Bez wielkiej pompy, bez nadęcia, bez dofinansowania filmowych instytucji i milionowego wsparcia wielkiego świata kultury, przyszło na świat wspaniałe, piękne, artystyczne dzieło „Nędzarz i madame”. Kolejny film Witolda Ludwiga z toruńskiej Akademii Kultury Społecznej i Medialnej jest dowodem na to, że mylą się wszyscy, którzy twierdzą, że odzyskanie zawłaszczonej przez lewicę kultury jest niemożliwe. Ta filmowa historia św. Brata Alberta zachwyca malarskością, fantastycznym brzmieniem, poetycką wrażliwością, porywa autentycznością i głęboką duchowością. Nie ma przy tym nic z dewocyjności.
12 listopada na ekrany kin wchodzi film „Nędzarz i madame”. To drugie dzieło twórców, którzy debiutowali 5 lat temu filmem „Zerwany kłos”, przedstawiającym historię bł. Karoliny Kózkówny. I był to wtedy debiut totalny, bo reżyserski, aktorski i producencki. Debiutował także autor zdjęć i montażysta w jednej osobie. I choć wydawało się, że to rzecz absolutnie niemożliwa, ta grupa debiutantów stworzyła rewelacyjny obraz. Pisałam wtedy, że gdyby przedstawić te założenia jakiemuś instytucjonalnemu gremium filmowemu, pewnie spisaliby film na straty:
Wydawało się, że taka rzecz nie może się udać. Fabularny film studentów, reżyserowany przez debiutanta (będącego jednocześnie autorem scenariusza), obsadzony w dodatku sporą gromadą debiutujących aktorów . Co więcej, debiutantami był także autor zdjęć, który jednocześnie montował film. Fabularnie debiutował również producent: Fundacja Lux Veritatis, nadawca Telewizji Trwam. Do tego katolicka historia o błogosławionej dziewicy, męczennicy. Gdyby przedstawić te wszystkie założenia światłym i postępowym producentom filmowym, trzasnęliby drzwiami, twierdząc że pomysł nie ma rynkowego potencjału. A jednak! Studenci i absolwenci Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu wyprodukowali film, który w pełni zasługuje na miano dzieła.
Poetyckość scenariusza
Pięć lat później ta sama grupa zaprezentowała swój kolejny, niezwykle udany film „Nędzarz i Madame”. Wspaniały, subtelny, ale niezwykle uderzający obraz, który powinien zawstydzić wielu współczesnych twórców kina, wydających grube publiczne miliony na swoje pseudoartystyczne wizje. Scenariusz napisany przez reżysera filmu, Witolda Ludwiga, zachwyca poetyckością niezwykle głębokich, acz nieprzegadanych dialogów. W połączeniu z fantastycznymi zdjęciami Juliana Kucaja i poruszającą muzyką Krzysztofa Jańczaka, sprawia że historia św. Brata Alberta dotyka najgłębszych pokładów duszy.
Nie jest to przewidywalne, katolickie kino hagiograficzne. To poruszająca opowieść o realnych zmaganiach człowieka, którego niespokojna dusza szuka pełni człowieczeństwa. Wybitny polski malarz Adam Chmielowski, służący z oddaniem obronie Ojczyzny i okaleczony w Powstaniu Styczniowym, ukazany jest w samym ogniu swojej walki o „większą wolność” - wolność od pokus świata, od własnego egoizmu i pychy. Piotr Zajączkowski rewelacyjnie gra postać artysty z buntowniczą, ale piękną i czystą duszą, który przechodząc przez „ciemną noc” wiary, porzuca malarską karierę, by opiekować się biednymi i opuszczonymi. Wspaniale opowiedziana jest też historia jego przyjaźni z Józefem Chełmońskim, zagranym przez Tomasza Błasiaka. I choć film nie przedstawia całej historii życia świętego, wprowadza widza w stan niezwykłej zażyłości z tym - może wcześniej nieznanym mu bliżej - świętym, zachęcając do dalszych poszukiwań.
