W tym tygodniu obejrzę „Uwikłanie” Jacka Bromskiego w poniedziałkowy wieczór w TVP 2. Film jest reklamowany jako telewizyjna prapremiera – nieściśle, bo pokazywał go już Canal Plus. Ja zaś byłem jednym z jego pierwszych widzów w kinach. Bo to adaptacja świetnej powieści mojego dawnego kolegi z „Newsweeka” Zygmunta Miłoszewskiego. Jednego z autorów, którzy przywracają świetność polskiemu książkowemu kryminałowi.
Czasem troszkę podszczypywano ten film, że bardzo tradycyjnie kręcony, taki trochę z lat 80. Może tak, ale ja też jestem z lat 80. Z pewnością adaptacja zgubiła sporo subtelności książkowego oryginału. Pomysł Miłoszewskiego – pierwsze morderstwo zakłóca dziwny rodzaj psychoterapii polegający na tym, że przypadkowe postaci wcielają się role członków rodziny i powtarzają sytuacje z życia jednego z uczestników, bądącego pacjentem – na ekranie jest mocno zredukowany. Bromski i scenarzysta, Juliusz Machulski, wiele zresztą zmienili. Bohaterem powieści jest pan prokurator, tu mamy panią prokurator (graną przez Maję Ostaszewską), wdającą się w romans z pomagającym jej w śledztwie policjantem (Marek Bukowski)
Ale coś za coś. Mamy w wersji filmowej bardzo żywą fabułę i moim zdaniem nawet oryginalniejsze niż w książce zakończenie, a właściwie ciąg zakończeń (do ostatniego zgłaszano pretensję, że niejasne, ale chyba o to chodziło). Mamy też świetnie oddany, typowy dla czarnych kryminałów, duszny klimat – nie tylko zagrożenia, ale poczucia, że pełna prawda na jaw raczej nie wyjdzie. No i galerię aktorów: poza wymienionymi Andrzeja Seweryna, Olgierda Łukaszewicza, Danutę Steńkę, Krzysztofa Pieczyńskiego.
Ale nie oszukujmy się: film ma też kontekst polityczny. Miłoszewski sięgnął po temat trochę pomijany przez mainstream: śladów zbrodniczej działalności ludzi dawnej SB (czyli peerelowskiej policji politycznej) we współczesnych czasach. Autorzy filmu redukując wątki poboczne, można by rzecz osobiste, nawet tę oskarżycielską wymowę „Uwikłania” wyostrzyli. Uwikłani są po trosze wszyscy, nawet ci dobrzy. To jest również film o tym, że po 1989 roku nie wymierzono w Polsce sprawiedliwości.
Kiedy mówią nam to tacy ludzie jak prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski i znany postępowiec Machulski, trudno przylepiać filmowi etykietkę oszołomstwa. Jeśli ciśnie się jakieś dodatkowe skojarzenie, to tylko takie, że i książka i film powstały zbyt późno. W latach 90. byłaby to trafna bardzo bieżąca społeczna diagnoza. Dziś ogląda się to już bardziej jak film historyczny, choć na dobrą sprawę ta historia mogłaby się zdarzyć zaledwie kilka lat temu (kiedy powstała książka). Ale emocje wokół tematów lustracyjnych generalnie opadły Nic dziwnego, że film nie wywołał politycznych kontrowersji. Chwalił go nawet Andrzej Wajda.
Nie dał się tylko nabrać Adam Michnik, film przyjął podobno źle. Ale i on nic nie napisał na ten temat. No bo jak tu odsądzać od czci i wiary klasyczny kryminał autorstwa wytrawnych rutyniarzy?
Potwierdza się teza, że ważne filmy, świadectwa czasów, często są beznadziejnie spóźnione. A jednak mnie ten film wydał się potrzebnym hołdem złożonym prawdzie. Wybaczyłem mu drobne wady: zbyt lukrowane widoczki Krakowa (do którego przeniesiono akcję z Warszawy) czy tanią demoniczność kilku scen. Warto zobaczyć. To w sumie film o współczesnej Polsce, a przy tym będziecie się serio zastanawiali, kto zabił.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/56746-zaremba-poleca-czyli-co-warto-zobaczyc-w-tv-uwiklanie