„Rosjanie gwałcą nawet niemowlęta”; „Roczny chłopiec, 78-latek i trojaczki. Coraz więcej zgłoszeń gwałtów dokonanych przez Rosjan”; „Pięciu Rosjan zgwałciło 14-latkę”; „Rosjanie zgwałcili, a potem zabili matkę i siostrę 17-latki. Przez 4 dni mieszkała ze zwłokami”; „Rosjanie gwałcili chłopca, jego matkę przywiązali do krzesła”; „Rosjanie gwałcili 25 dziewcząt i kobiet w piwnicy w Buczy”. Od początku wojny na Ukrainie nie ma niemal dnia, abyśmy nie słyszeli o bestialskich zbrodniach popełnionych przez Rosjan. Te kilka tytułów z polskich mediów, to obraz ostatnich tygodni. Skala popełnionych przez żołdaków Putina zbrodni jest ogromna, w tym zbrodni na tle seksualnym. I choć wiadomości, które docierają do nas z Ukrainy są przerażające i nie mieszczą się w głowie, to trzeba podkreślić, że gwałt towarzyszy wojnie od wieków. I niestety, ale bardzo długo przymykano na niego oko.
„Piszę książkę o gwałcie na wojnie…”
Gwałt jest wojennym orężem w tym samym stopniu co maczeta, pałka czy kałasznikow
— pisze brytyjska reporterka wojenna Christina Lamb w swojej nowej książce zatytułowanej „Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom”.
Lamb na wstępie książki pisze, że trafiła do dziennikarstwa wojennego przez przypadek. Nie interesowały jej jednak „strzelaniny”, lecz to, co „działo się za linią frontu - jak ludzie organizują sobie życie, zapewniają jedzenie, edukację i dach nad głową dzieciom i jak chronią starszych, gdy wokół rozpętuje się piekło”. W swoich wojennych reportażach dużo miejsca poświęca sytuacji kobiet. W książce „Nasze ciała, ich pole bitwy” oddaje głos kobietom, które przeżyły piekło wojny. Lamb rozmawia z porwanymi przez członków ISIS jezydkami, nigeryjskimi uczennicami uprowadzonymi przez Boku Haram, kobietami z plemienia Tutsi, muzułmankami gwałconymi przez bośniackich Serbów, japońskimi niewolnicami seksualnymi czy kobietami bengalskiego pochodzenia krzywdzonymi przez pakistańskich żołnierzy w czasie wojny między Indami, Pakistanem i Bangladeszem. Jaki jest wspólny mianownik tych rozmów? Zbrodnia na niewinnych kobietach i ich dzieciach. Bestialskie zabójstwa i popełnione ze szczególnym okrucieństwem gwałty, a co za tym idzie długoletnie traumy. Najcześciej jednak trwające do końca życia. które czasem trwają nawet całe życie. Ale jest coś jeszcze. Walka o sprawiedliwość. Trudna, żmudna, bolesna, długoletnia i niestety, ale często zakończona porażką.
Choć książka Lamb ukazała się przed inwazją Rosji na Ukrainę, to jestem pewien, że gdyby Brytyjka pracowała nad nią teraz, to również i traumatyczne historie Ukrainek by się w niej znalazły. Niewiele różnią się one bowiem od krzywd zadanych kobietom w innych miejscach świata, gdzie wybuchł akurat konflikt zbrojny. Bo na wojnie, jakkolwiek to strasznie nie brzmi, po gwałt sięga się zawsze w tym samym celu.
Piszę książkę o gwałcie na wojnie. To najstarszy oręż znany człowiekowi. Niszczy rodziny i pustoszy wioski. Zmienia dziewczynki w wyrzutków pragnących, by ich życie się skończyło, choć jeszcze nie zaczęło na dobre. Z wojennego gwałtu rodzą się dzieci, które codziennie przypominają swoim matkom o przeżytej gehennie i często są odrzucane przez społeczność jako „zła krew”. A książki historyczne prawie zawsze go ignorują
— pisze Lamb.
I jeszcze jeden fragment:
Odkąd człowiek - mężczyzna - ruszył na wojnę, brał siłą kobiety, czy to po to, by upokorzyć wroga, dokonać zemsty, zaspokoić żądzę, czy po prostu dlatego, że mógł. (…) W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat grupy fanatyków religijnych i etnicznych szowinistów (…) stosowały gwałt jako celową strategię, niemal broń masowego rażenia, nie tylko po to, by niszczyć godność i terroryzować społeczności, ale także aby wyeliminować tych, których uważają za etnicznych wrogów albo niewiernych
— czytamy.
