Leonardo Di Caprio miał być następcą Roberta De Niro, który dowodził w ostatnich latach, że ma dosyć poważnego kina. Czy zapowiadany odpoczynek gwiazdy "Django" zmieni ten stan rzeczy?
Robert de Niro po latach filmowych niepowodzeń wraca do wielkiego aktorstwa. Jego rola w nominowanego w 8 kategoriach do Oscara „Poradniku pozytywnego myślenia” to nawiązanie do największych osiągnięć tego giganta ekranu. Istnieje możliwość, że rola w oryginalnym komediodramacie będzie zerwaniem z kinem, które niszczyło przez ostatnie lata mit dwukrotnego zdobywcy Oscara. Wszystko wskazywało, że w czasie, gdy De Niro coraz mocniej dawał nam do zrozumienia, że woli zarabiać pieniądze niż pielęgnować swoją wielkość, w jego buty wejdzie Leonardo di Caprio. Piekielnie zdolny aktor, który już jako dzieciak dwukrotnie ( „Co gryzie Gilbera Grape’a”, „Chłopięcy świat” - przyp. red.) pokazał, że może konkurować z najlepszymi artystami, podjął bardzo owocną współpracę z Martinem Scorsese- nieodłącznym przyjacielem i partnerem filmowym De Niro. Niestety kilka nawet wybitnych kreacji jakie stworzył Di Caprio nie spowodowało docenienia ze strony decydentów, którzy przyznają Oscary.
DiCaprio zapowiedział w rozmowie z niemieckim "Bildem", że zamierza odpocząć od aktorstwa. Jako powód podał przemęczenie wynikające z zagrania w trzech filmach w ciągu dwóch lat. Aktor przyznał, że chce się poświęcić walce o ekologiczny tryb życia. Zanosi się więc na to, że superprodukcja Bazza Luhrmana „Wielki Gatsby” może być jednym z ostatnich filmów Di Caprio przed przerwą jaką zapowiedział aktor. Słowa artysty zostały odebrane przez filmowy świat jako wyraz rozczarowania Di Caprio, które ten przeżywa od kilku lat. Trudno się temu dziwić Niewielu hollywoodzkich aktorów będących przed 40 rokiem może pochwalić się takim dorobkiem jak Di Caprio.
Nastolatek staje się bożyszczem
Do dziś wielu widzom nazwisko Di Caprio kojarzy się z ognistym młodzieńcem, który podbija serca kobiet. Jest to o tyle zaskakujące, że aktor zagrał jedynie dwie role romantycznych kochanków- w „Titanicu” Jamesa Camerona i w eksperymentalnej „Romeo i Julii” Baza Luhrmana. Oba filmy stworzyły mit Di Caprio, który do dziś musi w pewnym stopniu żałować występu w kasowym hicie Camerona. Rolę w „Titanicu” odrzucił przecież Johnny Depp, który czuł jakim może ona się stać dla niego obciążeniem. Nie można zapominać, że Di Caprio od początku swojej kariery starał się dobierać rolę bardzo uważnie. Po fenomenalnym występie w „Co gryzie Gilberta Grape’a”, za którą jako dziecko zdobył nominację do Oscara, przyszedł piorunujący występ w „Chłopięcym świecie”, gdzie nastoletni aktor wystąpił u boku samego Roberta de Niro. Czy już wtedy wiedział, że będzie najbliższy by kiedyś zastąpić nieśmiertelnego kameleona?
