Nasza rozmowa z Elżbietą Królikowską – Avis, bohaterką walki z komunizmem (była członkinią organizacji Ruch, represjonowano ją w PRL),cenioną publicystką, pisarką, krytykiem filmowym, tłumaczką i wieloletnią korespondentką polskich mediów w Londynie. W czasach PRL była aktywnym uczestnikiem opozycji antykomunistycznej, została odznaczona za wybitne zasługi na rzecz odzyskania niepodległości i suwerenności Polski, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Wolności i Solidarności oraz medalem Pro Patria.
wPolityce.pl: Wydała pani dotąd kilkanaście ważnych książek. A teraz ukazuje się bardzo ciekawa „Cywilizacja Zachodu na rozdrożach wartości”. Jak pani diagnozuje to rozdroże?
ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVIS: Odpowiem słowami książki: dzisiejsza lewica, to rodzaj sieci, coraz ciaśniejszej i coraz bardziej krępującej wolne działanie państw i instytucji, zagarniającej coraz większe obszary ludzkiej aktywności. Chodzi jej o obalenie dawnego porządku moralno-prawnego, wykreślenie ze społecznej pamięci chrześcijaństwa i konserwatyzmu jako alternatywy, zniszczenie tożsamościowej pamięci o narodzie i historii, tradycji i dobrych obyczajach. Moje komentarze pokazują coraz bardziej odczuwalny czerwony terror, pojawianie się nowych zjawisk jak fuck culture, cancel culture, woke culture, revolutionary glamour, w Europie, Amerykach, Afryce, Azji. CA czy konserwatyzm ma tu jeszcze jakieś szanse? Trudno powiedzieć. Ale 200 lat temu Edmund Burke pisał, obserwując rewolucję francuską, pisał: ”Wszystko wydaje się zatracać swój właściwy charakter w tym chaosie wszelkich rodzajów zbrodni i szaleństwa”. A przecież od tej pory wydarzyło się parę wspaniałych rzeczy. I być może, jest nadzieja na więcej.
Które z napisanych przez panią książek są dla pani najważniejsze?
Z pewnością dwie ostatnie, „Róg Piccadilly i Nowego Swiatu” z 2015 roku, w której zachęcam Polaków do sięgania pełnymi garściami do dobrodziejstw demokracji, którą w Polsce zniszczyły zabory, wojny, a potem 45 lat komunizmu. Oraz ostatnia, opublikowana przez Wydawnictwo Zysk i –Ska przed dwoma tygodniami, pt. „Cywilizacja Zachodu na rozdrożach wartości”, w której pokazuję jak oszalały Zachód niszczy tę demokrację, swoje wielkie dobrodziejstwo, i jak my, Europa środkowa, stajemy się powoli jej depozytariuszami.
Tak jak pierwsza publikacja prezentowała zalety demokracji, druga namawia do rewitalizacji i ochrony tej formuły działania państwa, ponieważ na Zachód nie ma już co liczyć. Już 2500 lat temu Platon twierdził, że „władzę winni sprawować ludzie odważni, mężni i uczciwi”, a w końcu XVIII wieku ojciec brytyjskiego konserwatyzmu Edmund Burke punktował „odklejenie się elit władzy od społeczeństwa”. Amerykańska i polska Konstytucja oraz brytyjskie Prime Minister’s Questions, to były te kolejne puzzle, które składały się na obraz formy ustrojowej zwanej demokracją – i jak dotąd, nikt inny nie wymyślił nic lepszego.
Także świat kultury rozrywany jest dziś konfliktem cywilizacyjnym, kulturowym, który przekłada się na politykę. Nie inaczej jest dziś w Polsce. Jak się pani w tym odnajduje? Gdzie pani w tym jest?
