TVP1 pokaże film „Położna” w reżyserii Marii Stachurskiej przed Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu, w środę, 26.01 o godz. 21:35.
Z Marią Stachurską, reżyserem filmu „Położna”, który został nagrodzony Złotym Opornikiem, nagrodą główną XIII Festiwalu Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci w Gdyni rozmawia Marcin Wikło
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „SIECI” 11 października 2021 roku.
„Sieci”: Co pani sobie pomyślała, gdy prof. Andrzej Jurga odczytując werdykt stwierdził, że Złoty Opornik, czyli główna nagroda XIII Festiwalu NNW została przyznana pani filmowi „Położna”?
Maria Stachurska: Podczas gali finałowej usadzono mnie blisko sceny, więc spodziewałam się jakiegoś wyróżnienia. Ale nagroda główna… to mnie zaskoczyło, naprawdę. A chwilę później pomyślałam sobie, że chyba przyszedł czas Leszczyńskiej i chyba szykują się jakieś zmiany.
Myśli pani o zmianach w opowiadaniu historii, rozłożeniu akcentów? Opowiadania o bohaterach do dziś przemilczanych?
Mam taką nadzieję. Z tym filmem do tej pory było sporo problemów. I nagle kolejne drzwi zaczynają się przed nami otwierać. I jeszcze ta nagroda główna… Tak, idzie zmiana jeśli ludzie doceniają takie opowieści.
„Położna” to film o Stanisławie Leszczyńskiej, położnej, która w Auschwitz odebrała 3000 porodów. Bohaterka była pani cioteczną babką, a więc to rodzinna historia. Kiedy zapadła decyzja, że trzeba zrobić o tym film?
To nie było takie proste. Gdy żyli jeszcze moi wujkowie, zapraszano ich na spotkania, proszono, by opowiadali o Stanisławie Leszczyńskiej. To byli starsi, cudowni ludzie, ludzie renesansu, byli otwarci, przyjmowali więc te zaproszenia i przekazywali tę opowieść. W pewnym momencie, kompletnie nie rozumiem dlaczego, poszedł na nich atak, że chcą wypromować matkę. W latach 80-tych przeczytałam coś takiego w jednej z gazet. Bardzo krzywdzące. I doprowadziło do tego, że moje pokolenie w rodzinie całkowicie się od tej historii odsunęło.
Nie mieliście poczucia, że należałoby jednak walczyć o prawdę? Przecież mieliście rację.
Ale to nie o rację chodziło. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli rzeczywiście jest bohaterką, to będzie przywołana bez naszego udziału. Jeżeli ma być świętą, to tym bardziej też tak będzie.
Kiedy w pani życiu ten temat powrócił?
Jedna z koleżanek na spotkaniu naszej Wspólnoty przy kościele Najświętszego Zbawiciela w Warszawie powiedziała mi, że chce zrobić wystawę o pewnej wspaniałej kobiecie z Auschwitz. Gdy dowiedziałam się, że chodzi o Leszczyńską, zdradziłam jej, że to moja cioteczna babcia. Zadeklarowałam, że przekażę materiały, potem sprawdzę, czy nie ma błędów, ale sama nie chciałam się w to angażować. W stolicy ta ekspozycja była pokazywana dosyć długo, a potem trafiła do Rzymu gdzie pokazano ją na Kongresie Obrońców Życia. Przypadek sprawił, że to ja poleciałam wtedy do Włoch i tam dostałam propozycję zrobienia filmu.
I zaczęło się gromadzenie materiałów?
Długo nie mogłam się zdecydować. Ale zaczęłam odszukiwać świadectwa i szukałam narodzonych. To był czas, gdy moi wujowie umierali i wszelkie zapiski i dokumenty trafiały do mnie. Kuzyni powiedzieli: weź to, może to będzie ważne, my nie wiemy co z tym zrobić. W 2017 r. odszedł też ostatni z moich wujów, prof. Stanisław Leszczyński, który wcześniej sporo mi o rodzinie opowiadał. Wtedy stwierdził, że mam już wszystkie materiały i może nadeszła pora by to w końcu zrobić.
To był ten moment?