„Nazywali mnie ‘birangona’, a to słowo się źle kojarzy”
Historie, które Lamb opowiedziały skrzywdzone kobiety, mrożą krew w żyłach. Gehenna, którą przeszły jest nie do wyobrażenia. Czytając tę książkę wielokrotnie się zastanawiałem, skąd w człowieku bierze się takie bestialstwo. Jak można popełniać tak potworne czyny, które dziś również popełniają Rosjanie na Ukrainie, ale które miały miejsce już niejednokrotnie w dziejach świata, również tych współczesnych. Ale bardzo często tragedia nie kończy się w momencie, gdy oprawcy porzucają (o ile jej nie zabiją) swoją ofiarę. Zgwałconą, często pobitą i okaleczoną, nieprzytomną i obolałą. Straumatyzowaną i odrzuconą.
Niektórzy w wiosce twierdzili, że jestem nieczysta, więc nie powinnam tam mieszkać. Mówili mi: „powinnaś była się zabić zamiast znosić tę hańbę”, a ja często myślałam, że mają rację, bo to, co zrobili Pakistańczycy, i tak mnie zabiło. Kiedy nasze córki wychodziły za mąż, musieliśmy płacić większy posag, bo ludzie nie chcieli mieć z nami nic wspólnego. Kilka lat temu wystąpiłam w telewizji, żeby opowiedzieć o byciu birangona, i mój zięć był bardzo zły. Rozwiódł się z moją córką, a ona się na mnie wściekła. „Mnie życie też zrujnowałaś”, tak mi powiedziała.
To fragment historii Raheeli. Historii nieodosobnionej. A to z kolei relacja Hansy.
Złapali mnie i rzucili moją córkę na ziemię, tak mocno, że pękła jej czaszka i zaczęła toczyć pianę z ust. Zmarła po piętnastu dniach. Dwóch żołnierzy zgwałciło mnie od razu, jak przyszli. Krzyczałam, więc bili mnie kolbami karabinów. Niech Allah ześle na nich karę, na jaką zasługują. Po wojnie ze wszystkim było mi ciężko. Mąż zmarł zaraz po jej zakończeniu. Mieszkańcy wioski wiedzieli, co mi się przydarzyło, i odsądzali mnie od czci i wiary, unikali mnie. Nazywali mnie birangona, a to słowo się źle kojarzy.
W mediach widzimy tylko urywek wojny. Reporterzy pokazują nam zniszczenia, ciała pomordowanych, rozmawiają ze świadkami tragedii czy pokrzywdzonymi. Ale to tylko fragment historii. Rzadko dowiadujemy się o tym, co było dalej. Czy mieszkańcy odbudowali swoje miasto? Czy dzieci wróciły do szkół? Czy w danym miejscu udało się powrócić do dawnego życia, ale i rozpocząć nowe? Jak sobie poradziły ofiary? Czy uporały się z przeżytą traumą? Lamb w swoich rozmowach idzie dalej. Nie pyta tylko o to, w jakich okolicznościach doszło do gwałtu, kto był sprawcą, ale również o to, co było potem. A jak słyszymy od bohaterek książki brytyjskiej korespondentki piekło trwało dalej. Bo czymś niewyobrażalnym dla nas, Europejczyków jest to, że ofiara gwałtu może być odrzucona przez rodzinę, bo ich zdaniem jest „nieczysta”. A tak nadal dzieje się w wielu miejscach na świecie. Taka osoba najczęściej nie może wrócić do swoich rodzinnych stron, więc musi zacząć życie zupełnie gdzie indziej. Lamb w swojej książce przedstawia również tych, którzy do skrzywdzonych kobiet wyciągnęli pomocną dłoń. Do takich osób należy m.in. Denis Mukwege - laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2018 roku. Kongijski ginekolog specjalizuje się w leczeniu ofiar gwałtów zbiorowych. Szacuje się, że w Demokratycznej Republice Konga podczas II wojny domowej około 200 tys. kobiet padło ofiarami gwałtów. Szpital prowadzony przez Mukwege udziela nie tylko pomocy medycznej, ale również psychologicznej, prawnej i dodatkowo prowadzi działalność edukacyjną. Do jego szpitala trafiły nawet… kilkumiesięczne zgwałcone noworodki. I choć nie każda taka osoba otrzymuje od razu nagrodę Nobla, to takich doktorów Mukwege i miejsc pomocy jest więcej. Lamb w swojej książce poświęcona im sporo miejsca. Ale takich miejsc wciąż jest za mało. Opinia międzynarodowa wciąż za mało robi dla ofiar. Najczęściej nie mogą one również liczyć na pomoc ze strony własnego państwa, które problemu nie widzi, nie wie jak do niego podejść, albo uważa, że sprawy nie ma. Najtrudniej jest tam, gdzie ofiara zostaje wykluczona ze społeczności, kiedy nie może liczyć na pomoc nawet ze strony własnej rodziny.
