To obezwładniające zniesmaczenie bierze się z małych obrzydliwości. Bo przecież każda z tych spraw, osobno i pojedynczo, nie czyni jeszcze poważnego zarzutu wobec powojennej Polski. Posiedzenie zbiurokratyzowanych pedagogów domów dziecka to jeszcze nie tragedia, małe uszczknięcie tych i tamtych materiałów, by zamiast dla dzieci poszło na budowę domu dyrektora, jeszcze nie czyni zbrodni, te klapsy dane sekretarce są nieco obleśne, ale dałoby się je przeżyć - ale zbierając obraz codzienności PRL, które Teresa Bochwic zamknęła w zbiorze opowiadań „Brylant”, wychodzi już ponura bylejakość i moralne skundlenie.
Obdrapany PRL
Te obdrapane ściany domu dziecka, dziurawe drogi i rozlane w błocie kałuże, te otępiałe spojrzenia wychowanków-sierot, rubaszność kadr kradnących co się da, napuszone mowy, wreszcie tytułowy - z pierwszego opowiadania - „Świniak”, czyli kawał surowej wieprzowiny w podarku dla lokalnego dygnitarza… W rzeczywistości sprzed czterdziestu kilku lat nie ma nic autentycznie szczerego, dobrego, czystego. Nawet główny bohater, sympatyczny Paweł, nadużywa tylko trochę, przytuli „prezent” tylko przy okazji, a jak żonę zdradzi - to tak, by się nie dowiedziała. Ale przynajmniej córce mówi, że trzeba być w życiu uczciwym.
Czytając te opowiadania, wydane przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, człowiek wciąga się stylem, ale męczy się PRLem - jest przytłoczony jak snujący się bohaterowie. Czy sprzątaczka naprawdę powiesiła swojego „chłopa”, który ją bił? Naprawdę opisanej rodzinie polsko-rosyjskich Żydów tak łatwo przychodziło dostosowywać się do rzeczywistości, kolejno: sowieckiej, PRLowskiej, a potem zachodnioniemieckiej? A ta piękna prostytutka, pardon, no przecież tylko utrzymanka bogatych mężczyzn, ten epizod gdy zagrała w filmie porno, to się nieco wymknął spod kontroli, czy naprawdę nie miała krzty jakiejś kobiecej godności? Bohaterowie Bochwic nic nie robią do końca, nic nie robią właściwie, wszystko jest „jako-takie”, nawet ten brylant przewożony z Rosji okazał się mało wartościowym okruchem, nawet bohater innego opowiadania - Andrzej, choć nie podejmuje współpracy z bezpieką, to jednak ją rozważa. Autorka wyznaje w końcu:
My jako pokolenie nigdy nie lubiliśmy, żeby coś było naprawdę i ostatecznie. Tym się pewnie różni ten nasz patriotyzm wobec „Solidarności” od patriotyzmu naszych walczących o Polskę ojców.
Książek o całości PRLu i Solidarności mamy w Polsce naprawdę niewiele, dlatego tę garść opowiadań i esejów warto tak wyraźnie odnotować. Marek Nowakowski pisał wiele, ale głównie o marginesie społecznym (może o stanie wojennym przyjrzał się „przeciętnemu człowiekowi” w większym stopniu), Bronisław Wildstein w znakomitym „Czasie niedokonanym” stworzył swoiste literackie opus magnum ze świetnym żydowskim wątkiem, Tyrmand opisał Warszawę w wersji PRL, ale u niego była to stolica niezwykła, a wciąż brakuje opowieści właśnie o ludziach, przytłoczonych codziennością, upokarzanych może i nie mocno, ale nieustannie, kombinujących z rana i wieczora, prowadzących doniosłe krucjaty o odzyskanie płaszczu deszczowego czy zdobycie spinaczy do gazetki.