Młody Di Caprio już zanim stał się „boskim Leo”, wystąpił w bardzo odważnej roli homoseksualnego poety Artura Rimbaugh w „Całkowitym zaćmieniu” Agnieszki Holland. Następnie aktor pojawił się w „Przetrwać w Nowym Jorku” i w szokującej interpretacji Szekspira mało znanego wówczas Australijczyka. „Titanic” był dla aktora przełomem ze względu na popularność, jaką zdobył. Dzięki niej aktor mógł przebierać w propozycjach filmowych. I znów robił to rozsądnie, choć tym razem jednocześnie kreował swój wizerunek z myślą o zerwaniu z piętnem „Titanica”. W jednym roku zagrał więc świetny epizod u Woodego Allena w „Celebrity” oraz w komercyjnym „Człowieku w żelaznej masce”. Porażka tego drugiego filmu spowodowała, że Di Caprio znów skierował się w stronę kina ambitniejszego. Zadanie mu ułatwił fakt, że na horyzoncie pojawił się sam Martin Scorsese.
Oscarowa frustracja?
Po raz pierwszy usłyszałem o Leo od Roberta De Niro. Rob powiedział, że chłopak jest "naprawdę dobry" i powtarzał, że powinienem zaprosić go kiedyś do współpracy. Robert bardzo rzadko mówi takie rzeczy. Owszem, chwali innych aktorów, ale nie namawia mnie, abym z kimś pracował. Obejrzałem "Co gryzie Gilberta Grape'a", ale nie zdawałem sobie sprawy, że odtwórca roli upośledzonego chłopaka to Leo. Był genialny. W filmie "Titanic" też mi się bardzo podobał. Kiedy więc usłyszałem, że lubi moje filmy, postanowiłem go poznać. I wtedy rozpoczęła się nasza wspaniała przyjaźń i wyjątkowa zawodowa relacja”
- wspominał w jednym z wywiadów twórca „Chłopców z ferajny” i „Taksówkarza”.
Współpraca legendarnego reżysera z Di Caprio przyniosła pięć wspólnych filmów i dwa kolejne otwarte projekty. Bez wątpienia role w takich perełkach jak „Gangi Nowego Jorku” czy „Infiltracja” pomogły aktorowi przy wyborze innych ról. Magia nazwiska Scorsese działa bez wątpienia również na innych filmowców. Di Caprio miał więc wszystko czego może chcieć aktor- sławę, pieniądze, uznanie widzów i zaufanie wielkich filmowców takich jak Spielberg, Scorsese, Mendes, Scott, Eastwood czy Tarantino. Ambicja aktora nie pozwalała mu jednak czuć pełnej satysfakcji. W ciągu 20 lat od nominowanej do Oscara roli niepełnosprawnego chłopca, Di Caprio tylko trzy razy doświadczył łaski akademików. Aktor uzyskał nominację za drugoplanową rolę w przeciętnym filmie „Krwawy diament” oraz za przenikliwą rolę Howarda Hughesa w „Aviatorze”. Oczywiście wielu popularnych aktorów w ogóle musi się obejść bez nominacji do tej najbardziej pożądanej nagrody, a trzy nominacje byłyby dla nich prawdziwą łaską od losu. Jednak Di Caprio stworzył w ostatnich dwóch dekadach tak fascynujące i wielkie kreacje aktorskie, że lista jego ról, które zostały pominięte przez akademików musi jedynie porażać. Aktor nie został doceniony ani za świetną rolę pracującego pod przykryciem policjanta w oscarowej „Inflitracji”, ani za przejmującą kreację w „Drodze do szczęścia”. Największym zaskoczeniem było jednak pominięcie aktora za jego głęboką, dojrzałą i złożoną rolę J. Edgara Hoovera w kontrowersyjnym filmie Clinta Eastwooda. Biografia potężnego szefa FBI nie należy do największych osiągnięć filmowych osiągnięć Eastwooda, jednak niemal wszyscy najważniejsi krytycy podkreślali, że rola Di Caprio była fenomenem i zasługiwała na największe wyróżnienia. Po ogłoszeniu nominacji do Oscara ekranowa partnerka Di Carpio, Naomi Watts powiedziała, że decyzja akademików jest bardzo krzywdząca dla Leo. Fani aktora podejrzewali, że we wszystko palce maczało FBI, które było oburzone filmem Eastwooda. Spiskowa teoria ma o tyle niewiele wspólnego z rzeczywistością, że Di Caprio został dosyć niespodziewanie pominięty w nominacjach również w tym roku. Rola sadystycznego plantatora w „Django” nie jest tak wielopiętrowa jak kreacja Hoovera, ale i tak można ją zaliczyć do najciekawszych w roku 2012. Czy rozgoryczenie z powodu braku uznania pchnęło Di Caprio do decyzji o przerwie w aktorstwie? Istnieje takie prawdopodobieństwo.