To co u nas się dzieje, jest tylko odbiciem głupstwa, które wymyślono gdzie indziej. Ostatnia sekwencja, to rewolucja kontrkulturowa, która od lat 60. i 70. niszczy świat, także sztukę, która staje się terenem walki politycznej między lewicą liberalną i konserwatystami. Przy czym dla liberalnej lewicy jest to wojna zaczepna, dla konserwatystów - odporna. Ostry, wciąż pogłębiający się konflikt widać wszędzie, w każdym segmencie życia państwa i obywatela. Ten los zgotowało nam pokolenie ‘68 roku, które wprowadziło na scenę – to tylko kolejna odsłona długiej wojny - swoje radykalne, niszczące stary świat, ład i porządek postulaty.
I wygrywa, żądając coraz więcej, obalając stare instytucje, ramy życia, wprowadzając płynność, nieokreśloność wszystkiego, z płcią włącznie.
Aż tak pesymistycznie tego procesu nie widzę. Rozwój świata wydaje się przebiegać nie po linii spiralnej, lecz po sinusoidzie - spójrzmy na zmiany polityczne w Stanach Zjednoczonych od lat 50., konserwatyzm, potem rewolucja kulturowa ze wszystkimi tego konsekwencjami, następnie, z grubsza, era Reagana, a potem Clinton, Bush Jr., Trump i Biden. Jest także „faktor X”, który także daje nadzieję.
Ale to prawda, od czasów rewolucji francuskiej trwa proces erozji znanego nam świata, rozpiętego w trójkącie chrześcijaństwo, grecka filozofia i rzymskie prawo. W XX wieku to zjawisko przyspieszyło – rewolucja sowiecka, meksykańska, kubańska, hiszpańska wojna domowa, wreszcie rewolucja kontrkulturowa ’68. Od kilkudziesięciu lat tempo zmian galopuje, od kilku lat – przeszło w kłus, i dziś niewątpliwie znajdujemy się na niebezpiecznym zakręcie cywilizacyjnym, na rozdrożach wartości.
W Polsce mamy tę przewagę, że możemy pewne zjawiska zobaczyć już wdrożone na Zachodzie, i zrozumieć, jakie czynią spustoszenia. Wiele lat mieszkałam w Wielkiej Brytanii, widziałam przebieg tych zjawisk, burzenia dotychczasowego świata, porządku moralnego i prawnego, nawet demokracji, z bliska. I w Wielkiej Brytanii, patrz: brexit, widzę już pewną refleksję, choćby w sprawie imigrantów, których masowość niszczy brytyjskie służby państwa, zdrowie, edukacja, bezpieczeństwo publiczne. Zatem ten proces rozpoznania i oceny sytuacji już się rozpoczął.
Dużo pisała pani o filmie. Co panią tak ciągnęło do tej tematyki? Czy w ogóle warto pisać o filmach?
To pytanie pada dziś coraz częściej, i raczej mnie to nie dziwi. Bo pan i młodsi należycie do generacji, która właściwie nie poznała dobrego kina, prawdziwej sztuki, która wzbogaca i jest ważna. Dziś ja sama, niegdyś krytyk filmowy, rzadko chodzę do kina. Coraz mniej w nich prawdy, i coraz mniej sensu. Scenariusze – albo do lat 15, albo wydumane nad biurkiem przez orędowników poprawności politycznej. Wtedy tworzyli Antonioni i Fellini, Karel Reisz i Tony Richardson, wspaniali twórcy amerykańskiego realizmu czy kina japońskiego. Były to świetnie zrobione, mądre filmy, a nie nihilistyczna tandeta, i wywoływały dyskusje, choćby w ramach ruchu Dyskusyjnych Klubów Filmowych.
Hollywood jeszcze robi dobre filmy?
Robi rozrywkową sieczkę lub politycznie poprawne nudy na pudy. Prawdziwego kina trzeba szukać poza nim, czego dowodem jest np. Clint Eastwood. Stare, ważne filmy lub klasykę można oglądać w telewizji, choć dziś najchętniej oglądam dokumenty na kanałach Planete +, Animal Planet, National Geographic czy BBC Earth. Od życia w filmie, wolę „samo życie”.