Minęła jeszcze chwila. Jeździłam czasem na zdjęcia, kogoś nagrałam, potem znowu zastój. Dużo rozmawiałam z Jackiem Bławutem i on w końcu stwierdził, że dosyć takiej domowej roboty. Złóż wniosek o dofinansowanie do PISF i działaj! Miał rację. Scenariusz został jednogłośnie przyjęty i ruszyła produkcja. Gdy ją kończyliśmy, pojawiła się propozycja napisania biografii Stanisławy Leszczyńskiej. Podjęłam się tego, bo poczułam, że ten temat dla mnie nie jest jeszcze skończony. Myślę też, że skorzystają na tym ci, którzy będą chcieli temat położnej z Auschwitz podjąć w przyszłości.
Stanisława Leszczyńska przyjmowała na świat i ratowała dzieci w nieludzkich warunkach. W tym samym obozie swoje eksperymenty paramedyczne przeprowadzał Josef Mengele. Jak to możliwe, że o tym zbrodniarzu świat wie całkiem sporo, a o skromnej położnej niewiele?
Publiczność lubi film, w którym jest napięcie, agresja, przemoc. Ja nie jestem w stanie czegoś takiego przyswajać i myślę, że jest nas więcej. Ludzie są zmęczeni tym wszystkim co się dzieje, wręcz przestraszeni, potrzebują jakiegoś oddechu i mądrych opowieści. Zło lepiej się sprzedaje, handlowo jest bardziej nośne, jest głośne. Bohaterstwo bywa czasem ciche, zbyt ciche. Ale może to jest właśnie ten czas, gdy przestaniemy mówić o zbrodniarzach, a zaczniemy o ofiarach i ich wybawicielach.
Czuje pani „zapotrzebowanie” na bohaterów?
Jest ogromne zainteresowanie Stanisławą Leszczyńską, jestem zapraszana na pokazy filmu w całej Polsce. Widownia zazwyczaj jest pełna, co więcej, często robione są dodatkowe pokazy. I interesują się tym tematem młodzi ludzie, naprawdę. To jest wspaniałe i budujące, bo przecież mamy do czynienia z filmem dokumentalnym, a więc formą, która nigdy w kinach nie cieszyła się taką popularnością jak fabuły. Dlatego mówię o czasie Leszczyńskiej i zmianie w świadomości widzów, bardzo dobrej zmianie.
Pani opowieść o położnej z Auschwitz jest o ludzkiej godności, ale dotyka momentu bardzo delikatnego i intymnego, porodu. Czy widzi pani, że kobiety, a szczególnie matki patrzą na ten film inaczej niż mężczyźni, że wywołuje on u nich inne emocje?
Gdy rozmawiamy przy okazji projekcji filmu, to mężczyźni najczęściej poruszają bieżący i głośny temat aborcji. Natomiast kobiety bardziej odnoszą się do samej kobiecości, do momentu porodu, do wrażliwości matki, której można odebrać dziecko. Od momentu, gdy Mengele znalazł się w obozie, tzw. aryjskie dzieci nie musiały już być mordowane podczas porodu bo potrzebne były do eksperymentów albo kierowane były do wynarodowienia. Dlatego mogły się rodzić. Oprócz głodu i zimna, to właśnie jego działanie powodowało, że te maluchy później umierały. A wszystkie mogły żyć. Leszczyńska, mimo kategorycznego zakazu, wiązała pępowiny każdemu dziecku, romskiemu czy żydowskiemu także. I gdy matka innej narodowości dziecko traciła, albo było jej ono odbierane, to ona te maleństwa dawała im do wykarmienia. Wspólnie udawały, że to dziecko „nieżydowskie”.
Festiwal NNW to miejsce łączące pokolenia i ocalające pamięć o bohaterach. Właśnie o takich osobach jak Stanisława Leszczyńska. Jak się pani czuła w Gdyni?
Ja kocham historię, a szczególnie historię Polski. Nawet w przeszłości, gdy o wielu sprawach nie można było mówić otwarcie, miałam plany robienia w domu „wieczorów polskich”. W naszym domu rodzinnym przekazywano nam historię, tę prawdziwą historię Polski wtedy tak niewygodną. Była kiedyś sytuacja, gdy wyleciałam ze szkoły, bo zapomniałam, że nie można o tym mówić i na lekcji w liceum wyrwałam się z jakimś zakazanym tematem. Więc Festiwal NNW, zderzenie się z historią i spotkanie wspaniałych ludzi, którzy są żywymi pomnikami, jest dla mnie niejako powrotem do dzieciństwa. Dzisiaj oczywiście możemy mówić o tym swobodnie, ale niezmiennie mnie to pociąga i fascynuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/583295-maria-stachurska-nadchodzi-czas-bohaterow