilka obelg rzuconych zegarmistrzowi, który jest wyganiany miasteczka. Reżyser jednak idzie w ten temat. Drąży, skrobie, rozdrapuje. Bohater filmu, 12-letni żydowski chłopiec Leon (w tej roli Felek Matecki - absolutna gwiazda!) jest odrzucany przez klasę i dyskryminowany przez nauczycieli. Nie może zagrać w szkolnym przedstawieniu Zbyszka z Bogdańca, bo, choć jest bardzo honorowym młodzieńcem, to… nie jest blondynem. Gdy wchodzi do katolickiego kościoła w bluzie z gwiazdą Dawida, starsza kobieta niemal go ze świątyni wypycha. No i jeszcze kwestia harcerstwa. Leon nie może do niego należeć, a wszyscy inni polscy chłopcy mogą. Ciągnie się ta dyskryminacyjna męka chłopaka bardzo długo. Nawet, gdy na Grodno spadają już bomby (nie wiadomo, kto bombarduje) to polska policja (chyba nie mając innych zajęć) jeszcze gania żydowskiego chłopca przemykającego nocą po ulicach. Nie celowo, bo funkcjonariusze nie wiedzą, kogo gonią, ale filmowo to znamienna scena.
We wrześniu 1939 roku polscy żołnierze najpierw dostają łupnia na Zachodzie, choć nie bardzo wiadomo kto rozbił oddział ułanów i skąd wzięło się usłane trupami pobojowisko. Potem idzie czerwona zaraza ze Wschodu i to przed nią trzeba bronić miasta. Bohaterem zostaje ten odpychany od polskości młody Leon, który bierze czynny udział w walce i pali koktajlami Mołotowa trzy sowieckie czołgi. Oni go nie chcieli, a on ich bohatersko broni. Skracam oczywiście, ale wydźwięk taki ma być i taki jest.
O czym jest więc ten film? Na pewno o polskim bohaterstwie? Proporcje w obrazie rozkładają się tak, że na pierwszy plan wysuwa się tutaj jednak problem „polskiego antysemityzmu”. To o tym chciał podywagować reżyser? Też ciekawy temat, ale czy na pewno państwo polskie (wśród partnerów m. in. trzy ministerstwa) chce płacić na takie produkcje? Czy na pewno tak chcemy podawać uczniom (film będzie pokazywany szkołom) historię, którą w tej skali opowiada się po raz pierwszy?
Zapowiadany „pierwszy film o sowieckiej inwazji na Polskę” to obraz dosyć chaotyczny. Film wojenny, jest więc sporo brutalności, ale czasem kompletnie nieuzasadnionej. Sceny walki są okej, ale już bliskie plany ludzkich wnętrzności, mózgu? To tandeta. Czy miało być prawie jak u Tarantino? Ktoś się chyba jednak zorientował, że jest tego za dużo, bo uczniowie zobaczą wersję nieco łagodniejszą.
Przyznam, że jestem też rozczarowany zdjęciami. W pamięć zapada mi TYLKO JEDNA scena, egzekucji, w której obrońcy Grodna giną. Tylko w tym jest jakaś poezja, której od sztuki jednak wymagam. I to wzmocniona świetną zresztą muzyką Michała Lorenca.
Z tego filmu zysk jest jeden. Trzeba przyznać uczciwie, że spory. Opowiada on o kolejnym, nieznanym epizodzie z naszej historii. W tym sensie, im więcej, tym lepiej. Ale przydałoby się też, skoro nie może być wirtuozersko, by było po prostu uczciwie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/613400-orleta-grodno-39-czy-to-na-pewno-film-o-bohaterstwie