Jaki film poleciłaby pani na święta? Jaki na Sylwestrowy wieczór? A jaki na Nowy Rok?
Przejrzałam nasz repertuar telewizyjny i westchnęłam: znowu „Kevin sam w domu” z 40-letnim już Macaulayem Culkinem, znów „Titanic”, „Zawód: święty Mikołaj” z Whoopi Goldberg i „Dziennik Bridget Jones”z irytującą Renee Zelweeger! Dlaczego wciąż te same – choć jest przecież tak wiele innych evergreenów?!
Ale jest też mądry, wzruszający amerykański „Mamy tylko dziś” z Billy Cristalem, dobra klasyka „Rodzinny dom wariatów” z Diane Keaton, zastanawiający, świetnie zrobiony „Zółtodziób” Clinta Eastwooda i mój ulubiony film, także evergreen, „Dirty Dancing” z Patrickiem Swayze i Jennifer Grey.
Co więcej, mamy wiele świetnych dokumentów jak „Dzisiaj w Betlejem – rozmowa z ojcem franciszkaninem Antonim Szlachtą, który od trzydziestu lat prowadzi hotel Casa Nova w Betlejem, piękny przyrodniczy dokument „Okawango” z Botswany / rozlewiska tej rzeki, byłam, widziałam, cud natury!/, „Alpejskie opowieści o przetrwaniu” czy, także dokument, „Opowieści Offenbacha”, o Jacquesie Offenbachu, twórcy francuskiej operetki.
Jest także „Wielkie kolędowanie z Polsatem” zrealizowane w murach XVIII-wiecznego Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Mariańskim Porzeczu, koncert ze Świętej Lipki, Wielkie Kolędowanie we Lwowie / TVP 1/ i Koncert kolęd w Pelplinie, także TVP 1. Są transmisje z Mszy świętych, programy opowiadające o osiągnięciach organizacji charytatywnych, i o tym jak dobrze jest się dzielić.
Wreszcie – mamy specjalne wydania programów religijnych oraz debaty na temat Pana Boga i Bożego Narodzenia, wiary i transcendentu, opowieści z Ziemi Świętej i katolickiego stanu Goa w Indiach, wywiady z filozofami w sutannach i oddanymi swojej pracy misjonarkami. Dobrze jest spędzać Święta Bożego Narodzenia w Polsce.
Gdybym w tym czasie była w Londynie, program telewizyjny wyglądałby inaczej. Oczywiście, evergreeny, choć wybór inny niż w Polsce, zwykle jest to „Amerykanin w Paryżu”, „Gigi” i „Deszczowa piosenka”, plus oczywiście kilka wersji ekranizacji „Opowieści wigilijnej”. W najlepszym czasie antenowym roi się od celebrytów, często gęsto gejów, transseksualistów i drag queens jak Eddie Izzard, Stephen Fray i Graham Norton, rzucających w stronę zebranej w studiu publiczności bardzo ryzykowne dowcipy. Na porządku dziennym są dowcipasy o religii, zwykle chrześcijaństwie, kpiny z papieża, księży/pastorów i wiernych.
Dużą popularnością cieszy się spoof aktorki komediowej Catherine Tate, nabijającej się z tradycji Bożego Narodzenia, program satyryczny z udziałem celebrytów „Nie lubię Świąt, i dlaczego?” oraz „Alternatywne bożenarodzeniowe przesłanie” komedianta Alego B, tego od filmu „Borat”. No i obowiązkowy „Kod da Vinci”.
Jak dobrze jest spędzać Boże Narodzenie w Polsce!
WARTO TAKŻE OBEJRZEĆ:
Rozm. m.k.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/579315-avis-wiemy-co-wdrozono-na-zachodzie-i-widzimy-spustoszenia