Stawały się podwójnymi ofiarami: najpierw doświadczyły gwałtu, a potem ostracyzmu, kiedy próbowały wrócić do domu
— pisze Lamb, odnosząc się w tym przypadku do dziewczyn porwanych przez Boku Haram w Nigerii. Ale nie tylko tam występowała taka sytuacja.
Walka o sprawiedliwość.
To trzeci bardzo ważny wątek poruszony w książce przez Christinę Lamb. Wątek, który wcale nie jest taki oczywisty.
Ku mojemu zdumieniu pierwszy raz sądzono gwałt jako zbrodnię wojenną dopiero 1998 roku. A przecież chyba gwałt podczas wojny był nielegalny od wieków?
— czytamy.
I dalej:
W ciągu dwudziestu jeden lat istnienia Międzynarodowy Trybunał Karny nie skazał ani jednego oskarżonego o gwałt wojenny. Jedyny wyrok skazujący został obalony po apelacji.
Jeżeli drastyczne historie, które pojawiają się na kartach tej książki, porównać do uderzenia obuchem, to historia o tym, jak na przestrzeni lat toczono walkę o sprawiedliwość, jest uderzeniem „poprawiającym”. Niektóre historie w tej książce wstrzymują oddech, ten wątek z pewnością Czytelnikowi podniesie ciśnienie. Bo droga do wymierzenia sprawiedliwości wcale nie jest łatwa. Ofiary często nie chcą mówić o tym, co się stało, aby nie rozdrapywać ran, które i tak się z wielkim trudem goją. Zdarzały się przypadki, jak w Rwandzie, gdzie oprawcą był często sąsiad, który po zakończonej przez Hutu masakry na Tutsi, mieszkał obok swojej ofiary mówiąc jej „dzień dobry”. Obawiano się sąsiadów i tego, że zeznając lokalna społeczność dowie się o tym, co spotkało daną kobietę. Te, które jednak zdecydowały się zeznawać, walczyć o sprawiedliwość, często były zastraszone, dostawały pogróżki, a nawet odwracała się od nich rodzina. Lamb opisując działania Trybunałów powołanych dla Rwandy i Bośni, pokazuje jak ogromnej determinacji trzeba było, aby zbrodniarzy wojennych sądzono również właśnie za gwałt. Zdarzało się, że prokuratorzy nie chcieli rozszerzać aktów oskarżenia o zbrodnie przemocy seksualnej.
Miałyśmy pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt kobiet, które zeznały, że zostały zgwałcone przez Lukicia, ale prokurator główna stwierdziła, że Lukiciów za późno aresztowano i że jest mnóstwo innych zarzutów, za które można ich łatwiej skazać. Niektóre kobiety uznały, no dobra, i tak dostał dożywocie, lecz inne, jak ja, poczuły się głęboko urażone, bo ten konkrety czyn przeciwko nam nie został osądzony, a to się liczy
— mówi jedna z bohaterek książki Christiny Lamb.
23 maja 2022 r., w 89. dni rosyjskiej agresji na Ukrainę, sąd w Kijowie skazał rosyjskiego żołnierza Wadima Szyszymarina na dożywotnie więzienie za zabicie ukraińskiego cywila. Sąd uznał, że 21-letni żołnierz dopuścił się umyślnego zabójstwa. Odrzucił argument obrony, że Szyszymarin wykonywał rozkaz. Był to pierwszy wyrok ws. rosyjskich zbrodni wojennych na Ukrainie. Czytając książkę „Nasza ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom” wielokrotnie się zastanawiałem, czy wolny świat poradzi sobie z wymierzeniem sprawiedliwości rosyjskim zbrodniarzom wojennym. Czy zbrodnie popełnione na ukraińskiej ziemi zostaną odpowiednio ukarane? Czy raczej będziemy mieli do czynienia z serią symbolicznych procesów, aby opinia międzynarodowa mogła odczuć, że sprawiedliwość została wymierzona? Czy świat zatroszczy się o ofiary tej krwawej i brutalnej wojny? Czy pochyli się nad jej najsłabszymi ofiarami? Przyznam, że po lekturze książki Lamb jest we mnie wiele pesymizmu jeżeli chodzi o tę kwestię. Obym się mylił.
I jeszcze na koniec jeden cytat z tej ciężkiej, ale obowiązkowej książki. Cytat, który podczas jej lektury wielokrotnie stawał przed moimi oczami.
Jakiej trzeba nienawiści, żeby człowiek pchnął nożem niemowlę dopominające się o mleko matki? I by kazał matce oglądać to morderstwo, gdy jednocześnie jest ona zbiorowo gwałcona przez te same siły bezpieczeństwa, które powinny ją chronić?
Christina Lamb, „Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom”, Wydawnictwo Znak Literanova, 2022 r.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/600032-nasze-ciala-ich-pole-bitwy-o-ksiazce-christiny-lamb