Malarskość obrazu
Ujmująca jest malarskość tego dzieła. Obrazy wplecione są w film niezwykle naturalnie. Niektóre osadzone są w kadrach podczas inscenizacji czytelnie, ale nienachalnie. Widz bez trudu dostrzeże w obiektywie Juliana Kucaja „Żurawie” i „Babie lato” Józefa Chełmońskiego, „Wigilię na Syberii” Jacka Malczewskiego czy „Ecce Homo” Adama Chmielowskiego. Malarskie są także: scenografia Marka Chowańca, kostiumy Joanny Walisiak-Jankowskiej, muzyka Krzysztofa Jańczaka, ale i poetyckie dialogi Witolda Ludwiga. Przepiękna jest rozmowa Chełmońskiego o obrazie „Odlot żurawi” – najpierw z Heleną Modrzejewską (Magdalena Michalik), później z głównym bohaterem. Mówi wtedy, że jeden z żurawi umiera nie dlatego, że cierpi z powodu złamanego skrzydła, ale z tęsknoty do chmur. I właśnie o tej tęsknocie jest ten film. Mocno wybrzmiewa w nim wpleciony fragment listu Adama Chmielowskiego do Modrzejewskiej:
„Wiele myślałem w życiu, kto jest ta królowa sztuka – i doszedłem do przekonania, że jest to tylko wymysł ludzkiej wyobraźni, a raczej straszne widmo, które nam rzeczywistego Boga zasłania… A jeśli w tych dziełach kłaniamy się sobie… to choć to nazywa się zwykle kultem dla sztuki, w istocie rzeczy jest tylko egoizmem zamaskowanym; ubóstwiać siebie samego – to przecież najgłupszy i najpodlejszy gatunek bałwochwalstwa…”
Porusza także mocna deklaracja św. Brata Alberta, ujmująco wpleciona w narrację:
Iść zawsze naprzód, choćby po gorzkich zawodach i szalejących bałwanach morskich, gdy opieka Boska nad nami, przed niczym zaś się nie cofać, a na wszystko być gotowym, jeśli Bóg czego od nas żąda.
Oprócz aktorów niezawodowych, pojawia się w filmie szereg zawodowców. Niektórzy zaledwie na jedną lub kilka scen, ale za to mocno i trwale. Starszego Brata Alberta gra niezwykle wymownie Krzysztof Wakuliński. Świetna jest kreacja księcia Władysława Czartoryskiego przez Mariusza Saniternika i genialna postać rotmistrza zagrana przez Pawła Tchórzelskiego. W jednej ze scen grają wspólnie Marcin Kwaśny, Michał Chorosiński i Jarosław Gajewski. Mocny Lech Dyblik w roli grabarza. Pojawia się także Radosław Pazura w scenie grozy. Wszystko znakomicie się dopełnia.
Konserwatyści mają swoich twórców
Trzeba powiedzieć jasno, że „Nędzarz i madame” to dzieło bezkonkurencyjne wobec niektórych filmów wyprodukowanych w szkołach filmowych za obfite granty pod pieczołowitym okiem najbardziej znanych filmowców. Został stworzony przez absolwentów i studentów Akademii Kultury Medialnej i Społecznej w Toruniu. Część z nich to pracownicy Telewizji Trwam (np. operator i montażysta), niektórzy współpracują z Radiem Maryja czy toruńską uczelnią. Wspólnie stworzyli profesjonalną produkcję, która ma szansę zachwycić ogromną widownię i ponieść postać św. Brata Alberta w świat.
Producentem filmu jest Fundacja Lux Veritatis, otrzymująca środki z datków słuchaczy Radia Maryja i Telewizji Trwam. Projekt został sfinansowany z wpływów otrzymanych w ramach 1-procentowego odpisu podatkowego. Dzięki zaangażowaniu i wysiłkowi środowiska Radia Maryja, powstało pełnowartościowe dzieło, będące dowodem na to, że sztuka może być prawdziwa, wartościowa i niebanalna. Może być katolicka i niekoniecznie zdewociała. Może być historyczna, ale nie musi być nudna.
To także dowód na to, że snobistyczne środowiska grantowo-kulturowe, uzurpujące sobie wyłączne prawo do stanowienia sztuki, mają realną konkurencję. Może więc czas na oddalenie bałamutnych argumentów, że kultura wciąż pozostaje w rękach lewicy, bo po stronie konserwatywnej brakuje ludzi zdolnych i profesjonalnych. Mamy ich mnóstwo nie tylko w środowisku filmowym. Potrzeba tylko wysiłku decydentów, by opuścili swoją strefę komfortu i zaprosili ich do współpracy. W przeciwnym razie za kilka lat konserwatywna kultura będzie mogła realizować się jedynie w podziemiu za środki otrzymywane z datków.
Film, który trzeba zobaczyć
„Nędzarz i madame” to kawał pięknego, artystycznego, poruszającego kina. I choć ma też słabe momenty, całość chwyta zachwytem za serce i zmusza do głębokiej refleksji. Można chyba porwać się na stwierdzenie, że wypełnia sens zawarty w podtytule filmu „Mała iskra, wielki płomień…” Zachętą do jego obejrzenia niech będzie utwór „Wciąż pytasz czemu” skomponowany przez Jakuba Lubowicza do słów Witolda Ludwiga, zaśpiewany przepięknie przez Andrzeja Lamperta. „Jeżeli serce dasz na spalenie, każda twa iskra wznieci płomienie…”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/573523-nedzarz-i-madame-poruszajace-artystyczne-kino-i-nadzieja