Każdą „książkę dla idiotów” można odczytać tak, że będzie na samej górze „książek nie dla idiotów”. I odwrotnie. Dzielenie jest zatem absolutnie jałowe.
A przestrzegał niejaki Molier (Jean Baptiste Poquelin) jeszcze w 1668 r.: „Tu l’as voulu, George Dandin, tu l’as voulu” (w akcie I, scenie 9 sztuki „George Dandin ou le Mari confondu”; tłumaczenie Tadeusza Boya-Żeleńskiego wszyscy znają, więc nie trzeba go przypominać). No, przestrzegał. Ale noblistka Olga Tokarczuk uznała, że to nie do niej się odnosi. Dlatego nie przewidziała konsekwencji swoich słów. Także logicznych konsekwencji.
Pisarka, opromieniona tym, co trzeba i nie trzeba, stwierdziła:
Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są do mnie podobni. Piszę do swoich krajanów.
Motywacje pisarza są ważne, ale bez przesady. Już licealiści są instruowani, że kiedy książka (każde dzieło sztuki czy tylko typografii) pojawi się na rynku, autor nie ma żadnego wpływu na to, jak zostanie odczytana. Może być tylko obserwatorem, nawet gdy próbuje narzucać interpretację. To oznacza, że nie ma książek dla idiotów czy dla nie-idiotów. Czyta, kto chce i interpretuje jak chce. I książka (dzieło) na to pozwala, a nawet do tego zachęca (można tu wspomnieć koncepcję „dzieła otwartego” Umberto Eco – jako profesora, a nie popularnego pisarza).
Literaturoznawcy wprawdzie uważają, że istnieją określone reguły interpretacji, ale nawet oni nie są w stanie nakazać żadnej „prawomocnej” interpretacji. To elementarz. Ale Olga Tokarczuk nie jest literaturoznawcą, tylko psychologiem, więc może się łudzić, choć jako doświadczona pisarka nie powinna. Zatem każda książka może być dla idioty, podobnie jak każda może być nie dla idioty. Niezależnie od tego, jak byłaby mądra, skomplikowana czy tylko taką udająca. Albo jak byłaby głupia czy pretensjonalna. O tym nie decyduje pozorna mądrość, czyli napuszenie ani pozorna głupota, czyli pewna prostota.
Stanisław Barańczak pisał swego czasu recenzje „książek najgorszych”. Chodziło o milicyjne kryminały z czasów PRL. Olga Tokarczuk zapewne uznałaby te kryminały za „książki dla idiotów”. Ale Barańczak pokazywał, jaką ich lektura może być zabawą, często bardzo twórczą i wymagającą wysokiej inteligencji oraz równie wysokiej kompetencji kulturowej. Czyli książki pozornie dla idiotów wcale takimi nie są. Wszystko zależy od czytającego i tego, co chce w książce znaleźć. A im większa kompetencja kulturowa, tym mniejsza skłonność do dzielenia książek na te dla idiotów i na te dla nie-idiotów.
Olga Tokarczuk za książki dla idiotów uznałaby zapewne dzieła Blanki Lipińskiej („365 dni” itp.). Tylko najpierw musiałaby zapytać, dlaczego mają one więcej czytelników niż jej dzieła. Podobnie jest z popularnością filmów powstałych na podstawie prozy Lipińskiej, które biją na głowę „Pokot” Agnieszki Holland na podstawie książki Tokarczuk. Oczywiście można powiedzieć, że idiotów jest dużo więcej niż nie-idiotów, dlatego Lipińska jest poczytniejsza od Tokarczuk. Tylko to nic nie wyjaśnia i trąci jakimś nadętym elitaryzmem.
Blanka Lipińska znalazła jakiś sposób na popularność, czyli jakoś tam okazała się pomysłowa i inteligentna. Możliwość odkrycia tego sposobu, który nie tylko przekłada się na pieniądze i powodzenie, ale oznacza też pewien przepis konstrukcyjny czy narracyjny, sprawia, że to nie muszą być książki dla idiotów. I przeciwne, powieść mająca liczne wady konstrukcyjne i narracyjne, lecz naładowana „filozofią”, przeestetyzowana bądź językowo bełkotliwa, tyle że najeżona specjalistyczną terminologią, bardziej może pełnić funkcję książki dla idiotów niż coś znacznie prostszego i mniej pretensjonalnego. Jeśli oczywiście trzymać się podziału na książki dla idiotów i nie-idiotów, który nie ma sensu.
Są całkiem liczni pisarze będący jednocześnie profesorami, zwykle literatury bądź ogólnie humanistyki. Mają (mieli) oni wielką biegłość formalną, ogromną wiedzę, ale to nie przeszkadza im pisać książek popularnych, dla każdego, nawet jak są wymagające. Ich dzieła zwykle są tak skonstruowane, że każdy rodzaj kompetencji kulturowej znajdzie tam przekaz dla siebie (odpowiednio uproszczony bądź skomplikowany). Odwołujący się do różnych kulturowych źródeł i skojarzeń. Dotyczy to nawet komiksów.
Pisarze i jednocześnie profesorowie nie odwołują się do żadnych „krajanów”, gdyż wszyscy czytelnicy są dla nich „krajanami”. A oni wszyscy są wybitnymi pisarzami, którzy nigdy nie powiedzieliby, że są autorami książek nie dla idiotów. Wymieńmy choćby Johna Ronalda Tolkiena, Umberto Eco, Mario Vargasa Llosę, Władimira Nabokowa, Johna Bartha czy Joyce Carol Oates. Z polskich pisarzy i profesorów można wymienić Adama Mickiewicza, Jana Kasprowicza, Czesława Miłosza, Jarosława Marka Rymkiewicza czy Stanisława Barańczaka.
Dzielnie książek na te dla idiotów i te dla nie-idiotów jest wyrazem jakichś kompleksów, a z drugiej strony urojeń wielkościowych. A wnikliwa lektura może książkę pomyślaną jako wybitnie nie dla idiotów przesunąć na kupkę z tymi dla idiotów, o ile chcemy w ogóle utrzymywać ten idiotyczny podział. Tym bardziej że autor w ogóle o tym nie decyduje, a jego wyobrażenia mogą się kompletnie mijać z odbiorem.
Właściwie każdą „książkę dla idiotów” można odczytać tak, że będzie na samej górze „książek nie dla idiotów”. I odwrotnie. Dzielenie jest zatem absolutnie jałowe. Tym bardziej że największa grafomania bywa upozowana na „książkę nie dla idiotów” dużo częściej niż to jest z „książkami dla idiotów”. A przekonanie autora, że jest dużo mądrzejszy od swoich czytelników, więc musi się czasem zniżać do ich poziomu to absolutna katastrofa. Czytelnika trzeba traktować tak, jakby był najmądrzejszy na świecie. Nawet, gdy to przesada. Wtedy autor nie idzie na łatwiznę, nie popisuje się bez potrzeby i zachowuje stosowną pokorę. Odwrotne założenie właściwie uniemożliwia powstawanie dobrej literatury.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/607519-tokarczuk-wpedzila-sie-w-liczne-pulapki-i-niedorzecznosci