Solidarność prawdziwie wybucha
I w połowie książki świat się odmienia, kilkudziesiątstronicowy esej o „Solidarności” wprowadza w narracje powiew świeżego powietrza. Jeśli Czytelnik miał dość PRLu jak jego świadkowie, to teraz świat jest kolorowy, kipiący życiem. Bochwic nie idealizuje, wciąż pisze o tym człowieku, który wcześniej musiał kombinować, chodził na pochody pierwszomajowe, dawał się sprasować Gierkowszczyźnie, ale coś w tym człowieku pękło. Autorka wspomina jazdę pociągiem, wieczorem 30 sierpnia 1980 roku, gdy wnuk tłumaczył babci, że „oni już nie będą nami rządzić” a pasażerowie z wagonu, ni z tego, ni z owego zaczęli śpiewać pieśni legionowe.
Zanim da się Solidarność opisać, trzeba tę Solidarność odczuć. Książeczka jest właściwie głębsza w swych diagnozach niż reportaż Timothy’ego Garton Asha („Polska rewolucja: Solidarność”), bo Brytyjczyk nie mógł znać akt IPN, a historie ludzkie oceniał niejako na pierwszy rzut oka.
Obraz zrywu w tekście Bochwic (O pokoleniu „Solidarności”) jest taki, jaki i ja wyniosłem ze swojego domu, rodziców „Solidarnościowców”. To spanie pokotem, drukowanie, pisanie, spotkania - tak często przegadane do granic możliwości - logistyka pozyskiwania tuszu do wydania gazetki, te setki przypadkowych rozmów na ulicach, w tramwajach czy w kolejkach. A to wszystko jako odgrywanie się na PRLu za gnębienie wolności, swobody, kreatywności.
Chyba każdy kto będzie czytał to wspomnienie, przywróci albo własne obrazy z 1980 roku, albo - jeśli urodził się za późno - będzie miał ochotę popytać rodziców i dziadków jak to wtedy było. Z naiwną nadzieją wyobrażam sobie przekazanie tej książki młodemu czytelnikowi, bo żadna analiza nie opowie tak dobrze o PRL niż ten płynny opis szarego PRLu i kolorowej Solidarności. Zresztą skąd miałyby się brać takie analizy, skoro nawet Europejskie Centrum Solidarności transmituje Europę do Polski, a nie Solidarność do Europy?
Autorka do bólu uczciwie wyznaje gdzie jej pokolenie (i ona sama) było naiwne, jak płytko rozumiało patriotyzm, reformy, walkę z komunizmem, jak bywało pretensjonalne z tymi kilkoma książkami Hemingwaya pod pachą czy kinowym biletem na „Nóż w wodzie” Polańskiego. Jak rodzice radzili sobie, by dzieci wychować poza kłamstwem z jednej strony, ale bez narażania się systemowi z drugiej. Trudno się natknąć na lepszy i bardziej przystępny opis „dwójmyślenia”.
Ale pomiędzy literackimi opowiadaniami a esejem o „Solidarności” są jeszcze opisy rodzinne Autorki, która przesiedziała obowiązkowe dni w archiwum IPN, by poznać prawdę - którzy przyjaciele donosili, którzy sąsiedzi notowali wyjścia z domu, jak eSBecja włamywała się do mieszkania, by sprawdzić model maszyny do pisania.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że takie wspomnienia, refleksje, opowieści, powinny być prowadzone przez wszystkich uczestników „Solidarności”, nawet gdy brakuje talentu, którego nie brakuje Autorce „Brylantu”. Przecież ta „Solidarność” okazała się tak wielka, że całe moce Jaruzelskich, Kiszczaków, Michników, a także Tusków (tworzenie Europejskiego Centrum Solidarności) mają ją rozmyć, złagodzić, stępić jej ostrze.
Trzeba o tym pisać i mówić głośno, by Solidarność nie kojarzyła się z rozwrzeszczaną szczęką Władysława Frasyniuka.
Teresa Bochwic, Brylant. Opowiadania prawdziwe, Warszawa 2020
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/573064-a-jesli-z-postkomunizmu-wyjsc-sie-nie-da-prl-oral-gleboko