Leonardo Di Caprio ma prawo czuć złość i rozgoryczenie. Swoją ciężką pracą dowiódł, że można śmiało powiedzieć, iż jest następcą swojego dawnego promotora Roberta de Niro. Paradoksalnie decyzja aktora o odpoczynku zbiegła się z wielkim powrotem dwukrotnego zdobywcy Oscara i człowieka, który dosłownie zmienił aktorstwo w XX wieku.
Powrót mistrza?
Robert de Niro jest uznawany przez większość kinomanów za jednego z największych aktorów XX wieku. Jego kreacje aktorskie z "Łowcy Jeleni", „Taksówkarza”, „Króla komedii” czy "Ojca chrzestnego" przeszły już dawno do legendy kina. Gry De Niro, który spopularyzował słynną metodę Stanisławskiego propagowaną na początku przez Marlona Brando, nie da się podrobić, czego dowodzi porażka każdego, kto próbował podjąć się tego zadania. De Niro od lat 70-tych wraz ze swoim przyjacielem Martinem Scorsese dokonał rewolucji w światowym kinie. Dziś każdy aktor poświęcający swoje zdrowie dla roli jest porównywany do De Niro, który masakrował swoje ciało w takich perłach jak „Wściekły byk” czy „Przylądek strachu”. Filmowy kameleon ostatnią wielką rolę zagrał u Tarantino w „Jackie Brown” oraz we „Flawless” Schumahera. Oba filmy powstały ponad dekadę temu. Potem aktor zanurzył się on w coraz gorszych komediach i filmach sensacyjnych, które powodowały, że młode pokolenie kinomanów traciły szanse na zderzenie się z legendą następcy Brando. De Niro tłumaczył jednak, że w kinie osiągnął już wszystko, i teraz pragnie się bawić swoim wizerunkiem. Zupełnie inną droga poszli inni wielcy aktorzy z pokolenia De Niro. Al Pacino przeniósł się do telewizji, zaś Jack Nicholson pojawia się tylko w znaczących filmach. Istnieją przesłanki by podejrzewać, iż De Niro zrozumiał swój błąd. Odbierając w zeszłym roku Złotego Globa za całokształt twórczości powiedział zgryźliwie, że cieszy się, iż dano mu nagrodę zanim obejrzano „Poznaj moją rodzinkę”. Czy świadomość porażki zmiany wizerunku spowodowała, że aktor 22 lata po ostatniej nominacji do Oscara, znów staje w szranki z najlepszymi?
Śledząc najbliższe filmowe plany De Niro zdaje się, że rola w „Poradniku pozytywnego myślenia” jest jednorazowym przypomnieniem o wielkości aktora. Mimo zapowiedzi aktor nie pojawi się w jednym z kolejnych filmów Martina Scorsese. Natomiast Di Caprio mimo przerwy zobaczymy w filmie Scorsese „The Wolf of Wall Street”. W następnej kolejności czeka biografia Franka Sinatry, którą ma zrealizować nierozłączny dziś duet Amerykanów włoskiego pochodzenia.
Najprawdopodobniej widzowie nie poczują przerwy jaką szykuje Di Caprio, który z pewnością cierpliwie poczeka też na swojego Oscara. W końcu Martin Scorsese dostał go dopiero po 30 latach działalności w Hollywood.
Łukasz Adamski
Tekst ukazał się w tygodniku "Sieci"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/54092-wielki-powrot-de-niro-i-emerytura-di-caprio
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.